MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mężowie z drugiego planu

Redakcja
Anna Treter i Jan Hnatowicz Fot. Wacław Klag
Anna Treter i Jan Hnatowicz Fot. Wacław Klag
Czy drugie połowy sławnych kobiet zgadzają się na życie w cieniu własnej żony? Czy dzielenie dachu z taką osobą nie bywa męczące? Czy czasami nie buntują się, że błyszczą głównie one, choć mężowie mają nie mniejsze dokonania?

Anna Treter i Jan Hnatowicz Fot. Wacław Klag

Znamy je tylko z jednej strony - z działalności publicznej, społecznej, artystycznej. Kobiety sukcesu chronią swoją prywatność. Przy okazji najbardziej rodzinnych ze świąt otwierają nam jednak drzwi do własnych domów.

Za tymi drzwiami są przede wszystkim żonami, matkami, kobietami związanymi z mężczyznami swojego życia. Każda jest inna i każda znalazła własny sposób na godzenie roli osoby powszechnie znanej, rozpoznawalnej i cenionej z życiem rodzinnym. Bo rodzina daje kobietom siłę do działania i tworzenia. Bez poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji i wsparcia mężów często ten sukces nie byłby możliwy.

Czy drugie połowy sławnych kobiet zgadzają się na życie na drugim planie? Czy dzielenie dachu z taką osobą nie bywa męczące? Czy czasami nie buntują się, że błyszczą głównie żony, choć oni mają nie mniejsze dokonania? Na te pytania odpowiadają Anna Treter, Róża Thun i Wanda Czubernatowa.

Śpiewająco przez życie

Anna Treter, piosenkarka, wokalistka zespołu "Pod Budą", od kilku lat nagrywa także solowe płyty i prezentuje autorskie recitale. Mecenas młodych talentów, które odkrywa w swojej "Piosenkarni". Krakowianka Roku 2009. Z wykształcenia jest ekonomistką, ale w zawodzie nie przepracowała ani jednego dnia. Zodiakalny Bliźniak, tak jak jej mąż - Jan Hnatowicz, gitarzysta, aranżer, kompozytor wielu przebojów zespołu "Pod Budą", a także piosenek dla swojej żony.

- Przed rozmową z panią przypomniałam mojemu mężowi, że nie przyszedł na pierwszą randkę. Oburzył się. "Co ty opowiadasz?"- próbował mi wmówić, że nie było takiego zdarzenia. Było. Dawno, dawno temu...

Po raz pierwszy spotkaliśmy się na próbie kabaretu "Pod Budą". Mnie do przyjścia namówił kolega, którego przypadkiem spotkałam w pociągu do Kielc, gdy wracałam z uczelni do domu. Szukali pianistki. Jasiek, student Akademii Rolniczej, został zaproszony przez Bogusia Smolenia, by spróbował swoich sił jako gitarzysta. Zostaliśmy w kabarecie oboje na długo.

Z mojej strony to było uczucie prawie od pierwszego wejrzenia, ale nasz związek wykluwał się długo. Wciąż spotykaliśmy się na gruncie służbowym, więc któregoś razu przełamałam się i zaprosiłam Jaśka do siebie. Mieszkałam na stancji, musiałam się mocno nagimnastykować, żeby w takich warunkach przygotować kolację. A on... zapomniał. Dziś twierdzi, że to nieprawda.

Pobraliśmy się w 1980 r. i bez wielkich burz trwamy do dziś. Tak, w pewnym sensie jestem bardziej widoczna od męża. On nigdy nie zabiegał o popularność. Do dziś częściej kojarzy się mnie z Andrzejem Sikorowskim niż z własnym mężem.

Niewiele osób wie, że Jasiek skomponował takie przeboje grupy "Pod Budą", jak "Ballada o ciotce Matyldzie", "Blues o starych sąsiadach" czy "Gdy mnie kochać przestaniesz". Napisał muzykę do kilku widowisk, filmów, a także do piosenek ze wszystkich moich solowych płyt. Teraz przygotowuję kolejną pod roboczym tytułem "Wielki wiatr". Jasiek skomponował większość utworów, a także napisał kilka tekstów, czym mnie bardzo zaskoczył.

Łączą nas upodobania: lubimy tych samych ludzi, takie same filmy, te same detale do domu. Tyle że ja jestem emocjonalna i ruchliwa, a Jasiek małomówny, spokojny i zdystansowany. Dajemy sobie sporo wolności, wiele wsparcia - myślę, że zasady dobrze rozumianego partnerstwa decydują o tym, że praca artystyczna nie kładzie się cieniem na naszym małżeństwie. Mój mąż dobrze czuje się na drugim planie, bo doskonale zna swoją wartość. Niczego nikomu nie musi udowadniać.
Przez życie udało nam się przejść śpiewająco. W najbliższych dniach nie zabraknie więc kolęd śpiewanych w gronie przyjaciół i sąsiadów. Święta spędzimy rodzinnie w naszym podkrakowskim domu.

Po dwóch stronach kurtyny

Róża Thun, europosłanka, żona Franza Grafa von Thun und Hohenstein, mama czwórki dzieci: Marii, Sophie, Christopha i Jadwigi. Działaczka opozycyjna, córka prof. Jacka Woźniakowskiego, prezydenta Krakowa, stała się osobą powszechnie znaną w trakcie kampanii prowadzonej przez Fundację Schumana przed przystąpieniem Polski do UE. Obecnie jest europosłanką, wybraną niedawno najlepszym europosłem 2011 w kategorii rynek wewnętrzny i ochrona konsumentów.

- Urodziliśmy się po dwóch stronach żelaznej kurtyny, ja w Krakowie, Franz w Passau, ale zostaliśmy wychowani w tych samych wartościach. Jesteśmy dalekimi kuzynami. Mój pradziadek ożenił się z Thunówną z Czech. Moja babcia Róża, po której mam imię, była ich najmłodszym dzieckiem.

Jak się poznaliśmy? Na ulicy. To było w 1980 r. Jak co roku wyjeżdżaliśmy na Wielkanoc do Zakopanego, a Thunowie przyjechali do Krakowa. Chcieli zobaczyć, jak te święta są obchodzone w Polsce. Zostawiliśmy im nasze mieszkanie na ul. Wyspiańskiego. Zbiegłam na dół, by dać im klucze. Wtedy zobaczyłam Franza po raz pierwszy. I zaiskrzyło. Następnego dnia już był w Zakopanem. W czerwcu 1981 r. wzięliśmy ślub. Sami byliśmy zaskoczeni swą błyskawiczną decyzją.

Thunowie osiedli w Bawarii po wojnie. Mój mąż skończył ekonomię i socjologię na uniwersytecie w Monachium. Nie chciał założyć niemieckiego munduru, a ponieważ wówczas nie było w Niemczech zastępczej służby wojskowej, wyjechał do Afryki, gdzie realizował programy pomocowe dla krajów biednych. Wrócił, gdy minął mu wiek poborowy. Po ślubie zamieszkaliśmy w Niemczech, gdzie Franz pracował dla Caritasu, a potem agencji GTZ pomagającej budować struktury krajom rozwijającym się. Mieliśmy zostać rok, zostaliśmy 10. To z powodu stanu wojennego. W tym czasie mieszkaliśmy m.in. w Katmandu. W Polsce mój mąż jest może mało znany, ale w Niemczech, w Austrii, w Kamerunie, w Nepalu jest dokładnie odwrotnie.

Franz jako ekspert zajmował się i do dziś zajmuje się wprowadzaniem w Polsce struktur gospodarki wolnorynkowej, tworzeniem nowych miejsc pracy, a obecnie upowszechnianiem dobrych praktyk między europejskimi miastami - metropoliami.

Każdy mąż pewnie chciałby mieć żonę obok, zadbany dom i codzienne obiadki. Jeśli czasem uda mi się wpaść do domu, gotuje Franz albo dzieci, jeśli akurat są w okolicy. Wszystkie są już dorosłe i raczą nas pysznymi wegetariańskimi daniami, bo wszyscy unikamy mięsa.

Mój mąż jest bardzo samodzielny. Mieszkamy przecież pod trzema adresami: krakowskim, brukselskim i warszawskim, często osobno. On nie rozpatruje mojego zaangażowania w politykę jako czegoś męczącego. Wręcz przeciwnie. Bardzo wspiera mnie w tym, co robię. Uważa, że nie ma ważniejszej sprawy niż wspólna, nie nękana wojnami, bezpieczna Europa. Unia Europejska bez Polski byłaby kaleka. Najlepszy spadek, który możemy zostawić naszym dzieciom, to Europa w lepszym stanie niż ta, którą my zastaliśmy.
Na święta ważne jest, żebyśmy byli kilka dni razem całą kilkupokoleniową rodziną. Mamy swoje tradycje: choinkę ubiera mój mąż, za zamkniętymi (cały dzień!) drzwiami. To jest najważniejszy prezent. Wchodzimy wieczorem do tego pokoju, śpiewając "Przybieżeli do Betlejem". Palą się na niej tylko prawdziwe świeczki (żadnych lampek!). Oświetlają Świętą Rodzinę, Anioły - figurki w pięknych szatach, dzieło zrobione już dawno przez jedną z ciotek mojego męża. Przed wieczerzą czytamy głośno fragment Pisma Świętego o narodzinach Chrystusa. Nie zostawiamy pustego miejsca, ale zawsze zapraszamy do stołu kogoś, kto byłby samotny w Wigilię. Bardzo, bardzo dużo kolędujemy, w licznym gronie i w kilku językach.

W mechanicznym świecie

Wanda Czubernatowa, muza księdza Tischnera, najlepsza kucharka wśród poetek, "nojwiękso, nojsyrso i nojciezso" poetka ludowa na Podhalu. Sama o sobie mówi "babka Krzysia" (Krzyś to wnuk, który - jak to się często zdarza na Podhalu - wyjechał do Ameryki). Swojego męża Stanisława nazywa po prostu "Dziadkiem".

- Ani jo sławno, ani ten mój nie jes zapusconym biedakiem. Tak se razem zyjemy już 50 roków. Albo jedno, albo drugie mo dobry charakter. Albo oba.

Przysed z miasta na wieś, bo on jest z Nowego Targu. Kierowcom był przez całe zycie. Cierpliwym. Nie dzicoł. On ino te silniki widzioł i auta. Zył w tym mechanicnym świecie, a jo żech po świecie furgała jak ta panienka. Zawse z tego jakisik grosik się do chałupy przyniesło. A to festiwal kapel ludowych w Kazimierzu nad Wisłą żech prowadziła, a to razem z Siemionem "Jesień Tatrzańsko" w Zakopanym. Casem i na dwa - trzy dni się jechało, ale on dość niezazdrosny był. Musioł mieć cierpliwość, bo w tyj nasyj chałupie to tyle luda się gościło! Aktorów, pismaczków róznych, mniej i bardziej woznych... Z Julkiem Kawalcem tośmy tyle nabradziażyli! Z Jankiem Nowickim, z Basią Sobottową... Roz cała banda ateistów śpiywała w duzym pokoju, a tu ksiądz po kolendzie idzie. Musiała żech ich zamknąc i prosić, zeby choć z 15 minut byli cicho. Te warsawskie i krakowskie baciary to byle kiedy tu się bawiły.

Jak pani Kracikowa niebozycka jechała w Polske opowiadać gawędy góralskie, to na dwa tyźnie musiała wszystko w gorkach narychtować. Jo nie. Mama pomagała, dzieci opiekowała, to jo se mogłam pisac. Masina do pisania na stole, obiad żech warzyła i wierse pisała. Teroz na komputrze w pokoju pise. Jak dziadek cyto moje wiersze, to się potem śmieje: cozes to babciu napisała? To nie pokazuje, co pisze. Wstydzem się. A jo za to nigdy auta nie umyła.

Wieczór dziadek siedzi, telewizor oglądo, na polityków pomstuje, to jo wtedy do komputra i klepiem te swoje wierse góralskie. A teroz opertke po góralsku pise. I szopke nowrocnom. I teksty dlo kabaretu.

I warze, i smaze obiadki. A pono som takie babusie, co sie im cni na emeryturze! A jo nie wiym do cego łapy wrazić! Naobiecuje, a potem brakuje casu i ochoty. Wiyrsęta i dom na bok, teroz felietonki (felki) i śpiywki (teksty) dlo kapel. Dorobić trza do emeryturki.
Świętowanie dzięki Bogu było zawse obfite. Chodzili my do lasu, na polanie ognisko polili w drugi dzień świąt, całe zastępy kolesiów, przyjaciół, rodzina - kolęda sie niesła het pod Babiom Góre! Casem Stanisław mioł dyżur, bo jeździł w PKS-ie.

A jedne święta jo, kiek jesce nie była babkom Krzysia ino mamom Jana Michała - przekawęcyła godnie w Cikagowie... Hej, bywało, bywało...

EWA PIŁAT

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski