MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Międzynarodowa wojna w Afryce

REMIGIUSZ PÓŁTORAK
Takie informacje podały miejscowej agencji prasowej źródła zbliżone do islamistów. Wśród zatrzymanych mają być trzej Belgowie, dwaj Amerykanie, Japończyk i Brytyjczyk.

ALGIERIA/MALI. Co najmniej 12 - a być może znacznie więcej - ofiar dramatu, który trwa na terenie rafinerii koło granicy z Libią. Wczoraj terroryści przetrzymywali jeszcze przynajmniej 7 zakładników.

Wcześniej algierskie służby przekazały pierwszy oficjalny bilans próby odbicia zakładników: 573 Algierczyków i "niemal 100 ze 132 obcokrajowców" miało zostać uwolnionych. Nadal jednak nie są jasne okoliczności, co dzieje się z pozostałymi trzydziestoma osobami. Już w czwartek późnym wieczorem było podejrzenie, że wielu z nich zostało zabitych podczas akcji służb specjalnych, ale informacja nie została potwierdzona.

Wczoraj premier Norwegii Jens Stoltenberg mówił tylko, że jego rodacy "powinni przygotować się na najgorsze".

Akcją terrorystów dowodzi (zdaniem służb - z Mali) Mokhtar Belmokhtar, 40-letni Algierczyk, nazywany "panem Marlboro" (z powodu przemytu papierosów) albo "dżihadyjskim gangsterem". Ten były bojownik AQMI, afrykańskiego odłamu Al-Kaidy, od kilku lat jest szefem grupy zbrojnej zbliżonej do Ruchu na rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej (Mujao), a jako 19-latek wyjechał do Afganistanu, żeby tam przechodzić szkolenia dla terrorystów. Zdaniem fachowców jego grupa liczy od 200 do 300 bojowników.

Wczoraj po południu pojawiły się informacje, że islamiści są skłonni uwolnić zakładników, ale w zamian domagają się wypuszczenia dwojga swoich ludzi, którzy odsiadują karę więzienia za organizowanie akcji terrorystycznych, m.in. w Stanach Zjednoczonych i Egipcie. Zdaniem mauretańskiej agencji ANI cytowanej przez stację telewizyjną France24, chodzi o Pakistankę Aafię Siddiqui i egipskiego szejka Omara Abdel Rahmana.

Już wcześniej Leon Panetta, amerykański sekretarz obrony, dał jednak do zrozumienia, że żadnych negocjacji nie będzie. - Terroryści nie znajdą nigdzie schronienia. Ani w Algierii, ani w Afryce Północnej, ani nigdzie indziej. Ci, którzy atakują obywateli naszego państwa, nie ukryją się przed sprawiedliwością - mówił Panetta w Londynie.

To pierwsze tak jednoznaczne stanowisko administracji amerykańskiej w konflikcie, który ma bezpośredni związek z rozpoczęciem w ubiegły weekend wojny w Mali. Wojska francuskie zaczęły tam bombardować rosnących w siłę islamistów, którzy opanowali ponad połowę kraju i przygotowywali się do ataku na stolicę, Bamako. Francuzi byli jednak w tej operacji osamotnienieni. Dopiero atak dżihadystów na rafinerię In Amenas w Algierii spowodował, że w konflikt zostało zaangażowanych bezpośrednio wiele państw.

Zdaniem terrorystów wśród zakładników byli obywatele przynajmniej dwunastu krajów: Norwegii, Francji, USA, Wielkiej Brytanii, Rumunii, Kolumbii, Tajlandii, Filipin, Irlandii, Japonii, Korei Południowej i Armenii. Próba ich odbicia przez algierskie służby specjalne spotkała się jednak z bardzo różnym, ale najczęściej chłodnym przyjęciem przez władze najbardziej zainteresowanych państw. Irytacji nie kryli wczoraj Amerykanie, Brytyjczycy oraz - w mniejszym stopniu - Francuzi.

Algierczycy nikogo bowiem nie poinformowali o planowanej akcji. Szczególnie ożywione rozmowy prowadzili wczoraj Japończycy, którzy wysłali na miejsce wysoko postawionego dyplomatę. - Absolutnym priorytetem jest dla nas życie zakładników, dlatego wszelkimi sposobami będziemy się starali, aby zapewnić im bezpieczeństwo - mówił na konferencji prasowej Yoshihide Suga z japońskiego rządu.
Władze Francji obrały inną taktykę. Najpierw długo nie potwierdzano, czy wśród zakładników są obywatele tego kraju, potem ogłosił to prezydent Francois Hollande, ale jednocześnie odmówił podania szczegółów. - W takiej sytuacji najlepiej niewiele mówić. Pozwólmy działać Algierczykom. Mam do nich zaufanie - mówił Hollande. Ten dyplomatyczny wybieg ma niewątpliwie związek z bardzo delikatnymi relacjami francusko-algierskimi, które od lat łączą obydwa kraje.

W kontekście nowych wydarzeń nie wszyscy jednak są dzisiaj zgodni, czy zaangażowanie w akcję przeciwko islamistom - widząc, jak trudne są rozmowy dyplomatyczne o powołaniu międzynarodowego kontyngentu wojskowego - było konieczne.

- Północne Mali stanowi centrum problemu, ale widzimy teraz, że sprawa wykracza daleko poza granice tego kraju. Ma charakter międzynarodowy, co jeszcze bardziej uspra-wiedliwia naszą interwencję - przekonuje Christian Rouyer, francuski ambasador w Mali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski