Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH
Moim miejscem magicznym jest gmina przecięta drogą międzynarodową (mimo to wąską i kiepską), zatopiona w lasach, do odnalezienia w północnych rejonach mapy. Krótko mówiąc – ziemia sejneńska, która czasem, z daleka i z gruntu niesłusznie bywa podpinana do Suwalszczyzny. Miejsce właściwe leży w bok od głównych traktów, około pięć kilometrów od gminnej wsi Giby, w puszczy, nad pięknym i sporym jeziorem Pomorze. Trochę ponad dwa hektary starego lasu, ogrodzone płotem, z domkami rozsypanymi po lesie jak zabawki z klocków. U schyłku lata, na przełomie sierpnia i września, spotykają się tu wyłącznie ludzie nawiedzeni: albo wędkarze, albo grzybiarze. W skrajnych przypadkach zdarza się dwa w jednym.
Odkryłam dla siebie to miejsce ponad 30 lat temu. Wieś, która służyła nam cywilizacyjnymi zdobyczami sklepu, poczty, ośrodka zdrowia, wyglądała trochę inaczej niż teraz: sklep GS-u czynny przez pięć dni w tygodniu do godz. 15, podobnie jak telefon, domy, którym jeszcze nie przyśniła się kanalizacja. O tym już zapomniała wieś skanalizowana, stelefonizowana, ze sklepami jak w powiatowych Sejnach albo lepszymi.
Ludzie nie zmienili się specjalnie. Wciąż żyje się tu w niespieszym rytmie pór roku, działa z zastanowieniem, mówi po polsku i po litewsku. Tylko zagubiły się gdzieś po drodze cudne, lokalne odrębności polszczyzny. Kiedyś, lat temu ze 30, poszłam do sklepu GS-u, żeby kupić baterię do latarki. Baterie jeszcze były dostępne, ale sprzedawczyni rozkładała ręce, powtarzając: – To czego potrzebuje? Po kolejnym pytaniu wyjęłam z kieszeni latarkę, z latarki baterię i pokazałam. – To czego zaraz nie mówi, że lament potrzebny? Lament, czyli element latarki; wszystko jasne, tylko wiedzieć trzeba. Dziś jest to wiedza już niekonieczna. Czasem tylko w sklepie można usłyszeć bardzo tamtejsze pytania: – Sledzi jest? albo – Mąki są? – zawsze z lekkim zaśpiewem, który jest jak wizytówka.
Nie zmienia się cisza lasu tak wielka, że z kilometra usłyszysz dzięcioła opukującego drzewo, ani chłodna lotność porannych mgieł podnoszących się z jeziora, ani gotyckość sosnowego lasu prześwietlonego słońcem, ani zajadłość kleszczy, choć tu kleszcze raczej zdrowe, przynajmniej tych kilkadziesiąt, które dotąd ofiarnie zebrałam na różnych częściach mojej anatomii.
Tylko po ścieżkach leśnych i nadjeziornych chodzi ze mną coraz więcej cieni tych, co tu bywali. Ale to dobre cienie, będące integralną częścią tutejszej magii...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?