Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mietek Szcześniak: Cenię ludzi nie za to, w co wierzą, ale za owoce ich życia

Rozmawiał Paweł Gzyl
Mietek Szcześniak wyznaje: „I Can’t Get No Satisfaction”
Mietek Szcześniak wyznaje: „I Can’t Get No Satisfaction” Fot. archiwum
Muzyka. Mietek Szcześniak opowiada o nowej płycie z coverami popowych standardów.

- „Songs From Yesterday” ukazuje się pod hasłem „Great American Songbook” - i potwierdza Pana fascynacje „czarną” muzyką.

- Wybraliśmy z Krzysiem Herdzinem z wielu przebojów z historii muzyki rozrywkowej kilkanaście takich, na które mieliśmy swój pomysł. Zastanawialiśmy się, jak opowiedzieć je na własny sposób, bo tylko to ma sens. Izaak Singer powiedział kiedyś, że jedyną historią, którą można zainteresować odbiorcę, jest nasza własna historia, bo jej jeszcze nie słyszał. Chciałem opowiedzieć te historie, interpretując uważnie teksty, a Krzysiu bezbłędnie czyta intencje, pięknie więc to wszystko zaaranżował i zagrał. Podobnie zresztą jak Robert Kubiszyn na basach i Cezary Konrad na perkusji. Dzięki nim ta płyta jest naprawdę dobra.

- Kto był pomysłodawcą tego projektu?

- Po wspólnym graniu z trio Herdzina na koncercie organizowanym przez radiową Trójkę, mieliśmy wielką ochotę na więcej, chcieliśmy sobie wspólnie pomuzykować. Krzysiu zadzwonił do mnie pewnego dnia i mówi: „Słuchaj, Mieciu, jest wolne studio S-4 pod koniec roku, nagrywamy?”. I parę dni później wybieraliśmy już razem piosenki, przerzucając się pomysłami, ustalając tonacje, formy i rytmy. Weszliśmy do studia na trzy ostatnie dni roku 2014. Kiedy skończyliśmy pracę, był sylwester, już po osiemnastej, sklepy pozamykano, a ludzie maszerowali na bale i przyjęcia. Tymczasem ja byłem w świecie dźwięków, harmonii, rytmów i tekstów. Myślałem tylko o tym, czy wszystko dobrze zaśpiewałem. (śmiech)

- Piosenki brzmią, jakby były wykonane podczas koncertu. Jak uzyskaliście taki efekt?

- Nagrywaliśmy na żywo. To oczywiście niosło pewne ryzyko - bo zostają wszystkie potknięcia. Ale woleliśmy zachować świeżość i smak niespodzianki niż techniczną perfekcję. Bo jeśli gra i śpiewa się dłuższy czas, zawsze jest pokusa pójścia wydeptanymi dróżkami. Chcieliśmy tego uniknąć.

- Kilka wyborów jest tutaj zaskakujących. „Imagine” Johna Lennona opowiada przecież o idealnym świecie, w którym nie ma... religii. Nie razi to Pana jako chrześcijanina?

- Wszyscy szukamy. Podoba mi się, że człowiek poszukuje i zadaje pytania, krytykuje, zmaga się. Tylko tacy wygrywają sens, doświadczają wyjścia z ciasnoty samego siebie. Wyprawa, żeby znaleźć piękno, dobro i prawdę, trwa nieprzerwanie, od zarania dziejów. Ważna jest miłość, nie racja. Podziwiam świat za to, że jest różnorodny. Cenię ludzi nie ze względu na to, jak wierzą, myślą i mówią, ale za to, jakie są owoce ich życia. „To, co robisz, krzyczy tak głośno, że nie słyszę tego, co mówisz” - mówi znane powiedzenie. Potraktowaliśmy „Imagine” prawie jak traktat zen. (śmiech) Właściwie każde zdanie to osobna opowieść. I zostawiliśmy dużo przestrzeni, żeby było miejsce na własną refleksję.

- To weźmy „Satisfaction” Rolling Stonesów. To przecież piosenka o niemożności... seksualnego zaspokojenia.

- No cóż: jestem żywym człowiekiem (śmiech). Ta piosenka ma nie tylko kontekst seksualny. Starałem się wydobyć to, co jeszcze w niej zauważyłem swoją bluesową interpretacją. Nawet koledzy muzycy z Ameryki powiedzieli, że dzięki moim wykonaniom odkryli w tych piosenkach nowe znaczenia, które wcześniej nie zwróciły ich uwagi. Cieszę się z tego, bo to znaczy, że moje zamierzenie się powiodło.

- „Tears In Heaven” Erika Claptona to z kolei bardzo intymna skarga napisana przez brytyjskiego rockmana po tragicznej śmierci jego syna. Jest sens brać się za tak osobiste utwory?

- Brać się można za wszystko, jeśli człowiek ma w sobie empatię i szacunek. Sięgnąłem po tę pięknie skończoną całość, bo chciałem ją po swojemu przeżyć, ponieważ też straciłem kogoś bliskiego. Przegraliśmy tę pieśń w studio i czułem się w jej formie niewygodnie. Pomyślałem wtedy, że dla mnie bardziej naturalna byłaby ekspresja gospel. Świetni i chcący eksperymentować muzycy podjęli temat. Spróbowaliśmy więc i nagraliśmy ją w nowej formie.

- Dwie Pana ostatnie płyty, „Signs” i „Songs From Yesterday”, zawierają tylko utwory anglojęzyczne. Kiedy zaśpiewa Pan wreszcie polskie piosenki?

- Polskie piosenki już by były, ale przesunął mi się termin wydania płyty, na której się znajdą. Skomponowałem melodie do wierszy księdza Jana Twardowskiego. Wybrałem te najbardziej życiowe i zamieniłem je w piosenki. Opowieści tego poety są piękne i lekkie. Nie chciałem ich więc obciążać - postanowiłem dodać lekką i pozytywną formę. Dlatego wpisałem je w... samby i bossanovy. Dzięki temu zabrzmiały lekko, naturalnie i szlachetnie. Poleciałem do Stanów, wynająłem studio, zaangażowałem znajomych muzyków brazylijskich i udało się to, co zamierzyłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski