MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mistrzowie retuszu z Krakowa. Poprawiali księżną Kate i Clintona

Katarzyna Kachel
Tomasz Kozakiewicz i Krzysztof Gadomski: – Nie chcemy, by twarze wyglądały jak maski. Nie przesadzamy z wygładzaniem zmarszczek, nie dorysowujemy burzy włosów
Tomasz Kozakiewicz i Krzysztof Gadomski: – Nie chcemy, by twarze wyglądały jak maski. Nie przesadzamy z wygładzaniem zmarszczek, nie dorysowujemy burzy włosów Wojciech Matusik
Uśmiechnięta królowa, zadowolony książę Karol i poważny mały Georg. Nad pierwszymi oficjalnymi zdjęciami z chrztu księcia pracowali Krzysztof Gadomski i Tomasz Kozakiewicz. Tandem, który ma na swoim koncie postprodukcje fotografii m.in. Angeliny Jolie i Billa Clintona.

Kiedy cały świat czekał na te zdjęcia, siedzieli całą noc przy ekranach komputerów. Był 27 października 2013 roku. Malowali, poprawiali, nasycali. Być może usunęli jakiś niesforny kosmyk, wymazali głęboką zmarszczkę, poprawili fakturę materiału. Być może, bo historia retuszu tych fotografii nie jest na sprzedaż. Krzysztofa Gadomskiego i Tomasza Kozakiewicza obowiązuje tajemnica. Właściwie honorowa umowa. Królewska. W tę noc, której nie zapomną do końca życia, pracowali nad negatywami z chrztu księcia Georga. Te pierwsze, oficjalne, zdjęcia z dziadkami i wujami ukazały się niemalże we wszystkich mediach. – I tak dwóch Polaczków wpisało się w historię monarchii brytyjskiej – żartują.

Tę opowieść można by zacząć dużo wcześniej. Wtedy, kiedy księżna Kate oglądała w Londynie wystawę „An Englishman in New York” Jasona Bella. Postprodukcją zdjęć celebryckiego artysty już wtedy zajmowali się Krzysztof i Tomek. Spodobały jej się. Na tyle, że sesję w dniu chrztu małego Jerzego zrobił nie kto inny a Bell. – Będzie wielkie halo – twórcy Hause of Retouching odebrali od niego telefon z początkiem października. Jeszcze wtedy nie wiedzieli. Kilka dni przed wydarzeniem Jason przysłał e-maila: Robimy zdjęcia rodzinie królewskiej.

– Zmroziło nas – mówi Krzysztof.

Choć przecież wcześniej mieli na swoim koncie fotografie znanych ludzi, jak Nicole Kidman, Heleny Bohnam Carter czy Rachel Weisz. Mieli też okładki Vouge, Harpers Bazaar czy Vanity Fair. Mieli w końcu zlecenia od dużych ważnych koncernów reklamowych.

Tu presja była jednak olbrzymia. Bell robił sesję w środę. Zdjęcia dostali późnym wieczorem. Na nadanie im ostatecznego kształtu, przez opracowanie kolorystyki, kontrastów, nasyceń czy drobne retusze, mieli noc. Jedną noc. – Czekały na nie media na całym świecie. Nie mogliśmy się spóźnić.

Rano gotowe fotografie wysłali e-mailem do Bella. On do rodziny królewskiej. Kto je zatwierdzał, kto ocenił? Nie mają pojęcia. Komentarze w mediach były bardzo pozytywne.

– Praca została wykonana – mówią. I to dobrze. Bo kolejną, mniej oficjalną, sesję Kate, Williama, małego Jerzego i psa robiła ta sama trójka. Jej bohaterowie stoją w oknie i wyglądają całkiem naturalnie. – Bo o to nam chodzi – mówią zgodnie. – Nie chcemy, by twarze wyglądały jak maski. Nie przesadzamy z wygładzaniem zmarszczek, nie dorysowujemy burzy włosów. Staramy się nie usuwać znamion, bo przecież są to ludzie znani. Nie zamierzamy zmieniać rzeczywistości. Tylko ją poprawiać.

Sprzedają iluzję. W jakimś stopniu. I nie wstydzą się tego. – Retusz zrodził się w tym samym momencie, w którym zrodziła się fotografia. Nie jest wymysłem współczesnych czasów. Już w 1895 roku ukazało się krytyczne dzieło Roberta Johnsona poświęcone analizie i krytyce nadmiernego retuszu w fotografii!

Nadmiar. To właśnie to, czego chcą unikać. – Dlatego do poprawiania każdej odbitki wykorzystujemy nasz zmysł, smak, doświadczenie – wyliczają. Doświadczenie, które zdobywają razem od siedmiu lat.

Bo tak naprawdę historia dwóch mistrzów poprawiania fotografii zaczyna się w budynku przy ulicy Grottgera. Tomasz Kozakiewicz pracował tam jako fotograf w komercyjnym studiu fotograficznym. Robił zdjęcia i zajmował się obróbką. Za ścianą Krzysztof Gadomski, niedoszły informatyk i zapalony grafik, przygotowywał materiały dla agencji reklamowej.

Tak zaczęła się ich znajomość. Po jakimś czasie przyszedł moment na wspólny biznes. – Wcześniej, przez jakiś czas, pracowałem w studiu fotograficznym w Stanach Zjednoczonych. Tam miałem szansę poznać tajniki pracy największych mistrzów retuszu. Zobaczyć, jak łączą rozmaite techniki, wyższe technologie z artystycznym smakiem i wizją. Pomyślałem: dlaczego by tego nie robić w Polsce? I zaproponowałem otwarcie studia Krzyśkowi.

– Kosmos – uznałem, że to kosmos – wspomina Krzysztof. – Byłem przerażony. W ogóle nie miałem o tym pojęcia.

Nie mieli nic prócz pomysłu, zapału i dwóch komputerów. Zaryzykowali. Do wszystkiego dochodzili sami. Próbowali, opracowywali własną, autorską metodologię postprodukcji zdjęć. Zaczynali od krajobrazów, które przerabiali na setki sposobów. – Doktoryzowaliśmy się na nich – śmieją się.
Kiedy byli już pewni swoich umiejętności, przystąpili do akcji. Marketingowej. Wysłali mnóstwo e-maili z propozycją współpracy. Jednym z adresatów był znakomity fotograf Jason Bell. – Odpisał – wspominają. – I przesłał nam do zrobienia zdjęcie Halle Berry.

Tak zaczęła się ich współpraca.

Dziś krakowscy mistrzowie sprzedają swoją wiedzę innym na warsztatach i seminariach. Wierzą, że może kiedyś Polska będzie doliną krzemową postprodukcji. – A przynajmniej nie będą nas straszyć ludzie sztucznymi twarzami, złym tłem czy trzecią ręką – podkreśla Krzysztof.

Nie uczą programów. Pokazują, jak w niewielkim studiu na krakowskim Zabłociu można zadbać o końcowy efekt fotografii. Tak, by wydobyć z niej wszystkie atuty i ukryć błędy, bądź niewielkie rysy.

Nie lubią, gdy się ich nazywa retuszerami. Retusz w Polsce ma zabarwienie negatywne. Wolą postproducenci, jako że ten termin mówi lepiej o całym procesie przemiany zdjęcia. A oni robią naprawdę świetną robotę.

***

Krzysztof urodził się w Szczecinie, wychował w Świnoujściu. Od zawsze interesowała go grafika i komputery. Mówi, że to była naprawdę jego wielka młodzieńcza fascynacja. Studiował informatykę. Do Krakowa przyjechał do pracy w biurze kongresowym. Zamienił ją z czasem na agencję reklamową, w której poznał Tomka. Dziś nie wyobraża sobie, by mógł robić coś innego niż pracować ze zdjęciami.

Tomasz. W dzieciństwie mieszkał w Nowej Hucie. Dziś nazywanej przez młodych Mordorem. Filozof, który twierdzi, że nie był na tyle utalentowany, by zrobić w tej dziedzinie karierę. Fotografią zainteresowała go narzeczona (z czasem żona). Dobrze mu to wychodziło. Tomek mówi, że postprodukcja to jego pasja. Nadal robi też zdjęcia. Ostatnio nawiązał współpracę z Kino Polska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski