MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mój przyjaciel Moliere

Redakcja
Fot. Ryszard Kornecki
Fot. Ryszard Kornecki
"Nie lubię kuchni zawodu, czyli zdobywania ról: bywania na bankiecikach, uśmiechania się do kogo trzeba. Nie bywam, nie uśmiecham się na zawołanie. Nigdy nikomu nie lizałem tyłka. Jestem bezkompromisowy, chyba we wszystkim."

Fot. Ryszard Kornecki

Poczet aktorów krakowskich: Artur Dziurman

Szeroką popularność zdobył w "Klanie" rolą Leszka, brata Krystyny Lubicz, jednej z głównych bohaterek serialu, szemranego cwaniaka zamieszanego w ciemne interesy. A potem typy spod ciemnej gwiazdy posypały się jak z rogu obfitości: grał gangsterów, morderców, handlarzy narkotykami w takich filmach jak "Kryminalni", "Prawo miasta", "Rezerwat", a w "Fali zbrodni" zagrał wenezuelskiego mafioza. Jest aktorem Starego Teatru, w którym po raz ostatni obsadzono go przed trzema laty w "Kraksie" i właścicielem restauracji "Moliere", posiadającej scenę, na której goszczą nie tylko profesjonalni artyści, ale i niewidome dzieci grające w spektaklach dla swych rówieśników. Rozsadza go temperament, powodują nim skrajne emocje, ma niewyparzony język i nie wierzy w aktorskie przyjaźnie. Do tego klnie jak szewc, czego wcale się nie wstydzi. I - jak twierdzi - jest absolutnie niezależny, co uważa za rzecz najważniejszą w życiu. Czy dziś Artur Dziurman bardziej jest biznesmenem czy artystą? - Jednym i drugim, choć słowo "artysta" brzmi na wyrost. Znam swoje miejsce w szeregu. Gram sporo w serialach, w filmach, zarabiam dobre pieniądze i nie wstydzę się o tym mówić, bo nie jestem hipokrytą. A "Moliere"? To jest moje ukochane dziecko, obok 11-letniej córki. Tej scenie poświęciłem kawał swojego życia, mnóstwo pracy, energii, nieprzespanych nocy i kupę forsy. Jak wielokrotnie powtarzałem, stworzenie takiego miejsca w tym kraju jest na miarę zdobycia Mont Everestu. Stworzyłem instytucję, która daje ludziom zatrudnienie. Działa w niej teatr, restauracja, organizujemy wystawy, spektakle z udziałem osób niepełnosprawnych. Wieczorami to miejsce tętni życiem, a niemal w każdy niedzielny poranek odbywają się na naszej scenie spektakle dla dzieci. I jeśli są tacy, którzy mi zazdroszczą, że stworzyłem sobie miłą restauracyjkę, by na niej zbijać szmal - a wiem, że są tacy - to są w dużym błędzie. Szkoda, że nie widzieli, jak odgruzowywaliśmy 350 metrów gotycko-renesansowych piwnic, adaptując je do funkcji lokalu gastronomicznego. Gruz, węgiel, sparciałe dechy, koks i stare rupiecie - kilkanaście razy wywoziliśmy to świństwo 12-tonową ciężarówką. A te szczury, które biegały nam po głowach, a ten smród i pył? A mordęga ze spłatą kredytu inwestycyjnego? Czy było łatwo? Ciężko jak cholera, bo przecież zaczynaliśmy od kilku stolików - miejsca artystycznych spotkań przy piwie. A potem dopiero powstała spółka "Moliere - Centrum Kultury i Sztuki Osób Niepełnosprawnych". Dopadła mnie pani w najgorętszym okresie, przygotowuję trzecią już premierę - po "Dzikich łabędziach" i "Koziołku Matołku" z osobami niewidomymi i z aktorami. To będzie "Brat naszego Boga" wg dramatu Karola Wojtyły. Projekty integracyjne z osobami niewidomymi są dla mnie absolutnie najważniejsze. Od dwóch miesięcy trwają próby teatralno - psychologiczno - przestrzenno - ruchowe prowadzone przez specjalistów. Od początku do końca sam wymyśliłem cały spektakl, ma być jasny, klarowny, zrozumiały dla rektora uniwersytetu i dla pani Bogusi sprzedającej obwarzanki. Kardynał Stanisław Dziwisz obiecał mi swoją obecność na premierze. Bardzo chciałem, by odbyła się 2 kwietnia o godz. 21.37 - z oczywistych względów. Ale kardynał powiedział mi, że wielcy Kościoła mieliby mu za złe, gdyby w tym czasie nie było go w Watykanie. Stąd premierę ustaliliśmy na 4 kwietnia. A więc próby trwają, a ja do tego wszystkiego jeszcze użeram się z urzędnikami, bo miasto chce nas i "Moliera" wykurzyć z Szewskiej.
Artur Dziurmana dokładnie pamięta okoliczności, kiedy postanowił zostać komediantem. Jeszcze w liceum zagrał Demetriusza w "Śnie nocy letniej", która to rola wróciła do aktora, gdy był już w Starym Teatrze. - VI liceum, profesor Włodzimierz Japl, to on był sprawcą moich szkolnych artystycznych sukcesów. Przed maturą spytał: "A ty gdzie się na studia wybierasz?" - "Nie wiem" - dopowiedziałem. "Przecież nic nie umiem, debil jakiś jestem, szczególnie matematyczno-fizyczny". - "No to idź do PWST, ładnie zagrałeś tego Demetriusza, nagrodę dostałeś". Posłuchałem. Sądzę, że byłem pilnym studentem, a czy zdolnym - nie wiem. Chyba byli zdolniejsi ode mnie. Na początku tępiła mnie z dykcji pani prof. Wanda Kruszew-ska - przez dwa lata miałem u niej tróję na szynach z dykcji - ale harówką wypracowałem piątkę na trzecim roku. Potem znów się zapuściłem, szczególnie po serialowych doświadczeniach, gdzie wciąż mi wypominano: "A cóż ty tak wyraźnie mówisz?". No to zacząłem jak bracia Mroczkowie - "do kamizelki". Żeby porządnie grać w filmie, trzeba najpierw przejść okres kwarantanny w teatrze. Przeszedłem: najpierw byłem w "Bagateli", po dwóch sezonach dostałem angaż do "Starego". W tak zwanym międzyczasie zagrałem gościnnie Alfreda w "Mężu i żonie" w "Słowaku". Jan Paweł Gawlik, ówczesny dyrektor tego teatru, zaproponował mi od nowego sezonu etat. Ucieszyłem się. Ale doradcy podpuszczali: "Idźże do Starego". "Nie mam żadnych pleców, nawet wujka milicjanta, żeby startować do Starego" - mówiłem. Jednak poszedłem na rozmowę do Stanisława Radwana. "Będzie etat" - powiedział. Kolejne osiem spotkań - oczywiście Radwan nie przychodził. Jak to Radwan. Wreszcie dopadłem go, podpisałem umowę, czułem się przyjęty. Przyszedłem na inaugurację sezonu, dyrekcja wita nowych aktorów - mnie nikt nie wita. Koledzy patrzą, co ja tu robię, wstyd coraz większy. Po spotkaniu poszedłem do dyrektora, przypomniałem o podpisanej umowie... - "O, cholera, przepraszam, zapomniałem. Już to nadrobimy" - usłyszałem i tym samy stałem się aktorem Starego Teatru.
Artur Dziurman rozpoczął swą aktorską karierę na zawodowej scenie ponad dwadzieścia lat temu, rolą Lulejki w "Pierścieniu i Róży" w Teatrze Bagatela. A rzecz miała miejsce w lutym 1987 roku. O tym, że tyle lat mu strzeliło w teatrze, nawet nie pomyślał. - Uświadomił mi to pewien dziennikarz, na planie "Rezerwatu". Nie chciałem udzielać wywiadu, bo czasami naprawdę mam dość tych kolorowych piśmideł i zachowałem się jak palant - gwiazdor, mówiąc: nie. Ale jak gruchnął, że mam na swoim koncie ponad sto ról teatralnych i filmowych, wyliczył najważniejsze - wymiękłem. Kurczę, ja wszedłem w wiek jubileuszowy. I dlaczego dyrekcja "Starego" nie dostrzega mnie z moim leciem i nie obsadza? Zapewne pozostanie to jedynie tajemnicą dyrekcji. Ostatnio obsadzono mnie w "Kraksie", trzy lata temu. Zagrałem epizod, ale podobno świetnie.
A przecież Artur Dziurman ma za sobą pracę ze znakomitymi reżyserami: Grzegorzewskim, Kutzem, Jarockim, Wajdą, Lupą, Bradeckim. Zagrał też wiele ról, które niejeden aktor chciałby mieć w swoim dorobku: Fortynbrasa w "Fortynbras się upił", Witolda w "Ślubie", "Rakitina" w "Braciach Karamazow", Freda w "Ocalonych" i wiele innych. - Nie stworzyłem chyba w teatrze wielkich kreacji. Może nie umiałem, a może trochę szczęścia zabrakło. Za to miałem szczęście pracować z tymi wspaniałymi reżyserami. Każde spotkanie, każda próba z Krystianem - to było wydarzenie. Momentem przełomowym u progu mojej drogi była rola w spektaklu "Wysocki - ze śmiercią na ty" reżyserowanym przez Staszka Nosowicza. To on uświadomił mi, jak uruchamiać emocje i one stały się moim najistotniejszym narzędziem w budowaniu postaci. Do dziś jestem aktorem emocjonalnym, lubię dogrzebywać się do środka, lubię stany skrajne: miłość i nienawiść, śmiech i płacz, sytuacje czarno-białe. Nie znoszę półśrodków. Monolog "Mój Hamlet" zagrałem na totalnym pauerze, aż do wielkiego wzruszenia. Staszek uświadomił mi też, że taka ekspresja musi być oparta na prawdzie, w przeciwnym razie staje się śmieszna. Ona jest we mnie cały czas, a pogłębił ją Krystian Lupa. Z kolei Waldek Śmigasiewicz, u którego pracowałem nad Witoldem w "Kosmosie", nauczył mnie, jak od konkretu i prawdy przechodzić do budowania formy. No i jeszcze ważna postać Freda w "Ocalonych" Bonda, których reżyserował Gadi Rolli, twórca z Izraela. Szukał aktora umiejącego grać na dużych amplitudach. Złapaliśmy dobry kontakt. Jak mu p... tekst, to oniemiał.
Na planie też Pan tak klnie, niemal demonstracyjnie? - Tak i wszyscy już do tego przywykli. A jak mają wątpliwości to odparowuję: "Nauczyłem się tego od wspaniałego reżysera, Kazia Kutza, z którym miałem przyjemność pracować".
Emocje, gwałtowność uczuć, czarno - białe sytuacje to ulubiony świat Dziurmana. Chirurgiczna precyzja i lodowaty styl pracy Jerzego Jarockiego - to obce aktorowi metody budowania roli. - Przy całym szacunku dla profesora i uznaniu jego mistrzostwa reżyserii - ten styl pracy jest dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego, niestety, z profesorem wykłócałem się nierzadko. W "Szewcach" nawet zrezygnowałem z roli, a właściwie z rólki. Miałem wejście w ostatniej scenie - epizod z ośmioma zdaniami. Przychodziłem na próby regularnie, ale w tym samym czasie rozpocząłem zdjęcia w serialu. Kiedy przez pierwsze dwa tygodnie nie wchodziłem na scenę, poszedłem do mistrza, powiedziałem, że zaczynam zdjęcia i przyjadę na próby generalne, bo te osiem zdań umiem i wówczas wejdę w sytuację. Nie zgodził się, więc złożyłem rolę u dyrektora. Już nie wspomnę o kolejnych spotkaniach, awanturach.
Opowieści o konfliktach z Jerzym Jarockim, Mikołajem Grabowskim nie są pozbawione emocji, mięsistego języka, którym posługuje się Dziurman-twardziel. Ale czy na pewno taki jest, czy też raczej gra ostrego faceta, który pod maską krzyku, przekleństw skrywa swoisty rodzaj łagodności, delikatności i wrażliwości. - Cieszę się, że mój Leszek z "Klanu" powoli wychodzi ze skóry bandziora i zaczyna wyprostowywać się w życiu. Czas najwyższy, by stał się szlachetną postacią, by przeszedł istną metamorfozę. A nawet jeśli gram mordercę czy gangstera to zawsze usiłuję znaleźć w tych postaciach coś ciepłego, ludzkiego.
Telewizja, a przede wszystkim film, to przez ostatnie lata miejsca zawodowych zmagań aktora. Jego rola w "Rezerwacie", obok Soni Bohosiewicz i Bożeny Adamek, rola w filmie przejmującym o mieszkańcach warszawskiej Pragi, w filmie będącym nostalgicznym i pełnym humoru obrazem świata, który odchodzi - należała do najlepszych. - I na planie właściwie nie mam powodów do wkurzania się. Tam jestem człowiekiem wynajętym za dobre pieniądze do wykonywania swojej roboty. Nie biorę oczywiście stawki Bogusia Lindy, ale zarabiam nieźle. W teatrze moja gaża to 1450 zł i 150 zł od spektaklu. A zważywszy, że prawie nie gram... Jak więc mam nie doceniać filmu? Na planie morda w kubeł. No chyba, że czasami...A i tak najważniejszy jest dla mnie "Moliere" i te poranki niedzielne, na które przychodzą dzieciaki i z otwartymi pyszczkami oglądają bajki. I wciąż myślę, dlaczego los tak chciał, że Genio Dykiel, z którym zakładałem "Moliera" , nie doczekał tych sukcesów. Kiedy przestałem wierzyć w artystyczne ideały, kiedy zobaczyłem, że tak naprawdę wciąż każdy kombinuje jak może, mając frazesy w gębie, mówiąc w wywiadach piękne słówka o powinności sztuki... To ja chrzanię taki interes - pomyślałem. Wybudowałem własny biznes, własną scenę, mam tysiące z nią problemów, a przede wszystkim wiem, co to znaczy dawać ludziom kawałek fajnej roboty artystycznej. Dziś gram głównie po to, by moja gęba przyciągała ludzi do "Moliera". I to pomaga, przyciąga. No i dla pieniędzy. A przy tym wszystkim uważam się za przyzwoitego aktora.
O działalności "Moliera" aktor mógłby rozmawiać godzinami, ale lubi też swój zawód. Nie przypisuje mu misyjności, nie uważa aktora za kapłana. - Ot, po prostu, zawód jak inne, wymaga rzetelności, rzemiosła, przygotowania. Może więcej serca, oddania i szaleństwa. Nie lubię natomiast kuchni tego zawodu, czyli zdobywania ról: bywania na bankiecikach, uśmiechania się do kogo trzeba. Nie bywam, nie uśmiecham się na zawołanie. Nigdy nikomu nie lizałem tyłka. Jestem bezkompromisowy, chyba we wszystkim. A poza pracą stawiam na sport: narty, łyżwy, tenis, konie, rower. Skoro piję i palę, a mam 44 lata, to muszę przecież zachować "równowagę w przyrodzie".
Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski