Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje listy od czytelników

Redakcja
W całkowicie prehistorycznych czasach, gdy zaczynałam pracę w "Dzienniku” – a było to czterdzieści pięć lat temu – pierwszą prawdą podstawową, jaką mi zaaplikowano, była ta, że naszym chlebodawcą jest czytelnik. Do pochodnych tej prawdy trzeba było dorosnąć.

Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH

Na przykład: czytelnikowi nie podoba się autor, a przede wszystkim tekst i czytelnik daje temu wyraz. – Czytelnik może mieć rację i może się mylić. Ty też nie masz monopolu na jedynie słuszne opinie – tłumaczył mi cierpliwie kolega znacznie mądrzejszy, zaznaczając, że nawet dokładne obsobaczenie jest dowodem na to, że tekst został dokładnie przeczytany, zatem wyróżniony czytelniczą uwagą. A że czytelnik ma diametralnie odmienne zdanie? Jego prawo...

Szczególnym przypadkiem czytelników są ci, o których piszemy. Z natury rzeczy, z imienia i nazwiska wymieniani są artyści, bez względu na dyscyplinę, jaką uprawiają. Trudno wyobrazić sobie recenzję teatralną, muzyczną, plastyczną bez nazwisk. Dzieło jest tematem, ale autor, gdy bierze gazetę do ręki, to czytelnik, który też ma swoje zdanie.

Maciej Gutowski, opiniotwórczy krytyk sztuki, najciekawszy, jakiego miał "Dziennik” aż po początek lat siedemdziesiątych, pisząc o wystawach zbiorowych wybierał obraz najlepszy i obraz najgorszy – i na nich skupiał uwagę.

Zdarzyło się, że na dwóch nieodległych w czasie wystawach pewien malarz pokazał dwa wyjątkowe knoty, co Maciek Gutowski, oczywiście, zauważył. Po paru miesiącach, na balu w Domu Plastyka, zaczepił go odchodzący od baru malarz.

– Przepraszam, czy pan Gutowski?

– Tak.

– Panie Gutowski! Pan jesteś s...syn! – zagrzmiał rozsierdzony rozmówca. No i co można odpowiedzieć? Zwłaszcza gdy adwersarz zdaje się być o krok od użycia pięści? – Pan się chyba myli – odpowiedział po namyśle krytyk. Maciej Gutowski otrzymał zakaz pisania w Krakowie, po odmowie napisania recenzji jedynie słusznej. Ponieważ Polska – jak wówczas mówiono – była luźną federacją siedemnastu komitetów wojewódzkich, zakaz wydany w Krakowie tylko tu obowiązywał, więc Maćka, bardzo ochoczo, porwała nam Warszawa.

Wśród następców Maćka Gutowskiego był Andrzej Sawicki, który ze swoją poprzednią redakcją rozstał się za sprawą różnicy zdań.– Nie mogę i nie potrafię zaakceptować pańskiego punktu widzenia – powiedział z niesmakiem tzw. głos decydujący, czyli czytelnik służbowy.

– A ja nie potrafię otwierać sardynek portugalskich kluczem francuskim, Do widzenia panu – wygłosił Andrzej i zatrzymał się dopiero piętro niżej, w redakcji "Dziennika”. Na dłużej.

Bo wszystkich zadowolić nie sposób. Przez kolejne przystanki, biurka i adresy wędrowała ze mną coraz grubsza teczka, w której przechowywałam listy z inwektywami.

Czasem podpisane, czasem nie, ale zawsze wskazujące, że mój tekst został przeczytany i dowodzące, że patrząc na to samo niekoniecznie to samo widzimy.

Teraz podobną kolekcję zaczął gromadzić mój młodszy kolega. Więc wciąż nas czytacie, kochani. Dokładnie – aż do niezgody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski