MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mówią na nią psia. Niesłusznie. Bo ten kopciuszek bije na głowę swoje szlachetne kuzyneczki

Grzegorz Tabasz
Choć twarde i malutkie, są prawdziwą zdrowotną bombą. Trzy, cztery owoce dzikiej róży zaspokajają dzienne zapotrzebowanie na witaminę C

Z aryzykuję mocne wejście: nie ma bardziej zasłużonej, znanej, wpisanej w historię i kulturę rośliny niż róża. Jeśli jest inna roślina, której kwiaty doczekały się tak obfitej symboliki, proszę o wskazówkę. Wówczas wyznam winę i okażę skruchę.

Pierwsze masowe uprawy uszlachetnionych odmian róż założono tysiące lat temu na terenach dzisiejszego Iranu. Kochali je Persowie i Babilończycy. Do Egiptu trafiły poprzez Jerozolimę, gdzie szlachetną sztukę zakładania ogrodów różanych przynieśli wracający z niewoli babilońskiej Żydzi. Ponoć Kleopatra zdobyła serce Antoniusza w komnatach wyścielonych na łokieć wysoko płatkami róż, zaś w Rzymie różane szaleństwo osiągnęło apogeum. Kwiatowe płatki smażono w miodzie, warzono wino, zażywano kąpieli w rosie zbieranej rankiem z kwiatowych pąków. Zimowe niedobory uzupełniano sprowadzanymi z Egiptu kwiatami, które były nie mniej ważne niż przywożone tymi samymi statkami dla ludu rzymskiego zboże.

Różane obiaty składano licznym bożkom. Dla chrześcijan stała się symbolem tajemnicy spowiedzi wieszanym nad konfesjonałem, krwi Chrystusa i czystości licznych zastępów świętych męczenników. Pod sztandarem białej i czerwonej róży przelewały krew angielskie rody Yorków i Lancasterów. Mnie zaś najbardziej fascynuje prawdziwy kopciuszek w świecie szlachetnych róż, czyli nasza swojska dzika róża zwana pogardliwie i całkowicie niesłusznie różą psią.

Prywatnie dzielę róże na te z kolcami długimi na centymetr i z drobniutkimi, ale licznymi igiełkami. Te pierwsze mają hakowato wygięte kolce, często w kolorze czerwieni. Ostre jak brzytwa, tną skórę do żywej krwi. Sprężyste i długie gałązki pokryte owymi kolcami, zamieniają się w oręż, którego nie wolno lekceważyć. Pomniejsze kolce mają przykry zwyczaj szarpania i dziurawienia odzieży.

Arsenał przydaje się do obrony największego skarbu rośliny, czyli owoców. Czerwonawe, twarde, mają ledwo półtora centymetra długości, ale całkiem słusznie nazwano je witaminową bombą. Trzy, cztery owoce dzikiej róży zaspokajają dzienne zapotrzebowanie na witaminę C. Tylko pod tym względem biją na głowę wszystkie inne rośliny. Do tego minerały, pyszne smaki i aromaty, olejki, antocyjany i garść innych, nie mniej przydatnych witamin. Ostatnimi czasy wielką karierę zrobiły znalezione w owocach substancje leczące schorowane stawy. Czy z takimi skarbami wiszącymi na gałązkach zasługuje na psie przezwisko?

Ludzie nie są jedynymi rabusiami różanych delicji. Lista zwierząt, które odwiedzają kolczaste krzewy, jest wyjątkowo długa. Przyrodnicy przyłapali na obgryzaniu liści, kory i owoców ponad półtorej setki gatunków owadów, dwadzieścia różnych ssaków i ze trzy tuziny ptaków.

Zimą pod każdym owocującym krzakiem róży pełno śladów. Tropy bażantów, kuropatw i drobniutkie odciski mysich łapek z ogonkiem. Kto żyw stołuje się na miedzach, gdyż przemarznięte owoce będą wisieć na krzaku przez całą zimę. Miejscowe lisy też tam zaglądają. Nie po owoce. Sprawdzają, czy najedzone ptaki nie sypiają zbyt blisko ziemi.

Tego roku dzikie róże obrodziły wyjątkowo obficie. Z dzikimi owocami tak właśnie bywa, że przez rok lub dwa będzie drażnić oczy kilkoma czerwonymi kuleczkami, by następnej jesieni gałązki uginały się pod ciężarem owoców. Poczekam jeszcze parę dni, by nabrały intensywnej barwy i uzbrojony w kij oraz grube spawalnicze rękawice pójdę na okoliczne miedze. Rozpocznę różobranie. Pewnie zapytacie, po co mi takie wyposażenie. To przez kolce. Róże trzeba traktować z szacunkiem, najwyższą atentacją. Delikatnie odginać gałęzie patykiem i nie mniej ostrożnie zrywać owoce. Za każdy błąd, nieprzemyślany ruch czy brutalne potraktowanie odpłaci bolesnym ciosem sprężynującej znienacka gałęzi.

Udany zbiór do dopiero połowa sukcesu. Każdy kij ma dwa końce, a róża spore ograniczenia. Nim surowiec zamieni się w przecier, galaretkę, wino czy nalewkę, wymaga pracochłonnej obróbki. Najpierw ostrym nożem trzeba odciąć czarne końce każdego owocu. Potem jeden po drugim przeciąć na połówki i wydłubać niepotrzebną zawartość. Wnętrze wypełniają nasiona otoczone kłującymi włoskami. Ciężko przechodzą przez gardło i niemiło łaskotają w podniebienie. Nie daj Boże przenieść choćby szczyptę włosków na skórę. Będzie swędzieć i drapać pół dnia. Prawdę mówiąc, owoc dzikiej róży to niezbyt gruba i jadalna wydmuszka, plus całkowicie niestrawne nadzienie. Tym sposobem nasz zbiór zamieni się w mały stosik przydatnego surowca.

Łatwo zrozumieć, dlaczego w żadnym sklepie nie dostanie się dżemu czy powidełka z dzikiej róży. Tylko nasze prababcie dysponowały oceanem cierpliwości, by w długie jesienne wieczory zapełniać różanymi przysmakami spiżarnię. Choć od postu dzielą nas lata świetlne, to na potwierdzenie powyższej tezy pozwolę sobie przywołać pączki. Prawdziwe pączki nadziewane przecierem z różanych płatków. Smażone na smalcu. Zapobiegliwe gospodynie przygotowania do tłustego czwartku rozpoczynały w czerwcu. Wówczas najobficiej kwitnie róża pomarszczona. Krewniak dzikiej róży o dużych karminowo czerwonych kwiatach.

Przyrodnicy za nią nie przepadają, bo to kolejny obcy przybysz sprowadzony do Europy ze Wschodu. Szybko wyrwał się na wolność i zaczął podbijać lasy i miedze. Proszę wspomnieć na bałtyckie wydmy zdominowane przez gęste zarośla róży pomarszczonej. Płatki odznaczają się niepowtarzalnym aromatem, i co tu kryć, są znacznie większe niż u naszej dzikiej róży. Odpowiednio przerobione i zakonserwowane, dają rewelacyjne nadzienie do tradycyjnych pączków. Nie zastąpią go żadne nowoczesne wynalazki. Receptura jest bardzo prosta.

Gdy tylko opadnie rosa, trzeba uskubać zapas płatków. Odganiać pszczoły i innych owadzich zjadaczy nektaru. Surowiec wkładać porcjami do makutry, mozolnie ucierać drewnianą pałką, sypiąc spore ilości cukru i nieco cytrynowego kwasku. Dopiero potem można myśleć o smażeniu Prawdziwych Pączków. Z całym szacunkiem do prowadzonych przez pokolenia cukierni: bez nadzienia z różanych płatków i kadzi wrzącego smalcu pączków nie będzie. Jeno pączkopodobne wyroby zastępcze, które naszym przodkom nie przeszłyby przez gardło.

Na koniec historyczna zagadka: róża pomarszczona pojawiła się u nas dopiero w pierwszej połowie XIX stulecia. Ciekawe, czym wcześniej nadziewano pączki?

***

Owoce dzikiej róży działają wzmacniająco. Witamina C wspomaga system odpornościowy organizmu przy przeziębieniach, w ciąży, przy nadmiernej kruchości naczyń krwionośnych oraz kamicy żółciowej i nerkowej. Dziką różę stosuje się także przy nieżytach przewodu pokarmowego, biegunkach, w chorobie wrzodowej żołądka, dwunastnicy, reumatyzmie i oparzeniach. Często dziką różę traktuje się jako główny lek w objawach szkorbutu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski