Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Może nastąpić powrót poezji zaangażowanej

Rozmawiał Roman Laudański
- To mogą być ciekawe czasy dla poetów - uważa Michał Rusinek
- To mogą być ciekawe czasy dla poetów - uważa Michał Rusinek Fot. ANDRZEJ BANAŚ
Rozmowa. Po śmierci Wisławy Szymborskiej nie przeżyłem żadnej żałoby. Pojawiła się przy pracy nad książką „Nic zwyczajnego” - mówi Michał Rusinek, wieloletni sekretarz noblistki.

- Przez piętnaście lat był Pan sekretarzem Wisławy Szymborskiej. Łapie się Pan jeszcze np. w porze wspólnej kawy na jej nieobecności?

- Najbardziej odczuwam jej nieobecność w sytuacjach dość kuriozalnych, kiedy np. podróżujemy z żoną i w jakimś mieście widzimy „dziwność”, która by się pani Wisławie spodobała. Oboje łapiemy się na tym, że mamy ochotę to kupić, tylko nie ma już dla kogo. Nie lubię też wchodzić do mieszkania Wisławy Szymborskiej, w którym mieszka teraz jej przyjaciółka.

- Wzruszająco opisał Pan w książce chorobę, odchodzenie i śmierć Wisławy Szymborskiej.

- Książkę potraktowałem trochę w autoterapeutyczny sposób. Nie wiedziałem, że tak się stanie, bo gdybym przewidział, to pewnie by mnie to jeszcze mocniej przyblokowało. Nie jestem psychologiem, ale zauważyłem, że po śmierci Szymborskiej nie przeżyłem żadnej żałoby. Nie było czasu. Trzeba było wtedy uporządkować wiele spraw. Praca w Fundacji Wisławy Szymborskiej ciągle jest dla mnie tym „szuraniem papierami”, naturalnym ciągiem dalszym mojej piętnastoletniej pracy z Wisławą Szymborską. Kiedy pierwszy raz przeczytałem tę książkę, robiąc korektę, to właśnie wtedy przeżyłem po niej żałobę.

- Niektórzy pytają, czy lata wspólnej pracy w jakiś sposób Pana ukształtowały?

- Nie jestem dobrym adresatem tego pytania, bo to kawał mojego życia. Bardzo mi jest trudno wyobrazić sobie, co by się działo, gdybym nie podjął się wtedy tej pracy. Zawdzięczam jej z pewnością szczególny stosunek do języka. Nauczyła mnie - mimo mojego wykształcenia filologicznego - dwóch rzeczy: czułości i czujności.

- Podobno jesteśmy narodem niezwykle poetyckim. Pięć milionów Polaków pisze wiersze, a tylko milion czyta, jak podała „Polityka”.

- Dla mnie niezwykłe jest to, że w Polsce tak wielką estymą cieszy się zawód poety. To chyba pozostałość z czasów romantycznych, zaborowych i postrzegania roli poety między Wernyhorą a strażnikiem najświętszego języka, który pozwoli narodowi przetrwać. Ten romantyczny model poety sprawdzał się później doskonale w czasach komunizmu. Wisława Szymborska nie pasuje do tego modelu.

Nie można zarzucić, że jej poezja jest niepatriotyczna. Była patriotką, ale uważała się za patriotkę języka przede wszystkim. Dla niej język polski był jedynym, w którym mogła żyć i tworzyć. To raczej jest kwestią jej stosunku filozoficznego i emocjonalnego do języka. Jej filozofia języka przejawia się nie tylko w ironii poważnych wierszy, ale i w surrealizmie wierszy niepoważnych, a także w wycinanych kolażach, które tworzyła. To filozofia bliższa modelowi anglosaskiemu, a nie romantycznemu. Żart językowy, literacki jest dowodem na poważne traktowanie języka, także i tego oderwanego od rzeczywistości.

- Może tym „narodowym” pisaniem leczymy jakieś polskie traumy? Co nas pcha do zaczerniania papieru?

- Mam swoją teorię: kiedy w Tatrach wieje wiatr halny, to odczuwa się go w Krakowie. I wtedy następuje wysyp poetów. Ale teraz serio: dla Szymborskiej pisanie było aktem komunikacji z czytelnikiem. To był dialog, albo raczej zaproszenie do dialogu. Miłosz twierdził, że „pisać należy z rzadka i niechętnie”. Z pewnością Wisława Szymborska podpisałaby się pod tą frazą. Uważała, że w literaturze jest za dużo gadulstwa. Najbardziej lubiła skracać. Czytała wiersz i mówiła: „jeszcze za długi”. Uważała, że język poetycki musi być skondensowany.

- No i bardzo uważnie czytała wiersze młodych poetów, którzy wysyłali swoją twórczość do „Życia Literackiego”. Wspomina o tym m.in. Adam Zagajewski, któremu w młodości Szymborska poleciła „dużo czytać, nie tylko wiersze”.

- Prowadziła dwie stałe rubryki: felietony o książkach oraz na zmianę z Włodzimierzem Maciągiem „Pocztę literacką”. W tym drugim przypadku nie były to porady dla prawdziwych początkujących poetów, lecz rodzaj fikcji: Szymborska chcąc skrytykować jakieś grafomańskie pomysły nie cytowała oryginalnych, żeby nie urazić autora, lecz sama wymyślała podobne. I je miażdżyła.

- Czy dożyliśmy czasów, w których poeci muszą walczyć o Polskę?

- Jesteśmy na progu jakichś czasów, ale przyznam: nie wiem, jakie one będą. Rysują się analogie, ale analogia jest figurą niebezpieczną. Niektórzy mówią: ach, teraz będzie tak jak za komuny. Ale to nie jest dobre. Zatraca się krytycyzm... To mogą być ciekawe czasy dla poetów. Sam nie jestem poetą, nie mam w sobie potrzeby pisania wierszy. Poezja odeszła od zaangażowania Nowej Fali (polski ruch poetycki z lat 1968-1976 przyp. red.), od reagowania na język, jak to było u Stanisława Barańczaka czy Ryszarda Krynickiego. Czy w tych czasach poezja będzie jeszcze mogła działać? Nie wiem. To może być ciekawe.

- Tylko czy polityczne wiersze nie „zniżą świętej mowy do bełkotu trybuny” - jak pisał Zbigniew Herbert w wierszu „Do Ryszarda Krynickiego - list”.

- A może taka twórczość zadziała ożywczo? Stanie się przeciwwagą dla wierszy czysto lingwistycznych, zamykających się w grach między znaczeniami, z czym mamy do czynienia od pewnego czasu. Ostatnio czytałem wybór wierszy Juliana Kornhausera. Jego teksty były pisane w latach 70. czy 80., w czasach niszczonego języka...

- ...politycznej, komunistycznej nowomowy.

- Te wiersze brzmią dziś niepokojąco aktualnie. Są adekwatne także do językowej zmiany, którą nam zafundowano.

- Wisława Szymborska miała problem z częścią swojej socrealistycznej twórczości? Te wiersze o Stalinie czy partii... Krytykowana za to była wielokrotnie, także na forach internetowych.

- Miała z tym problem, zresztą co jakiś czas ktoś jej to wypominał. Janusz Głowacki powtarza, że Polacy mogą wszystko wybaczyć poza sukcesem. Zaraz po Noblu pojawiła się książka: „Dwie twarze Szymborskiej”, której autorzy z lubością wypominają jej okres zaangażowania. Ona sama traktowała go jako błąd młodości, mówiła o tym publicznie, m.in. po tym, kiedy dostała nagrodę Goethego. Tłumaczyła to fascynacją pokoleniową. Odniosła się do tego również w filmie Katarzyny Kolendy-Zaleskiej.

- Zastanawiam się, co noblistka mogłaby doradzić nobliście w sprawie TW „Bolka”?

- Bardzo trudno jest dzisiaj „gdybać”, ale myślę, że to, co się teraz odbywa, bardzo by ją zasmuciło. „Bolek” „Bolkiem”, ale Wisława Szymborska uważała ostatnie ćwierćwiecze za ogromny sukces Polski. Była z tego dumna i wielokrotnie mówiła, jakie to jest ważne, szczególnie dla ludzi takich jak ona, wychowanych w innej epoce. Próby wymazywania, napisania historii od nowa byłyby dla niej bardzo niepokojące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski