Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muchy z piekła rodem

Andrzej Kozioł
Wiosna wybuchała nie tylko baziami, zawilcami, fiołkami, krokusami. Wraz z pierwszymi słonecznymi dniami pojawiały się owady. Pierwsze zazwyczaj przylatywały cytrynki (dobra wróżba, jeżeli uwierzy się opowieściom o Muminkach), później inne, bardziej barwne motyle, pszczoły, trzmiele, biedronki – stworzenia uznawane za sympatyczne, stworzenia, z którymi nawet rozmawiano. (Kto w dzieciństwie nie łapał biedronki, aby następnie wypuścić ją z poleceniem: „Biedroneczko, leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba”.

Pojawiły się także owady o wiele mniej sympatyczne. Nagle w mieszkaniu rozlegał się dźwięk, który odszedł wraz z końcem jesieni – musze brzęczenie. To odzywała się mucha weteranka, staruszka, która gdzieś w kącie przeżyła zimę w stanie anabiozy, przedstawicielka prastarego – 200 milionów lat! – gatunku musca domestica.

Zaczynało się musze piekło. (Mają muchy wiele wspólnego z mocami piekielnymi, bo przecież Belzebub to Władca Much, Ball-Zevuv. A tak przy okazji gorąco polecam powieść Williama Goldinga, tak właśnie zatytułowaną, „Władca much” – gorzką, dwudziestowieczną replikę na cukierkowe „Dwa lata wakacji” Juliusza Verne’a). Im dalej w wiosnę i w lato, tym więcej uporczywego, natrętnego brzęczenia, tym częściej nad śmietnikami unosiły się czarne chmury owadów.

Muchy czarnymi plamami pokrywały wszystko, nawet – jak wiemy z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”– portrety najczcigodniejszych osób. To przez nie niejaki Palivec, znany grubianin, którego co drugie słowo brzmiało „dupa” albo „gówno”, dostał dziesięcioletni wyrok. Po prostu w obecności tajniaka Bretschneidera powiedział, że konterfekt Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa I obsrywały muchy...

***

Oprócz bezkrwawych sposobów zwalczania much wykorzystywano także broń, która z owadów zostawiała (niestety!) na białej ścianie krwawą plamę. W każdym chyba domu, zwłaszcza tam, gdzie w pobliżu znajdowały się chlewy, stajnie lub obory, śmietniki i sławojki, wisiała na gwoździu packa.

Samoróbka, narzędzie tak proste, że każdy mógł je wykonać: kawałek skóry umieszczony na końcu drewnianego drążka. Packi nie zginęły, mają się dobrze, na wszelki wypadek wrzuciłem do internetu hasło „packa na muchy” i proszę bardzo – pacek do wyboru i koloru: czerwone, zielone, żółte, wszystkie ze sztucznych tworzyw, prawnuczki pacek z mojego dzieciństwa, praprapra-wnuczki packi używanej w Sop-licowie, zwanej przez Mickiewicza placką:

Wojski stary od izby do izby
przechodził,
Po obu stronach oczy
roztargnione wodził,
Nie mieszał się w myśliwych
ni w starców rozmowę
I widać, że czym innym
zajętą miał głowę;
Nosił skórzaną plackę;
czasem w miejscu stanie,
Duma długo i – muchę
zabije na ścianie.

Miał Wojski teorię osobliwą, własną muszą entomologię, która różnicowała muchy podobnie jak wówczas różnicowano ludzi, według przynależności do stanu, czyli, jak powiedzieliby marksiści, do klasy społecznej:

Na Litwie much dostatek.
Jest pomiędzy nimi
Gatunek much osobny,
zwanych szlacheckimi;
Barwą i kształtem całkiem
podobne do innych,
Ale pierś mają szerszą, brzuch większy od gminnych,
Latając bardzo huczą
i nieznośnie brzęczą,
A tak silne, że tkankę
przebiją pajęczą
Lub jeśli która wpadnie,
trzy dni będzie bzykać,
Bo z pająkiem sam na sam może się borykać.
Wszystko to Wojski zbadał
i jeszcze dowodził,
Że się z tych much szlache-
ckich pomniejszy lud rodził,
Że one tym są muchom,
czym dla roju matki,
Że z ich wybiciem zginą
owadów ostatki.
Prawda, że ochmistrzyni ani
pleban wioski
Nie uwierzyli nigdy w te
Wojskiego wnioski
I trzymali inaczej o muszym
rodzaju;
Lecz Wojski nie odstąpił
dawnego zwyczaju:
Ledwo dostrzegł takową
muchę, wnet ją gonił.

Oprócz pacek podstawowym narzędziem walki z piekielnymi muchami były lepy – długie taśmy pokryte lepką substancją o zapachu podobnym do woni miodu. Wisiał wszędzie – w małych wiejskich sklepikach i w sklepach w centrum Krakowa. W knajpach, w prywatnych mieszkaniach, w urzędach i na pocztach.

***

Częścią wyposażenia tych ostatnich były kałamarze i pióra zwane w Krakowie rączkami. Nie wiadomo dlaczego w kałamarzu, w pocztowym atramencie zgęstniałym do konsystencji tuszu, leżały musze zwłoki. Czyżby przyciągał je zapach atramentu? A może popełniały samobójstwo, zmęczone życiem w pomieszczeniu, gdzie nie mogły zdobyć ani odrobiny pożywienia...

Lepy zazwyczaj przyczepiano do lampy wiszącej u sufitu, wokół której nie wiadomo dlaczego muchy lubiły krążyć niczym planety wokół słońca. Część dawała się skusić miodo-podobnemu zapachowi, przysiadała na lepie, aby pozostać tam na zawsze i często lepy były czarne, wręcz kosmate od muszych trucheł.

I jeszcze muchołowki – szklane karafki z dziurą w dnie. Napełniało się je wszystkim, co smakowało muchom, serwatką, wodą z cukrem, posłodzonymi kawałkami muchora (pamiętacie, że Wojski zbierał muchomory?). Muchy, zwabione miłymi zapachami, pchały się do środka i już nie mogły wyjść.

Wiosna zmuszała do letniego snu zimowe ubiory – futra, pelisy, kożuchy, jesionki, zimowe garnitury, na które w ciemności przepaścistych szaf też czyhał owadzi wróg – mole. Zimową odzież trzeba więc było porządnie wytrzepać i zabezpieczyć. Na Kleparzu można było kupić bagno, roślinę która podobno miała skutecznie odstraszać mole. Najczęściej uciekano się jednak do naftaliny; do kieszeni zimowych ubiorów wędrowały białe, ostro pachnące kulki. Po kilku miesiącach, kiedy zbliżała się zima, odzież przesiąknięta była naftalinową wonią. Aby się jej pozbyć, płaszcze i wietrzono, ale i tak, gdy w niedzielny zimowy poranek szło się linią A-B, od stojących tam starszych panów z paczkami ciastek przytroczonymi do guzików okryć buchał zapach wody kolońskiej, wanilii i chemiczna woń naftaliny.

I jeszcze jeden owad czyhał w mieszkaniach – nie na ubrania, ale na ich nosicieli – ludzi.

O pluskwach krążyły legendy. Że są nie do pokonania, wredne i przebiegłe. Podobno zabezpieczano się przed nimi, ustawiając nogi łóżka w wypełnionych wodą naczyniach. Złaknione krwi pluskwy – jeżeli wierzyć opowieściom o ich zmyślności – zamiast topić się, wędrowały na sufit, aby stamtąd spadać wprost na śpiącą ofiarę.

Wiele opowiadano o ich żywotności. Kiedy po wojnie odbudowywano Warszawę, często korzystano z cegieł ze zburzonych domów. Jeżeli wierzyć opowieściom, wraz ze starymi cegłami w nowych domach pojawiły się pluskwy. Przedwojenne, solidne pluskwy, które przeżyły wszystko – wojnę, powstanie, bombardowania, pożary...

Na wiosnę walczono z pluskwami. Jak? Tak to opisywał Tadeusz Socha w zbeletryzowanych wspomnieniach zatytułowanych „W kręgu naftowej lampy”:

Rozebrano łóżka i pani Pługowa poddała je starannym oględzinom, czy gdzieś w zakamarkach spojeń nie kryły się pluskwy.

– Nie można jechać na nowe mieszanie z pluskwami – mówiła do Władka, który stał przy matce z flaszką terpentyny i polewał nią podejrzane miejsca, podczas gdy matka gęsim piórem sondowała wszystkie szczeliny.

Na szczęście pluskiew nie było...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski