Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzyka zamiast rozróby

Redakcja
Bardzo czadowi chłopcy Fot. Rockers
Bardzo czadowi chłopcy Fot. Rockers
Debiutancki album grupy The Black Tapes przynosi świeżą porcję czadowego garage rocka. Rozmawialiśmy z jej gitarzystą - Tomkiem Sarajewskim.

Bardzo czadowi chłopcy Fot. Rockers

Już na kilka miesięcy przed ukazaniem się Waszej płyty o The Black Tapes zrobiło się głośno. Jak tego dokonaliście?

- To kwestia przypadku. Zespół powstał spontanicznie, zagraliśmy kilka prób, a kiedy okazało się, że coś z tego wychodzi, postanowiliśmy działać dalej. Ponieważ kolegowaliśmy się z didżejską ekipą V/A Team, która organizowała największe w Warszawie imprezy z muzyką alternatywną, zaproszono nas na występ. Zagraliśmy - i dalej wszystko potoczyło się samo.
Nie bez znaczenia było na pewno wsparcie radiowej "Trójki".
- To prawda. Kiedy nagraliśmy pierwsze utwory, umieściliśmy je na naszej stronie w serwisie MySpace. Tam odsłuchał je Piotr Stelmach z "Trójki" i zaprosił nas do udziału w trzech kolejnych edycjach jego składanki - "Offensywa". Ponieważ prowadzone przez niego audycje mają w środowisku alternatywnym opiniotwórczy charakter, z czasem zwrócono na nas uwagę.
Wielu fanów przekonało się do Was po niezwykle żywiołowych koncertach. Ogrywaliście na nich materiał z debiutanckiej płyty?
- Dzięki występom zdobyliśmy miano charakterystycznego zespołu. I dlatego wielu ludzi zaczęło nas kojarzyć. Na początku mieliśmy ogromny zapał do robienia piosenek, dlatego powstawało ich wiele. Graliśmy je na koncertach, poszukując własnego brzmienia. Kilka z nich trafiło na EP-kę, którą wydał inny zaprzyjaźniony koletyw didżejski - Warsaw City Rockers. Potem już nie chcieliśmy wracać do tych nagrań. Zaczęliśmy robić nowe utwory i to one znalazły się na albumie.
Nie jesteś nowicjuszem na scenie rockowej. Grałeś w Ahimsie, Houku, a obecnie w Elvis DeLuxe. Co Cię skłoniło do założenia kolejnej kapeli?
- To było naturalne: od zawsze chciałem mieć zespół, w którym grałbym proste, punkowe kawałki. Z czasem spotkałem muzyków, którzy mieli podobną potrzebę. Tak narodził się The Black Tapes.
Wasza muzyka jest czymś unikatowym na polskim rynku: łączycie bowiem klasyczny punk z garażowym rockiem i wczesną psychodelią. Jak wypracowaliście takie brzmienie?
- Od początku miałem je w swojej głowie. Najpierw kupiłem stary klawisz - to on wyznaczył nasze brzmienie. Początkowo brzdąkaliśmy na nim wszyscy po trochu. Dopiero po nagraniu EP-ki dołączył do nas Hoss, który konkretnie zajął się klawiszem. Jego oldskulowe dźwięki to nasz znak rozpoznawczy.
Debiutancki album nagraliście w Sztokholmie. Jakim cudem?
- Wszystko dzięki MySpace, który bardzo pomaga w kontaktach między zespołami z całego świata. Kiedyś trafiliśmy tam na szwedzki zespół Nutmeg. Ponieważ spodobało się nam to, co grają, zaprosiliśmy ich na wspólną trasę po Polsce. Wtedy dowiedzieliśmy się, że ich basista ma studio w Sztokholmie. Gdy zaczęliśmy myśleć o nagraniu płyty, stwierdziliśmy, że fajnie byłoby to zrobić u niego. Nie podejmowaliśmy jednak tematu, bo nie stać nas było na takie przedsięwzięcie. Umieściliśmy jednak kilka nowych kawałków na naszym MySpace. Usłyszał je basista Nutemeg i sam zaproponował sesję... na koleżeńskich zasadach.
Jego produkcja bardzo się Wam przysłużyła.
- Bo dokładnie wiedział, o co nam chodzi. W sumie pracowaliśmy nad wszystkim wspólnie - mówiliśmy mu, co chcemy uzyskać, a on łapał w lot nasze pomysły i wprowadzał je w życie. Poza tym miał w studiu mnóstwo vintage`owych instrumentów, które wykorzystaliśmy podczas sesji - choćby stare piano Wurlitzera.
Czy ukryta na końcu płyty Wasza przeróbka przeboju Roxette "Sleeping In My Car" to hołd The Black Tapes złożony Szwecji?
- W pewnym sensie. Szwecja to muzyczny gigant. W samym Sztokholmie jest mnóstwo świetnych zespołów. Tam młodzież gra w kapelach, zamiast chodzić na mecze i naparzać się z policją. A ponieważ bębniarz The Black Tapes wychowywał się na Roxette, sięgnęliśmy po ich numer, przerabiając go na swoją modłę.
W Internecie widać, że skupia się wokół Was grupa fanów, nazywająca się "Black Gang". Marzy Wam się taka armia wielbicieli, jaką stanowi "Turbojugend" dla Turbo Negro?
- Fajnie by było, ale w rodzimych realiach to raczej niemożliwe. Polski zespół śpiewający po angielsku nie ma raczej szans na powodzenie w naszym kraju. Ale za to możemy liczyć na większy odzew z Zachodu. Już docierają do nas pozytywne opinie na temat naszej muzyki.
Rozmawiał: Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski