Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

My mówimy, że mamy sporą fantazję. Inni, że trochę nierówno pod sufitem

Katarzyna Kachel
Magdalena i Tomek uciekli od zgiełku miasta, korków, ludzi, którzy robią kariery. A konie? Konie pojawiły się przypadkiem
Magdalena i Tomek uciekli od zgiełku miasta, korków, ludzi, którzy robią kariery. A konie? Konie pojawiły się przypadkiem Michał Gąciarz
Szukamy wariatów - usłyszał w słuchawce Tomek Gruszka, właściciel stajni rajdowej w Nawojowej Górze. - Świetnie trafiliście - odpowiedział, choć wtedy jeszcze nie miał pojęcia w co się pakuje. Nie odmówił, bo nazwisko Pileckiego zobowiązywało. Tak trafił do filmu o rotmistrzu

J ak mieszkają wariaci? W domu, w którym pełno jest: psów, kotów, dzieci, kobiet w ciąży i gumowców do chodzenia po stajni (kolejność czysto przypadkowa, w miarę poszerzania perspektywy). W domu, w którym na piecu suszą się jabłka pokrojone w plasterki, jak u babci. W którym jest ciepło i częstują od drzwi właśnie ugotowaną zupą. W którym chce się zostać na dłużej. - Oto Karo, przyjechała tu kiedyś na koniu, napić się kawy. Została dwa lata - Tomek Gruszka, pseudonim: Grucha, Gruchozol, Gruszeńka, jakby komentował moje myśli.

A myśli biegną w Nawojowej Górze całkiem niespiesznie. Jakby czas przy gorącym piecu tracił swój miejski rytm. - Inaczej niż w Krakowie, prawda? - Magda, żona Gruchozola, usypia Basieńkę, która chyba wcale nie ma ochoty na drzemkę przy gościach. - I ta przestrzeń, patrzcie przez okno, wiosną tutaj jest pięknie, przyjedźcie koniecznie. Las, konie, drzewa, dal. „Gruchozol”: - Fatalnie to teraz zabrzmi, ale tu jest wolność. Bo jak, cholera, inaczej by to nazwać?

Śladami Pileckiego
Do stajni państwa Gruszków trafiliśmy dzięki książce „Pilecki, śladami mojego taty” Mirosława Krzyszkowskiego i Bogdana Wasztyla. Są w niej wspomnienia syna rotmistrza i długie rozdziały o tym, jak w bólach rodził się fabularyzowany dokument o polskim bohaterze. W bólach, bo bez pieniędzy, możliwości, w zastępczych plenerach. Siermiężnie. - W tych bólach też mieliśmy swój udział - potwierdzają Magda i Tomek. - Ale tak naprawdę, mocno nie bolało, to była szalona przygoda.

Rozpoczęła się od telefonu. - Zadzwonili, bo szukali wariatów - uśmiecha się Tomek „Grucha”. I faktycznie, dobrze trafili. Tyle że prócz wariatów potrzebowali jeszcze: chłopaków, którzy mogą zagrać równie sprawnie polski szwadron kawalerii, jak i oddział bolszewików, plenerów i konia, na którym miał galopować w filmie rotmistrz Pilecki. - Chcieli, dostali, dla nas nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet wtedy, kiedy pieniędzy, jak to ze zbiórki narodowej, tyle że tylko siąść i płakać. - Ale jak odmówić? To jakby Pileckiemu powiedzieć „nie” - uważa „Gruchozol”, który już wtedy czynnie działał w Szwadronie Niepołomice, więc szacunek do wojskowej hierarchii miał wpojony.

Przyjął wyzwanie jak rozkaz. I podszedł do sprawy profesjonalnie, jak przystało na żołnierza. Plener do zdjęć znalazł cudowny, malowniczy, do tego niedaleko domu Gruszków. - Kiedy pojechaliśmy tam, cali w skowronkach, zastaliśmy pole zaorane pod kukurydzę. Myślałem, że padnę trupem - wspomina dziś, na szczęście już bez nerwów. Bez, bo po godzinach jeżdżenia po okolicy udało się im namierzyć piękną działkę. - Nazwisko Pileckiego otwierało drzwi i serca. Ludzie bez żadnych pieniędzy udostępniali pola, domy, gdzie mogliśmy kręcić - opowiadają Magda i Tomek.

Gorzej było z koniem, który miał jeździć pod Pileckim. Reżyser potrzebował wierzchowca, który by imponował odwagą, szybkością, urodą. - I z tym nie było problemu, same takie okazy mamy u siebie - śmieje się Magda. - Problem w tym, że potrzebowali konia czarnego.

Pożyczyć? Ale od kogo, skąd, i na jakich warunkach? Poszukiwania ruszyły z kopyta. W końcu reżyser zaproponował: „Kupcie, my dołożymy, wy będziecie mieli dla swoich potrzeb”.

Kto widział film, dobrze już wie, że „Bajka” dla Pileckiego się w końcu znalazła. Dwa miesiące przed zdjęciami. - Tyle że był to spasiony, duży Ślązak - wspomina Tomek. A że czasu było naprawdę niewiele, trzeba było go zapisać na intensywne treningi, by się zgrabnie prezentował.

Dziś Kloss (bo tak go nazwali przyjaciele Gruszków) mieszka w zagrodzie z Lolkiem, Doplodokiem, Porucznikiem, Rywalem i jeszcze kilkoma facetami. Prezentuje się świetnie. I nie gwiazdorzy.

Po pracy przy Pileckim zostały Gruszkom wspomnienia, satysfakcja, kilka minut obecności w filmie i przekonanie, że to wcale niełatwa praca. Tomek:- Pada komenda: „Wsiadajcie, emocje na twarzach ma być widać, no i galopem, wokół drzewa, dawajcie”. A potem jeszcze raz to samo, tyle że kamera kręci kopyta. I dalej wokół drzewa. Trzeci raz też było: „ Jeszcze raz panowie, teraz najazd na chrapy”. Szaleństwo.

Droga do Nawojowej Góry
Magda z Tomkiem poznali się na kursie żeglarskim. Ona, miłośniczka koni, spotkała chłopaka, który morze ma we krwi, a wszystkie możliwe żeglarskie papiery w kieszeni. On twierdzi, że już wtedy wpadła mu w oko, ona zwróciła na niego uwagę dopiero na morzu. - Podczas rejsu po Bałtyku, kiedy nasz jacht zaczął tonąć - uściśla. Scen jak na Titanicu nie było, był za to początek miłości i dzielenia się pasjami. Bo dzielić potrafią się od serca, niczego nie żałując, nie zatrzymując dla siebie.

A potem była decyzja o kredycie i ucieczce z Krakowa. Dom, który kupili, kiepsko nadawał się w sumie do zamieszkania, ale działka za to była przepiękna, 32-arowa, z lasem i z tą wolnością, o której wspominał Tomek. - By się poczuć jak to panowie na tej ziemi, kupiliśmy dwa konie, dla siebie - wspomina Magda. Znajomi nachodzili, nagabywali, że jak to tylko dwa, że też by chcieli. Trzeci koń pojawił się przypadkiem, na czwartym przyjechała Karo na kawę (o tym też już było). I tak Magda zostawiła biuro architektoniczne, Tomek porzucił TVN. Powstała za to stajnia terenowo-rajdowa. - Która nie ma nic wspólnego z ośrodkami jeździeckimi, gdzie ważne jest jak kto wygląda, co ubiera na siebie podczas jazdy - zaznacza Magdalena.

Ich konie nie stoją w boksach, nie przywiązuje się ich, nie ustala za nich trybu życia. - To dla nas jest trudniejsze, ale dzięki temu zwierzęta czują się jak u siebie, są mniej nerwowe, łagodne - wylicza Magda.

Nie każdemu podoba się taka wolność, przestrzeń, warunki. - Widzę to od razu i mówię: Magda, ci państwo byli u nas dwa razy: pierwszy i ostatni - opowiada Tomek.

Nie przejmują się, robią to, co lubią. I razem. - Czasami, kiedy niosę ciężki balot siana i przewrócę się w środek błota, myślę: A mogłam mieć pomalowane paznokcie i siedzieć sobie przy komputerze - mówi mi Magda. Ale trwa to zaledwie kilka minut. Tyle ile Magda potrzebuje, by się podnieść, spojrzeć w las, w przestrzeń, dostrzec jak konie strzygą radośnie uszami na jej widok. Wtedy wie, że tramwaje, kolejki, tłok Krakowa nie są już dla niej. Nie są i dla Tomka.

***

Magdalena i Tomek: Nie mamy stajni - bo wychodzimy z założenia, że nawet złota klatka jest więzieniem. Nasze konie mieszkają w trzech obszernych wiatach, mając ciągłą możliwość wychodzenia na padoki. A więc wszyscy, którzy szukają luksusów i wygód, nie sądzę by mogli się u nas odnaleźć….

Jest za to coś, czego nie odnajdzie się w wielkich stajniach i olśniewających ośrodkach jazdy konnej. Jest miła, przyjazna atmosfera, spokojne konie i tereny stworzone do jazdy wierzchem. Ze względu na warunki, jakimi dysponujemy, ukierunkowani jesteśmy głównie na jazdy terenowe, wycieczki parogodzinne

i kilkudniowe rajdy, co oczywiście nie wyklucza możliwości jazdy na ujeżdżalni. Jednak las, który nas otacza, zdecydowanie zaprasza jeźdźców, kusząc do jazdy terenowej.

Więcej nawojowagora.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski