Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Myśmy z Felicjanem już dawno wybili sobie te głupstwa z głowy

Leszek Mazan
Siedząc w kinie na „Paniach Dulskich” ciągle wracałem pamięcią do swej niedawnej wizyty we lwowskim mieszkaniu państwa Felicjanostwa na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Werchrackiego. Urocza, młoda Ukrainka pozwoliła mi obejrzeć zajmowane przez siebie gniazdko sławnej galicyjskiej rodziny, zajrzeć do kuchni, sprawdzić, czy rzeczywiście w dużym pokoju pan Felicjan mógł ongi spacerować na Wysoki Zamek, a nawet wleźć na stołek i sprawdzić, czy na piecu nie uchowało się jakieś, wydzielane mu ongi przez małżonkę cygaro. A za plecami wyraźnie słyszałem głos pani Anieli Dulskiej rugającej przez okno stróża za pozostawienie na deszczu nowej miotły.

Prototypem upiornej lwowskiej (nie krakowskiej!) kamieniczniczki była właścicielka kamienicy przy Werchrackiego, pani radczyni Wiktoria Gołąbowa. Nazwisko Dulska wzięła Gabriela Zapolska z książeczki dla dzieci „Pani Dulska, jej kotek i piesek”. Głowa rodziny, pan Felicjan, pracował w lwowskim Namiestnictwie jako podkomisarz ósmej rangi z pensją 2700 koron. Zmarł w roku 1908 na zapalenie płuc.

Umierał we własnym mieszkaniu, przy dźwiękach besztającego kuchtę głosu pani Anieli: - Zostaw te sznycle! Najpierw się pana ubierze do trumny, a potem się będzie jadło! Informację o tym zaczerpnąłem już nie z „Moralności pani Dulskiej”, lecz z późniejszych opowiadań Zapolskiej: „Pani Dulska przed sądem” i „Śmierć Felicjana Dulskiego”. To samo źródło informuje, że pan podkomisarz miał kochankę, której „płacił mało, ale bywał często”. To uprawdopodobnia zwierzenia jego unikającej zbliżeń małżonki: „Myśmy z Felicjanem już dawno wybili sobie te głupstwa z głowy”.

Zbyszko Dulski syn w rzeczywistości nosił imię Gieniu, „lampartował wściekle” po lwowskich tingeltanglach, gdzie uchodził - by posłużyć się określeniem Reymonta - za „psa na babską słabiznę”. Służąca Hanka, którą, jak wiemy z komedii, wykorzystywał cieleśnie, była okrutnie zezowata i garbata, ale nawet to nie zagwarantowało jej bezpieczeństwa. W Zbyszku bez przerwy grała krew przodków. Matkę, która go uwielbiała, naciągał na pieniądze. - Mamo, wyrzucają mnie z wojska - oświadczył pewnego razu, wyrwawszy się na przepustkę z pułku, gdzie służył jako jednoroczny ochotnik.

- Wyszedł befel, że każdy kandydat na oficera musi mieć armatę. Jak nie ma, to won... - Jezus Maria, taki wstyd dla rodziny... A ile kosztuje ta armata? - Pięć tysięcy koron. Ale jest do kupienia stara, taka za trzy tysiące... Jednoroczny ochotnik, zadłużony we wszystkich chyba lwowskich lupanarach, ożenił się w 1906 roku z panną Emilią Bajburzanką, posiadającą 25 tys.koron, czyli kwotę wystarczającą na zakup co najmniej pięciu nowych armat. Małżonka wzięła go pod pantofel tak szybko i całkowicie, że już po kilku miesiącach nieszczęsny Zbyszko zapomniał, iż mogą istnieć łożnice inne niż małżeńskie.

Losy jego sióstr - Meli i Hesi, są nieznane. Ściślej: były nieznane do czasu, gdy nie zaczął nimi manipulować pan Filip Bajon. Przy całym szacunku dla wszystkich pań Dulskich dla mnie jednak najsympatyczniejszym i niedościgłym wzorem pozostanie pan Felicjan, człowiek, który najdobitniej, najgłębiej, aż do bólu, zrozumiał, że jakiekolwiek zabieranie głosu na forum rodziny nie ma najmniejszego sensu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski