Paweł Głowacki: DOSTAWKA
Dziś do wieloryba starego i wielkiego tak, że w mętnej wodzie przywodzi na myśl nieskończoność, byle kto i o dowolnej porze podpływa jak do kaczki, tępą żyletką wycina z nieogarnionego ciała kłaczek tłuszczu, po czym, ku uciesze gawiedzi, zdobycz na pokaz wystawiwszy, krzyczy: oto wieloryb!
W polskim teatrze dobry strach marniał od trzydziestu lat. Aż zdechł. Nic nie da się z tym zrobić. Recenzentka "Wyborczej” Joanna Derkaczew ogłasza: "W Burzy Mai Kleczewskiej niewiele pozostało z Szekspirowskiej bajki. Powstał szczery i piękny spektakl o złym życiu i toksycznej rodzinie”. I co dalej? Jakieś wyjaśnienia? Na przykład: kilka zdań w sprawie "bajki”, tego kuriozalnego zrównania smaku "Burzy” ze smakiem "Koziołka Matołka”? Nie. Cytowane zdania – to jest wszystko. Tak, nic nie da się zrobić z faktem, że zdechł stary, dobry strach przed śmiesznością używania łatwych słówek, społecznie chwytliwych zdanek i intonacji godnej prowincjonalnych poradni, co prostują życie matek, ojców i dzieci.
W od zarania mętnej dziwności, inaczej zwanej światem, Szekspir był jak nieskończoność. Przez stulecia jego nieogarnione opowieści wzbudzały lęk – lęk oczywisty, bo jak się nie bać oko w oko z tym, w czym tkwi wszystko? Ale też z faktu, że próba ogarnięcia "Hamleta”, "Króla Leara” lub "Burzy” skazana jest na fiasko, prawie nikt nie wyciągał żałośnie kunktatorskiego wniosku, że w takim razie nie tylko można, ale i należy – tak w wystawianiu Szekspira, jak i w pisaniu o nim – stoczyć się do poziomu dłubacza, węszącego za kłaczkami i epatującego tanim słówkiem. Przeciwnie.
Ahab wiedział, musiał przeczuwać, że ostateczne spotkanie z mistyczną białością skończy się źle (tak też się stało) – lecz mimo to, a raczej właśnie dlatego, gardził retoryką, która z Moby Dicka mogłaby zrobić akwariową rybkę, w bajce dla dzieci klepiącą miłe dobranocki. Bo pełnię trzeba umieć przyjąć, chcieć na nią odpowiedzieć, a nie nadawać jej rozmiarów karła.
"Burza”, ostatnia opowieść Szekspira, spowiedź z siebie i świata, to pełnia dojmująca. W drobiazgu "Everything and nothing” Borges, z dobrego strachu przed nieogarnionym, każe Szekspirowi usłyszeć taką odpowiedź Boga na jego pisanie: "Mnie także nie ma. Wyśniłem świat, tak jak ty wyśniłeś twoje dzieło, mój Szekspirze, a pośród rozlicznych kształtów moich snów byłeś i ty, który, tak jak ja, jesteś wieloma i nikim.” Nie istnieje doskonalsze, bo bardziej bezradne dotknięcie tajemnicy "Burzy”, całej "Burzy”. W opowiadaniu "Łabędzia pieśń” Márai, z dobrego lęku przed pełnią Szekspira, każe mu przed śmiercią włóczyć się po łąkach, pod ciemnym niebem, z laską z wiśniowego drzewa w bladej garści. Nie ma boleśniejszego portretu samotności, która jest dnem "Burzy”, całej "Burzy”
Zmarł dobry strach. Zapanował trywialny czas wycinania tępą żyletką nic nie znaczących kłaczków z nieogarnionych ciał genialnych wielorybów. Domorośli chirurdzy teatralni nurkują bez lęku. Kronikarze załatwiają Szekspira słówkiem "bajka”. "Burza”, "Koziołek Matołek”, "Ptasie radio” – w sumie jeden banał. Chwalić Boga, poważna Kleczewska "odbajczyła” "Burzę” – ukazała światu problemy toksycznej rodziny. Szkoda tylko, że główny bohater – Prospero, zły ojciec Mirandy – nie jest alkoholikiem. Gdyby pił – "Burza” Kleczewskiej byłaby jeszcze bardziej szczera i jeszcze piękniejsza. Tak. A wstrząśnięci tą sceniczną lekcją polscy ojcowie raz na zawsze przestaliby chlać. Nawet w sylwestra.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?