Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na pół gwizdka

Redakcja
Doktor Lidia Rutowicz Fot. ewa piŁat
Doktor Lidia Rutowicz Fot. ewa piŁat
To było na początku lat 70. Blisko 40-letnia wówczas Lidia Rutowicz ciężko chorowała. Choć sama była lekarzem, nie potrafiła sobie pomóc. Ani żaden z jej kolegów. Medycyna wobec poważnego schorzenia serca była bezsilna. Pani doktor, która została sama z dzieckiem, poważnie obawiała się, że nie zdąży go wychować. Osobisty święty

Doktor Lidia Rutowicz Fot. ewa piŁat

Odkąd wszczepiono mi rozrusznik serca, pracuję tylko po osiem godzin dziennie - mówi emerytowana lekarz reumatolog - Lidia Rutowicz

To było na początku lat 70. Blisko 40-letnia wówczas Lidia Rutowicz ciężko chorowała. Choć sama była lekarzem, nie potrafiła sobie pomóc. Ani żaden z jej kolegów. Medycyna wobec poważnego schorzenia serca była bezsilna. Pani doktor, która została sama z dzieckiem, poważnie obawiała się, że nie zdąży go wychować.

Osobisty święty

Któregoś dnia, gdy leżała w łóżku, zbyt słaba, aby cokolwiek robić, zadzwonił telefon. To ksiądz z Zakopanego, znany ze swego daru uzdrawiania. Ktoś znajomy polecił mu panią doktor. Pytał, czy zechciałaby mu pomóc i kilku potrzebującym wypisać recepty. Pomogłaby, gdyby sama mogła podnieść się z łóżka.
"Zapewniam panią, że pani wstanie, wsiądzie do samochodu i przyjedzie do Zakopanego" - powoli instruował ją ksiądz telefonicznie. Wstała. Przyjechała. A potem uczestniczyła w całonocnej modlitwie w intencji chorych. A po pewnym czasie, ku swojemu zdumieniu, wzięła udział w - organizowanej przez tego samego księdza - nocnej pielgrzymce chorych na Wiktorówki.
- On nie propagował kultu ojca Pio, ale mnie nakierował na te tory. Mogę być w błędzie, ale uważam, że nie dającą się racjonalnie wytłumaczyć radykalną poprawę mojego stanu zdrowia, zawdzięczam modlitwie do ojca Pio. Już dawno powinnam nie żyć, a ja praktykuję bez przerwy od 1962 r. - mówi dr Lidia Rutowicz, lekarz reumatolog. - To mój osobisty Święty, tak jak mojej znajomej, również lekarki - Wandy Popławskiej.
Podobną drogę przeszła jej obecna przyjaciółka. Jako młoda dziewczyna ciężko chorowała. Bywała już w takim stanie, że wezwane pogotowie przyjeżdżało - wydawało się - za późno. Zastrzyki wbijano jej przez ubranie, bo każda sekunda mogła decydować o życiu. Po jednej z takich interwencji, matka dziewczyny podała jej obrazek z podobizną kapucyna z San Giovanni Rotondo. Na odwrocie była modlitwa. Zrozpaczona i udręczona chorobą młoda kobieta powierzyła swoje życie obecnemu świętemu. Dziś jest aktywną 80-latką, a o jej doświadczeniach i łaskach, jakie wyprosiła dla innych, należałoby napisać osobny artykuł.
Lidia Rutowicz kilka lat temu założyła stowarzyszenie Polski Dom Ulgi w Cierpieniu im. Ojca Pio. Skupia przede wszystkim zaprzyjaźnionych lekarzy, ale również wielu pacjentów, niosących bezinteresowną pomoc innym. Od wielu lat dr Rutowicz jest emerytką i nie pracuje w szpitalu. Przyjmuje w prywatnym gabinecie. W każdą pierwszą środę miesiąca bezpłatnie, ale gdy w pozostałe dni do gabinetu trafi chory bez pieniędzy, na pewno zostanie przyjęty.
- Odkąd wszczepiono mi rozrusznik serca, pracuję na pół gwizdka - tylko po osiem godzin dziennie - mówi Lidia Rutowicz. Do czwartku w gabinecie, a w piątki w sądzie, bo od 40 lat jest biegłym lekarzem sądowym.
Tylko weekendy ma dla siebie. Wsiada w samochód i jedzie do małego domku w Kryspinowie. Przyjeżdżają koleżanki. Zazwyczaj emerytowane lekarki, działające w tym samym stowarzyszeniu i często badające tych samych chorych. Powinny odpocząć, nacieszyć się kontaktem z przyrodą, a one wciąż tylko o pacjentach. Przy kawie odbywają się więc konsylia lekarskie i medyczne analizy konkretnych przypadków.

Moc natury

W latach 70. jako drugi lekarz w Krakowie dostała zgodę na prowadzenie praktyki prywatnej. Pewnie dlatego, że uprawiała rzadką specjalność - reumatologię. Ze szpitala jechała do przychodni, a późnym popołudniem, gdy wracała do domu, na schodach kamienicy czekało na nią mnóstwo pacjentów. Sąsiedzi bardzo się denerwowali. Ale to przeszłość. Po latach wspólnego mieszkania są jak rodzina.
Nigdy nie było łatwo leczyć schorzeń kręgosłupa lub stawów, ale w latach 70., dostępne wówczas leki okazywały się wyjątkowo agresywne dla przewodu pokarmowego. Któregoś dnia na oddziale szpitalnym, na którym pracowała dr Rutowicz, niespodziewanie zmarł pacjent. Zdecydowała się wziąć udział w sekcji zwłok. Jego żołądek wyglądał jak durszlak.
- Od tego czasu rozpoczęłam kampanię przeciwko niesterydowym lekom przeciwzapalnym, które rujnowały układ pokarmowy pacjentów. Firmy farmaceutyczne zaczęły nawet proponować inne leki, ale te z kolei uszkadzały mięsień sercowy - wspomina reumatolog. Dopominanie się w różnych gremiach o bezpieczniejsze leki reumatologiczne były walką z wiatrakami aż do momentu poznania na którymś z sympozjów naukowych amerykańskiego profesora, który zaprezentował leki naturalne.
- Gdy tylko po 1989 r. pojawiła się możliwość wyjazdu do USA, natychmiast pojechałam zobaczyć, jakie są możliwości medycyny naturalnej. Preparaty naturalne są w Stanach rejestrowane jako suplementy diety. Można je kupić zarówno w aptekach, jak i w sklepach. Jestem nimi zafascynowana, choć nie rezygnuję z leków chemicznych. Staram się jednak - dla bezpieczeństwa pacjenta - obstawiać chemiczny medykament preparatami naturalnymi - stwierdza Lidia Rutowicz. Niektóre mają rewelacyjne działanie.
Nie, nie poda żadnych nazw, a to dlatego, że tych preparatów jest już w naszym kraju mnóstwo i nie wszystkie zasługują na uznanie pacjentów. Produkują je uznane firmy farmaceutyczne i domorosłe firemki. Jedne bazują na składnikach biologicznie czynnych, a inne na… pozostałościach z produkcji renomowanej konkurencji. Jest też wiele podróbek.
- Preparaty naturalne wcale nie są słabsze od leków chemicznych, a niejednokrotnie silniejsze. Nie wolno ich stosować na własną rękę. Każdą terapię powinien prowadzić lekarz - twierdzi reumatolog.
- Udaje mi się bezinwazyjnie, metodami naturalnymi leczyć schorzenia kręgosłupa, postrzały i dyskopatie. Dotyczy to zwłaszcza osób starszych, cierpiących na zmiany zwyrodnieniowe stawów, osteoporozę i dyskopatie. Chorzy za szybko poddają się procesom starzenia. Po serii zabiegów i leków prostują swoją sylwetkę, zyskują lepsze samopoczucie, a ja dodatkowo zalecam ruch, najlepiej pływanie, i aktywny tryb życia. Gdy ktoś się uskarża, że nie może, gdyż ma np. wszczepiony rozrusznik - mówię: - Ja też mam. Trzeba to leczyć i żyć. Aktywnie.

\\\*

Od kilkunastu lat mogłaby odpoczywać na emeryturze, ale twierdzi, że nie potrafi żyć bez pracy. Zawsze bardzo wysoko ceniła sobie kontakt ze sztuką. Uwielbiała teatr, ale zazwyczaj zdążała na… drugi akt. Odkąd pracuje po osiem godzin wreszcie sztuki może oglądać od początku.
Koleżanki studiują na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, mają zajęcia z filozofii, historii, historii sztuki. Chętnie zagłębiłaby się w taką lekturę. Ale tymczasem wyznacza sobie małe zadania do wykonania - ot, np. zgłębienie po raz kolejny filozofii Tatarkiewicza. Aby miały o czym rozmawiać, gdy spotkają w weekend w Kryspinowie.
Ma też wielkie i małe marzenia na czele z życzeniem, aby polska służba zdrowia doczekała się reformy z prawdziwego zdarzenia, takiej, w której najważniejszy byłby pacjent. Sama, kiedyś, działając w samorządzie lekarskim, przygotowała założenia takiego projektu. Nie było wtedy woli politycznej.
Najważniejsze przesłanie dla wszystkich rówieśników pani doktor brzmi - żyć aktywnie. Nie może temu przeszkodzić choroba, brak środków lub brak czasu. Zbyt łatwo się usprawiedliwiamy, nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób oddajemy się zgnuśnieniu, a zgnuśnienie prowadzi do choroby, a choroba do braku środków i braku czasu.
EWA PIŁAT

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski