MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nic tylko siedzieć i czekać na zmiłowanie. A deszcz ciągle pada...

Redakcja
Fot. Stanisław Rozpędzik (PAP)
Fot. Stanisław Rozpędzik (PAP)
Nikt nie ma wątpliwości, że w porównaniu z poniedziałkiem woda zdążyła opaść i to znacznie. Nikt nie ma wątpliwości, że zalanym dowieziono chleb, wodę, wszystko inne, co najbardziej potrzebne do życia. Ale nikt też nie ma wątpliwości, że pomoc przyszła za późno. Przecież ludzi w łóżkach – i w Cikowicach, i w Proszówkach również - budziła płynąca przez pokoje woda.

Fot. Stanisław Rozpędzik (PAP)

REPORTAŻ. - Straszna noc za nimi, to było spanie na morzu! – mówią o odciętych od świata sąsiadach mieszkańcy Proszówek i Cikowic

To był poniedziałek, przed czwartą rano. Wcześniej nic złego się nie działo. _- Wpół do czwartej wstawałem, nie było żadnej wody. A wpół do piątej za późno było uciekać samochodami. Mieszkamy w korycie starej Raby, i na tym cały kłopot polega _– mówi Adam Cichy, mieszkaniec Cikowic. Ten sam, na którego posesji stoi 6 zatopionych samochodów...

Wody przybywało w zastraszającym tempie, więcej i więcej z sekundy na sekundę. Ale ludzie spali, kto mógł wiedzieć, że trzeba się ratować. Nikt ich nie ostrzegał, nikt nie włączył syreny, by się w ogóle obudzili. _- Mojego sąsiada zbudziła dopiero woda, ocknął się jak zmókł – _opowiada Krzysztof Bażan, również mieszkaniec Cikowic.

Dom Krzysztofa Bażana stoi 800 m od Raby, przedtem nigdy nie było takich problemów. A teraz żona dziewięć godzin czekała na ratunek, cały czas w oknie, które wyrwała, by się wydostać na zewnątrz. Różne rzeczy kłębiły się jej w głowie. – Byłem w pracy, przyjechałem o piątej rano i już nie dostałem się do niej. Prosiłem strażaków, żeby podpłynęli, ale stwierdzili, że nie chce się ewakuować. A przecież przez telefon mówiła, że chce, machała do nich – roztrząsa Krzysztof Bażan.

Trzeba było wywozić starszych ludzi i dzieci również z innych domów, niektórzy z decyzją o ucieczce zwlekali do ostatniej chwili.

- _Nie każdy chciał opuścić dom, więc część ludzi siedzi tam nadal i czeka, aż woda opadnie. I nie dziwię się, że chciały zostać osoby starsze, ale po co trzymać dzieci, zastanawiać się: uda się, czy nie, skoro można przenieść je w bezpieczne miejsce? Zwłaszcza, że nie ma prądu, nie ma ogrzewania, dzieci marzną – _zastanawia się st. kpt. Czesław Ziaja, zastępca komendanta powiatowego PSP w Bochni, dowódca akcji w Cikowicach.

Dopiero o godz. 23 ewakuowano w poniedziałek ostatnią osobę. Łącznie było ich ok. 80. Ratownicy wynosili starszych, młodszych, dzieci - ubrani w kombinezony nurkowe; woda sięgała im już po szyje.

Ludzie w Cikowicach żalą się, że ich nie ostrzeżono, lecz cicho sza, w nocy, spuszczono wodę ze zbiornika dobczyckiego. Gdyby wiedzieli zawczasu, pół dobytku dałoby się uratować...

- W ogóle nie było akcji ratunkowej, stały wozy, a ludzie się patrzyli. Ludzie święci, przecież gmina mogła zadzwonić w nocy, ostrzec nas, że źle się dzieje – _gorączkuje się Lidia Zuzia, mieszkanka Cikowic. Wtóruje jej Adam Cichy: - _Policja zwykle jeździ, bada kierowców alkomatem i w nocy, i w dzień – ale teraz nikt nie przejechał przez wieś na syrenie, żeby zawiadomić ludzi. Kto pierwszy się budził telefonicznie zawiadamiał następnego...

Pecha szczególnego miał Janusz Kmiecik, mieszka w najniższym punkcie wsi. Nie było czasu na nic. Opowiada: – Samochód stał przed domem i tam został. Tyle że zdążyliśmy wynieść rzeczy z dołu na górę, bo dom mam piętrowy.

Józefa, jego żona, płacze: - Topiliśmy się żywcem!

Ich trzyletnią wnuczkę wynieśli strażacy, podeszli pod dom. Im woda sięgała po ramiona.

Woda zalała połowę Cikowic, jak nic ze sześćdziesiąt domów. Nikt nie ucierpiał, ale potopiły się zwierzęta. Niejeden tu widział, jak wielka świnia walczy w wodzie o życie...

Wtorek, południe – ludzie idą przez wodę do sklepów, do beczkowozu, który stoi przy plebani. Niektórzy proszą, by dostarczyć żywność ich najbliższym.

Jedna z kobiet prawie płacze. Sama mieszka w Stanisławicach, ale w rodzinnym domu są ojciec i brat. Świeżo tynkowany dom został zalany, woda wybiła drzwi wejściowe. – _Nie chcą opuścić domostwa to nie chcą, dowiozłam im, co trzeba. Chleb, żurku gorącego, papierosy, gumiaki, bo wszystko pozalewane. Jeżdżę co chwilę, do pracy nie poszłam. Jeszcze chcą suchego drewna. Straszna noc za nimi, to było spanie na morzu – _mówi.

Ludzie przynoszą strażakom ciepłą herbatę, dla uwiezionych pośród wody wozi się ją w ogromnych garach. Traktorami, to jedyny tu niezawodny środek transportu. Nie ma też prądu.
Nie da się dotrzeć z Cikowic do Proszówek – choć to po sąsiedzku. Jedzie się naokoło przez Kłaj, Targowisko, Bochnię. Pod wiaduktem w Cikowicach, którym przebiega kolej, nazbierało się sporo wody. Ktoś na siłę próbował przedostać się na drugą stronę rozlewiska, prawie utopił osobowego volkswagena. Przez porzucone auto przelewa się rzeka...

Niech to krew zaleje, dawno takiej wody nie było. Ostatni raz chyba w trzydziestym czwartym – mówi nieopodal wiaduktu Zenon Puścizna, 84-letni mieszkaniec Cikowic.

W Proszówkach – nawet gorzej niż w Cikowicach; woda też zalała kilkadziesiąt domów, też nie odpływa. Raba pędzi z ogromną prędkością, wyrywa się z koryta. Zaraz za granicami Bochni potężne rozlewisko. Na upartego można przejść je w kaloszach, samochody jeżdżą. Ale kilkaset metrów dalej przez wodę można przejechać tylko ciężarówką. Albo przepłynąć pontonem.

Strażacy z Bochni wożą ludzi do domów i z powrotem. W tę z pustymi siatami, w tamtą – z zaopatrzeniem. Dowożą je im też rodziny z miasta. – _U nas w domu woda zalała piwnice – i raczej wszystkim innym też; przyszła o siódmej rano w poniedziałek. Zawieźliśmy chleb, wodę, podstawowe rzeczy naszym ciotkom i wujkom. Są tam małe dzieci, potrzebują takich rzeczy non-stop przecież. Tylko pontonem można tam dopłynąć, nie przejdzie się w ogóle, nawet w wysokich butach – _tłumaczy Anna Szydłowska, mieszkanka Bochni; ma dom w Proszówkach, również zalany przez powódź.

Osiem osób spędziło noc w hoteliku przy krytej pływalni w Proszówkach; to rodzina, którą trzeba było ewakuować. – _Dostali wszystko, co potrzebne: koce, pościel, żywność, wodę do picia – _wylicza dyrektor pływalni Jarosław Skrzypek.

Na korytarzu kilku druhów z OSP odsypia zarwaną noc...

Zofia Nowak, mieszkanka Proszówek, poszła w poniedziałek rano na zakupy. W międzyczasie wylała Raba. – Zdążyłam tylko wyprowadzić dwie krowy. Dobrze, że córka pomogła, bo po jednej bym nie dała rady. Odtąd mieszkam u sąsiadów, w domu została babcia. Syn przyjechał pomóc, to mu zalało samochód po dach – opowiada Zofia Nowak.

Kryta pływalnia w Proszówkach nadal przygotowana jest na przyjęcie ewakuowanych osób. Ciepło tu, przytulnie. _– Ale ludzie niechętnie opuszczają domy, czuwają na posterunku, bez względu na wysokość wody – _mówi Jarosław Skrzypek.

- Każdy chce być przy swoim dobytku, bo w takich chwilach różnie bywa. Każdy pilnuje swojego, stara się ratować, co się jeszcze da – nie dziwi się Anna Szydłowska.

- _To już kolejny dzień, jak walczymy z powodzią. Najpierw w niedzielę wylały lokalne potoki, m.in. w Łapczycy. Potem wylała Raba. Owszem, często przybiera w związku z opadami, ale teraz przybrała nagle i niespodziewanie - z powodu dość gwałtownego upuszczenia wód z zapory w Dobczycach. Nie kwestionuję słuszności tej decyzji, szkoda tylko, że informacja przyszła do nas tak późno – dopiero około czwartej godziny _– tłumaczy wójt gminy Bochnia Jerzy Lysy. I wylicza: zalane są przez to Cikowice, Damienice, część Stanisławic, a przede wszystkim Proszówki. Łącznie 300, nawet 400 domostw w całej gminie. Straty są ogromne, teraz nie do oszacowania...

Ale ludzi, twierdzi wójt Lysy, kilka dni wcześniej przed zagrożeniem ostrzegano; wiedzieli sołtysi, wiedzieli druhowie.

Mieszkańcy Proszówek, z których posesji ustąpiła powódź –likwidują więc worki z piaskiem, oczyszczają zalane piwnice, widząc licznych gapiów spacerujących po wsi, próbowali wczoraj żartować: - Wielkie święto w Proszówkach, wszyscy łażą od mostu aż po dwór...

To było po tym, jak gościł tu premier Donald Tusk.

Ci, którzy mogą suszą dywany, wyrzucają zamoknięte panele podłogowe. Wylewają wodę wiadrami z pomieszczeń na parterach. Niektórzy płaczą. Wszędzie worki z piaskiem, dzień wcześniej tworzono z nich prawdziwe barykady.

W Cikowicach wczoraj woda powoli opadała, przedtem zalany był również cmentarz. Niektórzy dostrzegli, jak brudna woda porywa nagrobki... Tu, nad Rabą, ludzie przyzwyczaili się do powodzi. Choć, co do tego również nikt nie ma wątpliwości, tak źle to dawno nie było, chyba ostatni raz dokładnie 40 lat temu. Tyle że wczoraj nadal zdrowo tu lało...

PIOTR SUBIK

[email protected]

Imiona i nazwiska niektórych osób zostały na ich prośbę zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski