MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie było draki w polskiej dzielnicy

Redakcja
W witrynie sklepu wywieszono informację o aktualnych promocjach: polędwica sopocka - 8,90 funta za kilogram; majonez Winiary 700 g - 1,79 funta, mleko łaciate - 59 pensów. Obok plakaty zapowiadające koncert Kultu i polonijne imprezy. Witajcie w Ealing, zachodniej dzielnicy Londynu.

Korespondencja. Podczas meczu siatkarzy z Brytyjczykami byliśmy w Ealing, gdzie mieszka ok. 40 tys. naszych rodaków

Dostać się tu można centralną linią metra. Na mapach oznaczana jest kolorem czerwonym. Ealing to ostatnia stacja. Na drugim końcu czerwonej kreski znajduje się Stratford, czyli Park Olimpijski. Polską dzielnicę od serca igrzysk dzieli 45 minut drogi i 20 stacji.

Choć, prawdę mówiąc, tak bardzo polska to ona nie jest, a na pewno nie przypomina chicagowskiego Jackowa z czasów jego świetności.

- Mieszkają tu ludzie z przeróżnych miejsc, nie tylko Polacy. To bardzo międzynarodowa dzielnica, no i Anglików też jest sporo - opowiada Andrzej, który przyjechał tu osiem lat temu. - Jak przejdziesz się po okolicy, to zobaczysz polskie sklepy, hinduskie restauracje, włoskie kawiarnie. Do wyboru, do koloru.

Szacuje się, że w Ealing mieszka 40 tysięcy Polaków. W czasie bitwy o Anglię stacjonował tu Dywizjon 303, dziś miesza się tu emigracja wojenna z tą wielką falą sprzed kilku lat. Spacerując ulicami, słyszy się polski język. Nadstawiam ucha i wyłapuję z tłumu znajome słowa. Para z dzieckiem, dwóch młodych mężczyzn, jeszcze jedna para. Rodacy. Robi się swojsko.

Skręcam w prawo - polskie delikatesy "Polish deli". Skręcam w lewo, delikatesy "Mleczko". Dalej kiosk "Kujawiak" (temat numeru w tygodniku Polish Express: "Polacy znajdują miłość na Wyspach") i restauracja "Kuźnia Smaków", ale zamknięta na głucho. Może otworzą po południu. Jest też pierogarnia, ale widać, że klientela jest tu nie tylko polska. "Pierogies hand made" - zachęca reklama.

- Dla ludzi to jest chyba ważne. Kupują polskie produkty i dzięki temu mają tu jakąś namiastkę kraju - mówi sprzedawca z jednego ze sklepów. - Ale kupują też u nas Anglicy. Nasze produkty cieszą się niezłą renomą.

Można do Londynu sprowadzić ser edamski, ale nie polską pogodę. Zaczyna lać. Jak zwykle znienacka. Wskakuję pod markizę jednego z pubów. Przy stoliku dwóch starszych Anglików od południa sączy piwo i popala papierosy. Zagaduję.

- Polacy? Nie trzeba ich szukać, są wszędzie - śmieje się jeden z nich. - Ale to dobrzy sąsiedzi, mili ludzie.

Plan był taki, żeby odwiedzić Ealing podczas meczu polskich siatkarzy z Wielką Brytanią. Spodziewałem się poruszenia, biało-czerwonych flag, gorącego kibicowania. A tu nic, cisza, spokój, normalny dzień. Może nie wiem, gdzie szukać?

- Są miejsca, gdzie Polacy spotykają się przy podobnych okazjach, ale jest sobota, południe, ludzie mają inne sprawy na głowie. Choć znam i takich, którzy wykosztowali się na bilety i oglądają mecz na żywo - tłumaczy Andrzej, którego spotykam przed wejściem do jednego z pubów.

No to nic, oglądamy razem, jeśli tylko w telewizorze przełączą powtórkę z wioślarstwa.

I set. Andrzej, przysadzisty, koło pięćdziesiątki: - Na początku nie było łatwo. Byłem sam, po angielsku znałem tylko parę słów. Tu robota, tam robota, z reguły praca dorywcza. Głównie przy wykończeniówce, na tym się znam. Jestem z Podkarpacia, a tam z pracą zawsze było ciężko. Coś człowiek próbował robić, firmę zakładać, ale wszystko psu na budę. O, ładnie grają Polacy. No, a potem z czasem jakieś znajomości tu się pojawiły, pewniejsza robota i tak idzie. Dwa lata temu ściągnąłem tu synów, chciałem tylko, żeby maturę w Polsce zrobili. Teraz razem pracujemy i jest całkiem dobrze. Żona? Rozwiedliśmy się jakiś czas temu, taka rozłąka to trudna rzecz.
II set. - Ja to nawet wielkim kibicem nie jestem, nigdy nie byłem. W Polsce w ogóle się tym nie interesowałem. Ale tu jak człowiek jest, to... Wiesz, strasznie się z tego medalu Majewskiego cieszyłem, i tego ciężarowca też. Jest coś takiego, że człowiek po prostu jest dumny ze swoich. I to jeszcze tacy silni, twardzi ludzie - podkreśla Andrzej.

Wtedy coś mi się przypomniało. Dwa tygodnie temu rozmawiałem ze znajomym Anglikiem, który ma żonę Polkę. - Zauważyłem, że Polacy - mówił mi - jak tylko tu zobaczą coś w telewizji na temat swojego kraju, to od razu się ekscytują. "Popatrz, o Warszawie mówią!", "Popatrz, nasz sportowiec!". Trochę to dziwne.

- A ty byś tak nie robił na widok królowej, gdybyś mieszkał od 10 lat z dala od swojego kraju? - zapytałem.

- Hm, może bym robił. Masz rację - odpowiedział.

- To dobrze mu powiedziałeś - śmieje się Andrzej. - Coś w tym jest. No, nasi wygrali drugiego seta. Długo to nie potrwa.

III set. Winiarski i spółka bez litości gnębią Brytyjczyków. Będzie polska euforia na Ealing? - Są pewnie ludzie, którzy tak to odbiorą, ale ja tam Brytyjczykom nie życzę źle, wręcz przeciwnie. Przecież tu znalazłem jakieś w miarę dobre życie - twierdzi Andrzej.

Koniec. Gładkie zwycięstwo Polaków. W Ealing życie toczy się jak gdyby nic. Może biało- -czerwono zrobi się tu - jeśli Polacy będą w nim grali - po meczu finałowym?

Wracam do Stratford, na drugą stronę miasta. 45 minut i 20 przystanków metrem. Wchodzę do Parku Olimpijskiego, a jedna z wolontariuszek spogląda na moją akredytację, uśmiecha się i mówi: "Dzień dobry, zapraszamy". Po polsku. Londyn jest nasz.

Przemysław Franczak, Londyn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski