Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie jestem tym, kim byłam, ale wciąż pozostaję sobą

Rozmawiał Paweł Gzyl
Występy promujące "Animę" należą do wyjątkowo widowiskowych
Występy promujące "Animę" należą do wyjątkowo widowiskowych Archiwum
Rozmowa. JUSTYNA STECZKOWSKA opowiada o nowej płycie "Anima", religii i wierze, zadumie nad upływającym czasem i tym, co znaczy dla niej być "gwiazdą muzyki pop"

- "Anima" zaskakuje przede wszystkim warstwą tekstową. Dlaczego akurat teraz postawiła Pani na taki wręcz filozoficzny przekaz w swych piosenkach?

- Tworząc muzykę, zawsze robię to, co czuję. Najwyraźniej dopiero teraz dojrzałam do tego, żeby opowiedzieć o świecie w bardziej filozoficzny sposób. "Anima" to płyta o człowieku w kontekście wszechświata. Czyli dotyczy każdego z nas. Ale to też opowieść o wędrującej duszy, bo "Anima" po łacinie znaczy "dusza".

- Wywodzi się Pani z rodziny o głębokiej tradycji chrześcijańskiej. Czy dziś nadal odnajduje się Pani w tej duchowości, czy stara się czerpać również z innych religii?

- Wydaje mi się, że to nie religia stanowi o naszej wierze. Wierzyć to przecież "szanować bliźniego swego jak siebie samego". Jeśli wierzymy, to znaczy, że rozumiemy słowa mówiące, iż "więcej warte jest pióro mędrca niż krew męczennika", albo szanujemy słowa Buddy, który powiedział: "Wytrwale pracujcie nad swoim własnym wyzwoleniem". Bo dla mnie wiara to miłość i szacunek do drugiego człowieka.

Takie są pamiętne słowa Chrystusa: "Miłujcie się wzajemnie, jak ja was umiłowałem". To również najpiękniejszy na świecie "Hymn o miłości" z 1 Listu do Koryntian. Wiara to miłość, a religia nie zawsze jest nią nacechowana. Bo obserwując historię świata, każdy z nas widzi, że w imię religijnych racji pozbawiono życia wielu ludzi. Chociaż w żadnym z religijnych przesłań nie znajduję słów: "Zabij tego, kto czuje i myśli inaczej niż ty".

- W utworach z nowej płyty człowiek jawi się niczym "ziarenko w oku morza burz". Skąd taka pokora u osoby, która przecież jako gwiazda popu powinna być skoncentrowana na sobie samej?

- Tytuł "gwiazda popu" jest tylko i wyłącznie wynikiem i konsekwencją mojej muzycznej pasji. Jest określeniem mojego zawodu, ale nie człowieczeństwa. Dlatego nie postrzegam sama siebie w tym kontekście.

- "Nie jestem tym, kim byłam" - głosi motto płyty. Jak postrzega Pani przemianę własnej osobowości w ciągu dwudziestu lat
kariery?

- To prawda, że "nie jestem tym, kim byłam", mimo wszystko jednak pozostając sobą. Po dwudziestu latach stałam się na pewno bardziej świadoma, rozkochana w życiu, bez pretensji i oczekiwań. Czuję, że jestem lepszym człowiekiem dla innych i dla samej siebie.

- W piosenkach z płyty słychać również nutę zadumy nad upływającym czasem. To normalne. Jako dorośli, szczególnie kiedy mamy dzieci, odczuwamy to bardziej dogłębnie. Czy upływ czasu niesie Pani uspokojenie, czy raczej martwi?

- Nie niesie spokoju, ale też nie martwi. Jest po prostu koleją rzeczy, której nie da się ani zatrzymać, ani zawrócić. Dlatego zawsze ważne jest tu i teraz. Każda chwila, każde życie są jedyne, niepowtarzalne i cenne, nawet wtedy kiedy nam się takie nie wydają.

- "Pryzmat" kończy się niepokojącymi słowami: "Mój czas... / Dobiegł końca". Często myśli Pani o śmierci?

- Śmierć nie jest dla mnie depresyjnym tematem. Choćbyśmy nie wiem jak wiele uczynili czy też zdobyli, to wszystkich nas czeka przejście na drugą stronę. Nie boję się śmierci. Jestem jej nawet ciekawa. Ale w tym momencie życia nie czekam na nią i nie kuszę losu, żeby miała szansę się o mnie ocierać. Jestem mamą trojga dzieci i to jest teraz dla mnie najważniejsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski