- W sobotę na żywo oglądał Pan galę w Tauron Arenie Kraków.
- Udana impreza. Zawodnicy pokazali się z dobrej strony. Wygrywali ci, co mieli wygrać, choć akurat ostatnia walka nie przyniosła oczekiwanego wyniku.
- Nie brakowało jednak osób, które mówiły, że właśnie w taki sposób, przez nokaut, zakończy się pojedynek Tomasza Adamka z Erikiem Moliną.
- Ja tak nie mówiłem, ale to prawda - obawiałem się, że Molina może być niebezpieczny, że walka może skończyć się źle. Z całego serca życzyłem jednak Tomkowi, żeby wygrał. Dobrze wiem, że miał wielu przeciwników. Pamiętam nawet taką sytuację - tydzień przed tą walką spotykam kolegę i tak sobie rozmawiamy o tym, że masa ludzi Tomkowi nie kibicuje. Za chwilę wchodzę do sklepu, otwieram jakąś gazetę, a pani ekspedientka mówi do mnie: „Adamek powinien zakończyć karierę. Bo taki stary, bo tyle lat boksuje. Czego on jeszcze chce?”.
- I co Pan sobie pomyślał?
- Że to idiotyczne gadanie.
- Dlaczego?
- Bo boksujemy, dopóki zdrowie pozwala, dopóki możemy i dopóki chce nam się to robić. A jeśli tego już nie ma, to trudno, wieszamy rękawice na kołku. I tyle.
- „Góral” powinien je zawiesić?
- Ciężko, bardzo ciężko powiedzieć, naprawdę. Jak mówiłem, jeśli ktoś czuje się dobrze, świeżo, to może boksować. A to, że Adamek przyjął cios i upadł? Zdarza się. Przyjmujemy, upadamy, taki sport. Jeśli chciałby jeszcze walczyć, to wspierajmy go, nie skreślajmy.
- W Krakowie ze świetnej strony pokazał się Michał Cieślak, który zdemolował Francisco Palaciosa. Rośnie nam drugi „Diablo”?
- Jeśli Michał będzie słuchał trenerów, robił wszystko, jak należy, to tak. Kilka mankamentów jeszcze jest, trochę błędów nadal popełnia, ale dajmy mu czas, na pewno wszystko skoryguje. A wracając do poprzedniego tematu, Palacios też kilka miesięcy temu bardzo ciężko upadł. Teraz chciał pokazać ząb, ale znowu dostał mocno. Każdy robi to, co uważa za słuszne.
- Narzekał, że sędzia za wcześnie przerwał jego pojedynek z Cieślakiem.
- Nie był zdolny do dalszego boksowania, mogłoby się to skończyć dla niego dużo gorzej.
- Pana przyjaciel Krzysztof Głowacki właśnie wyleciał do Stanów Zjednoczonych, gdzie w pierwszej obronie pasa WBO za dwa tygodnie zmierzy się ze Steve’em Cunninghamem.
- Chciałbym wybrać się na ten pojedynek. Zobaczymy, czy czas pozwoli, ale na pewno będę mocno kibicował, trzymał kciuki za Krzyśka. Cunningham to trudny zawodnik. Wystarczy przypomnieć sobie jego walkę z Głazkowem, który przecież nie jest „kelnerem”.
- Dużo zostało w nim jeszcze z tego zawodnika z czasów waszych pojedynków?
- Nie oszukujmy się, lata świetności chyba ma za sobą, ale to, naprawdę, ciągle kawał dobrego pięściarza. Pojawia się tylko znak zapytania, w jakiej będzie formie psychicznej. Bo w fizycznej to on zawsze jest.
- Pan niedawno po długiej przerwie wrócił i wygrał w Sosnowcu, ale znowu jest cisza.
- Był plan walki z Szumenowem, ale, niestety, sprawa od tego odbiega.
- Pana promotor Andrzej Wasilewski powiedział, że Szumenow boi się Pana.
- Też mam takie odczucie.
- Celuje Pan tylko w trofeum WBA?
- Nie, mogę walczyć z każdym, tylko oczywiście o tytuł lub pas tymczasowy.
Rozmawiał Łukasz Madej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?