„Przepraszam, drogi chłopcze, przepraszam najmocniej – jak mam dojść do starego młyna?” „Proszę iść prosto, wzdłuż lasu, przy pochylonym dębie skręcić w prawo, dalej znów prosto i po dwudziestu metrach usłyszy pan szum rzeczki, a po kolejnych dwudziestu zobaczy pan stary młyn”. „Dziękuję bardzo, drogi chłopcze”. „Proszę bardzo, szanowny panie”. Z wędrowcem, który drogę za wsią zgubił, ani nie Albert Einstein, ani nie Immanuel Kant tak rozmawia.
Tak z wędrowcem dyskutuje Janko Muzykant, Edek z „Tanga” Mrożka, młody Czereśniak z „Czterech pancernych i psa” lub też Sierotka Marysia. Ba! Tak pytania ogarnia i tak odpowiada nawet Łysek z pokładu Idy. Zdawać by się tedy mogło, że w tym związku zgody dziecinnych zagwozdek z dziecinnymi odpowiedziami nic fascynującego się nie wydarzy – a tu proszę! Mariusz Błaszczak!
Ile razy ostatnio zasypywano go dylematami na poziomie pytań o godzinę lub drogę do starego młyna? Milion! Milion dziennikarzy płci obojga milion razy na dobę i wszędzie – w Sejmie, na tle kolumn lub drzwi, przy schodach, na świeżym powietrzu, w każdej stacji telewizyjnej, w każdej rozgłośni radiowej, w trakcie audycji długich i krótkich, rano, we dnie, późno w nocy, nam ku pomocy – niepokoi tego posła PIS-u miliardami dziecinad od Sasa do Lasa! A on – co na to? Zawsze jedno i to samo! Nieuchronnie, nieubłaganie, jak mawiał poeta – „aż do zdechu i aż do upaści” – wyłącznie ten oto lament łka, ten lub bliźniaczy, z dyżurnego zestawu lamentów czarnych! „Nie ma mięsa, biedna kózka – nie lubimy pana Tuska!!!”
Fascynujący, z dnia na dzień coraz zawrotniej fascynujący Błaszczak, coraz powszechniej zwany „Panem mantrą”, „Panem refrenem” lub „Jąkałą nieprzejednanym”! „Która godzina?”, „Co pan sądzi o NATO?”, „Którędy do młyna?”, „Siatkarze wygrają, czy przegrają?”, „Ceni pan Ukrainę?”, „Jak skutecznie wydoić krowę?”, „Jak pan ocenia sernik wiedeński”, „Czym koń różni się od krowy?”, „Czy woda jest mokra?”, te i reszta pytań, po prostu wszystkie pytania wszystkich czasów, na czele z pytaniem „Jak się pan nazywa?”!
Gdy je Błaszczakowi zadają, Błaszczak łka wiadomy lament, jedną jedyną ciemność. „Nie ma mięsa, biedna kózka – nie lubimy pana Tuska”. Byłożby już tak zdumiewająco, że pytań zadawać nie trzeba, a łkanie i tak słychać?... Dziennikarze wyszli, wszyscy wyszli, pogaszono światła, wyłączono kamery i mikrofony, jest pierwsza, druga, trzecia w nocy – a skulony w kącie na krześle nieprzejednany jąkała wciąż od nowa obsesyjnie mieli frazę zwycięstwa. „Nie ma mięsa, biedna kózka – nie lubimy pana Tuska”... A potem znów, i jeszcze raz, i jeszcze, do świtu... „...mięsa, biedna kózka...”, „...kózka...Tuska”, „...óz...ka”, „...a”, „...a”, „...a”. Czy jest już aż tak?
U Felliniego nieprzejednany wenecki rębajło Casanova zamienia się na końcu filmu w coś jakby figurkę kręcącą się na wieku melancholijnie mruczącej pozytywki. Lśniący matowo, niczym stare srebro lub miedź, skostniały na amen, w jednej pozie manekina, on, kiedyś władca swojej obsesji – teraz krąży bezwolnie, coraz wolniej, do zera, do ciemności. Myślę o nim, kiedy patrzę dziś na Błaszczaka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?