Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie żyje kapitan Janusz Siemiątkowski

Grzegorz Skowron
Grzegorz Skowron
W poniedziałek 19 grudnia o godz. 13 na cmentarzu Rakowickim w Krakowie odbędzie się pogrzeb kapitana Janusza Siemiątkowskiego, byłego pilota Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Krakowie.

Kapitan Janusz Siemiątkowski, nazywany przez kolegów śmigłowcowym kaskaderem, urodził się 3 marca 1931 roku w Krakowie. Zmarł w swoim rodzinnym mieście 12 grudnia tego roku. Spocznie na cmentarzu Rakowickim
Jego pogrzeb odbędzie się 19 grudnia o godzinie 13:00.

Oto wspomnienie Zenona Kuczery

Śmigłowcowy Kaskader

Nasza wspólna przygoda z Januszem Siemiątkowskim zaczęła się w Suchej Dolinie w sierpniu 1975 roku na szkoleniu śmigłowcowym. Dla nas - ratowników górskich czujących pod nogami tylko grunt skalny lub podłoże śnieżne - szkolenie z udziałem śmigłowca i możliwość odbycia lotu było przeżyciem o dużym ładunku emocjonalnym. Podniecenie temperował jednak swoimi uwagami i poradami kapitan śmigłowca: spokojny, uśmiechnięty i niezwykle koleżeński.
Janusz Siemiątkowski. Pilot szybowców, małych samolotów i śmigłowców. W 1950 roku dostał się na szkolenie szybowcowe w Malborku. Doskonalenie pilotażu sportowego zakończył wspaniałymi wynikami: w 1953 roku przeleciał na szybowcu non stop 5 godzin i 35 minut. Rok później wzniósł się na wysokość 3540 metrów (w Jeleniej Górze) i pokonał trasę długości 320 km z Lisich Kątów do Mirosławic. W tym czasie ukończył Cywilną Szkołę Instruktorów Lotniczych w Grudziądzu i zaczął szkolić adeptów szybowcowych w Aeroklubie Krakowskim. W 1967 roku przeniósł się do Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Krakowie.
Latał początkowo na śmigłowcach SM-1 i SM-2, ale potem na MI-2 dokonywał lotów w rejon Turbacza, Starych Wierchów, Radziejowej, Babiej Góry. Kiedy 1969 roku w katastrofie lotniczej samolotu PLL „Lot” pod Policą zginął Zbigniew Rawicz - jeden z pierwszych pilotów śmigłowcowych latających w Tatry – Janusz Siemiątkowski wraz z Kazimierzem Fortuną polecieli na SM-1, żeby zlokalizować miejsce tragedii (wylądowali w Zawoi). W czasie lotów w Beskidy Janusz zaczął kontaktować się z ratownikami GOPR i w marcu 1974 roku złożył podanie o przyjęcie do Grupy Krynickiej.

W gronie doświadczonych pilotów śmigłowcowych – Tadeusza Augustyniaka, Zbigniewa Łukasika i Wiesława Wolańskiego - od 1975 roku latał głównie w Tatrach. Już w pierwszym sezonie zimowym miał kilka bardzo trudnych akcji, w czasie których musiał dokonać ryzykownych lotów, zawisów w powietrzu lub tzw. przyziemień, czyli podparcia śmigłowca na jednym kółku z powodu braku miejsca i lądowań w dziewiczych miejscach. Koledzy zaczęli nazywać Go Śmigłowcowym Kaskaderem.

W pierwszych latach w Tatry latał tylko cztery razy, ale od 1978 roku po kilkanaście. Latał na Kazalnicę, Wielką Galerię Cubryńską, morenę Czarnego Stawu, Giewont, do Koziej Dolinki, do Zbójnickiego Żlebu itd. W większości były to loty po zmarłych, ale latał też po rannych.

10 lutego 1976 roku wykonał siedem lotów w rejon Kazalnicy Mięguszowieckiej, gdzie wypadkowi uległa znana taterniczka Anna Czerwińska. W następnym dniu Janusz dokonał pierwszego w historii ratownictwa tatrzańskiego lądowania na Buli pod Rysami. Wtedy dziewiętnastoletni Grzegorz Doleżalski, który w czasie wspinaczki doznał groźnego urazu głowy, został dzięki ryzykownej akcji przetransportowany do szpitala w ciągu pół godziny. Przeżył tylko dzięki szybkiej akcji z użyciem śmigłowca.
W 1978 roku Janusz Siemiątkowski aż 24 razy latał w rejon Doliny Pięciu Stawów z celu odnalezienia dwójki zaginionych turystów – Krystyny Fedorowicz i Andrzeja Pawełczaka. Turystów nie udało się odnaleźć. Na ich zwłoki natrafiono dopiero w następnym roku w Dolinie Waksmundzkiej.

Oto kilka przykładów lotów Janusza Siemiątkowskiego z 1982 roku. 23 lipca na południowej ścianie Świnicy w rejonie Żlebu Blatona z wysokości 2200 metrów desantował ratowników i sprzęt do ciężko rannej Urszuli Mazurkiewicz, która spadła kilkadziesiąt metrów. Ranną „zapakowaną” w nosze francuskie podwieszone na linie pod śmigłowcem przetransportowano do szpitala. Wziąwszy pod uwagę wysokość nad poziomem morza i skomplikowane ukształtowanie skalnego terenu lot był niesłychanie trudny pilotażowo i mógł być skuteczny tylko dzięki najwyższym kwalifikacjom i doświadczeniu pilota. Akcja trwała półtorej godziny, metodą klasyczną zabrałoby to minimum osiem godzin, przy czym zgodnie z orzeczeniem lekarzy życie rannej uratował tylko szybki transport śmigłowcem.

19 września w rejonie Zadniego Mnicha (ok. 2150 mnpm) Janusz wykonał siedem lotów, podczas których desantował z powietrza ratowników i lekarza pod północno-wschodnią ścianę do rannego taternika. Jego życie uratowała szybka akcja, pomoc lekarza i trudne loty śmigłowca.

29 i 30 września wypadkowi uległ taternik na pionowym 500-metrowym Filarze Kazalnicy Mięguszowieckiej. Janusz poleciał po niego wieczorem, ale zmrok uniemożliwił dalsze loty. Wczesnym rankiem poleciał ponownie i desantował z powietrza na maleńki cypelek skalny lekarza i około 500 kg sprzętu do ratownictwa ścianowego. Ratownicy przygotowali rannego do transportu, następnie w czasie 35 sekund wciągnęli go do śmigłowca zawieszonego w powietrzu. Była to jedna z najtrudniejszych akcji ratowniczych w Tatrach z użyciem śmigłowca MI-2.

31 marca 1984 roku. „Była czarna noc, gdy nadszedł krótki komunikat, aby do Włosienicy przy Morskim Oku posłać samochód po ciała dziewczyny i chłopca, którzy zginęli z lawinie. Potężna masa śniegu o szerokości 250 i długości 40 metrów zeszła o godzinie 16-tej z Ciemnosmreczyńskiej Przełęczy w rejonie Mnicha nad Morskim Okiem i porwała 10 osób”. Pozostałe ofiary należało odszukać pod zwałami śniegu. Liczyły się minuty, sekundy... Wiał porywisty wiatr. W tych warunkach śmigłowiec był praktycznie uziemiony. Mimo wszystko ratownicy podjęli akcję. Za sterami siadł Janusz Siemiątkowski, żeby przerzucić na miejsce tragedii sprzęt reanimacyjny i lekarzy Roberta Janika i Józefa Janczy, ale o wylądowaniu nie było mowy. Ratownicy wyrzucili najpierw plecak ze sprzętem, ale ten porwał wiatr. Lekarze desantowali się z powietrza i kiedy dochodzili do lawiniska, zeszła następna lawina i porwała Janczego, który przeleciał w zwałach śniegu 80 metrów. Szybko wygrzebał się ze śniegu i – mimo szoku – przystąpił do przeszukiwania lawiniska. W tym czasie Janusz Siemiątkowski wrócił po następną grupę ratowników i psa lawinowego Parysa. Wiatr wzmógł się wtedy do huraganu tak mocno, że wiejąc z naprzeciwka w pewnym momencie zatrzymał śmigłowiec lecący z prędkością 100 km/h.

- Czy widział mnie pan kiedy w takim stanie – zapytał po locie sprawozdawcę „Dziennika” Wojciecha Jarzębowskiego kapitan Siemiątkowski. Był mokry a pot ciurkiem spływał mu z czoła. - Tam w górze nad Tatrami jest piekło – dodał.
Janusz Siemiątkowski w lotnictwie sanitarnym pracował do 1993 roku. W zestawieniu dla potrzeb GOPR-u napisał: „ogółem w powietrzu jako pilot za sterami szybowców, samolotów i śmigłowców spędziłem dokładnie 7 tysięcy godzin. W moim dzienniku pilota oraz w księgach wypraw GOPR odnotowałem 350 wypraw ratowniczych w Gorcach, Beskidach a przede wszystkim Tatrach”.

Otrzymał za wybitne osiągnięcia 14 odznaczeń państwowych, 6 Aeroklubu Rzeczpospolitej Polskiej, 12 GOPR-u i władz lokalnych oraz organizacji społecznych. Kiedyś napisał: „Wszystkie odznaczenia i wyróżnienia otrzymałem jako pilot-instruktor bezpartyjny i o żadne z niniejszych nigdy nie zabiegałem”.
Zenon Kuczera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski