Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niech Pana Bóg błogosławi

Włodzimierz Jurasz
Kurt Vonnegut „Listy”,
Kurt Vonnegut „Listy”,
Czytnik. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby moi rodzice kiedykolwiek nazywali Niemcy ojczyzną. Kiedy na wojnie pojmali mnie Niemcy i spytali, dlaczego walczę przeciwko braciom, wydało mi się to komiczne. Nie czułem się z nimi bliżej spokrewniony niż z Boliwijczykami”.

W taki sposób pisze o swym pochodzeniu w jednym z listów Kurt Vonnegut jr, zmarły w roku 2007 wybitny pisarz amerykański, posiadający liczne grono wielbicieli także w Polsce. Oni właśnie otrzymali niedawno wspaniały prezent, opasły, liczący ponad 500 stron, tom listów swego ukochanego autora.

Nie wiem, czy także dzisiejsze młode pokolenie zna jego twórczość. W każdym razie myśmy, w latach 70. i 80. czytywali jego książki na okrągło: „Śniadanie mistrzów”, „Rzeźnię numer 5”, „Niech Pana Bóg błogosławi, panie Roserwater”, wydaną początkowo w podziemiu „Matkę Noc”. Vonnegutem się rozmawiało, cytując jego ironiczne frazy, do legendy przeszły wykonywane przez niego rysunki tzw. bobrów (kto nie wie, o co chodzi, niech sprawdzi w „Śniadaniu mistrzów”).

Ceniliśmy jego dowcip, dystans do samego siebie, do świata, Pana Boga, wreszcie jego fantasmagoryczne wizje. A nawet satyryczne obrazy Ameryki i – pacyfizm, choć stały w sprzeczności z pozytywnymi emocjami, jakie – żyjąc w komunie (beznadziejnie), pokładaliśmy w tejże Ameryce. Bo nad całym życiem (i częścią pisarstwa) Vonneguta zaważyło jedno traumatyczne doświadczenie – jako jeniec wojenny przeżył bombardowanie Drezna przez aliantów (opisane później w „Rzeźni…”).

Listy to specyficzny gatunek literacki. W zasadzie interesujący tylko dla badaczy literatury i najbardziej zajadłych wielbicieli autora. Ale literacki poziom korespondencji Vonneguta nie odbiega od jego klasycznych powieści. Jego humor, ironia, autoironia nie tylko bawią, ale i uczą – jakże potrzebnego każdemu dystansu do świata i siebie samego.

A w tych dziedzinach Vonnegut jest prawdziwym mistrzem. Kto ze współczesnych celebrytów, także literackich, zdobyłby się na takie zachowanie i wyznanie: „Kilka lat temu otrzymałem w East Hampton nagrodę za całokształt twórczości od organizacji wspierającej sztukę. Przyjmując ją, zapytałem: Czy to znaczy, że mogę już iść do domu?”.

Nie sposób się nie uśmiechnąć, czytając jego polemikę z tzw. millenarystami, czekającymi z obawą na rok 2000. „Jeśli chodzi o rok 2000; najlepsza informacja, jaką dysponujemy, jest taka, że Jezus urodził się w 5 roku p.n.e., pięć lat przed sobą samym. Można to zapisać jako kolejny cud. Więc dwutysięczny rok ery chrześcijańskiej przypadł na rok 1995, a długo oczekiwaną apokalipsą okazał się proces O.J. Simpsona” – pisał.

Jestem już w takim wieku, że śmierć ulubionych pisarzy przyjmuję z dogłębnym smutkiem, jak osobistą stratę. Gdy umarł Vonnegut, tylko się uśmiechnąłem. Licząc, że Pan Bóg przyjął go do siebie także z uśmiechem na twarzy…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski