Andrzej Sikorowski: MÓJ DZIENNICZEK POLSKI
Po tym wstępie przechodzę do sedna. Podczas studiów odwiedzałem sobotnio-niedzielne potańcówki organizowane w studenckich klubach. Najczęściej zachodziłem do nowego Żaczka - matecznika uniwersyteckiego przy al. 3 Maja. Pojawiały się tam zawsze dziewczyny z miasta, przemycane przez bramkę, gdzie sprawdzano legitymacje upoważniające do znacznych zniżek młodzież zgłębiającą rozmaite nauki. Wspomniane panienki nobilitowały się wśród akademików, same pracując w różnych zawodach. Urodziwe, podkreślające walory ciała miniówkami lub głębokimi dekoltami, stanowiły dość łatwą zdobycz i nieraz po skończonych hulankach wyciągaliśmy je do pobliskiego parku Jordana lub na Błonia. Tam pod gwiezdnym niebem przeżywaliśmy wczesne uniesienia, znacząc dżinsowe portki zielenią traw. Mówiliśmy o nich: "fryzjernia" bądź "warzywniak", bo często w takich miejscach zarabiały na życie.
Od tamtych chwil minęły cztery dekady. I oto "fryzjernia" i "warzywniak" w natarciu. Landrynkowy pasztet z cycem na wierzchu i megatupetem staje się wzorem, kanonem estetycznym, celebrytą. Oznajmia bezczelnie przed kamerami, że pojawił się na prestiżowym Balu Dziennikarza, bo się nudził! Krew mnie zalała - ja, dziennikarskie dziecko będące z tym środowiskiem za pan brat, udzielające się na łamach, poczułem się spoliczkowany. Ale, niestety, nie sami zainteresowani. Nikt w dziesiątkach relacji z warszawskiej imprezy nie zadał pytania: kto wieśniarę tam zaprosił? Wszyscy skupili uwagę na jej duserach wobec prezydenta, mocno zażenowanego całą sytuacją. Jakiej pauperyzacji uległa bliska memu sercu profesja, z jaką prędkością przewracają się w grobach jej wybitni przedstawiciele, jeśli oczywiście z wysokich obłoków obserwują współczesną żurnalistykę.
Jeżeli dzisiaj dokonuje się zabiegów zmierzających do likwidacji telewizyjnych ośrodków (dowodu na tę tezę nie przeprowadzam z braku miejsca), to dzieje się tak między innymi ze względu na utratę prestiżu ludzi, którzy w tych ośrodkach działają. Jestem głęboko przekonany, że ekipa z krakowskich Krzemionek lat siedemdziesiątych potrafiłaby obronić swój stan posiadania - mało - niewielu odważyłoby się podnieść rękę na tamte nazwiska i autorytety. Na ich bal różowego pasztetu portier by nie wpuścił.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?