MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Niepewna reforma, pewna awantura

Redakcja
Życie medialne toczy się dziś w Polsce w oparciu o kilka regulacji prawnych: Prawo prasowe, Ustawę o radiofonii i telewizji, Ustawę o abonamencie radiowo-telewizyjnym oraz o Prawo telekomunikacyjne. Wszystkie one, ze względu na tempo rozwoju technologicznego w świecie współczesnych mediów, skazane są dość szybko na zarzuty anachronizmu. Trzon ustawy Prawo prasowe pochodzi jeszcze z czasów stanu wojennego, Ustawa o radiofonii i telewizji ma już 15 lat (choć podlegała wielu szczegółowym nowelizacjom), ustawa abonamentowa została uchwalona z powodu incydentalnych kłopotów prawnych, a Prawo telekomunikacyjne podlega nowelom niemal każdego roku. Ekipy rządowe zawsze zapowiadają odważne zmiany w tej dziedzinie. Po pierwsze, dlatego że część ich ekspertów dostrzega anachronizm prawa medialnego. Po drugie, dlatego że oczekują od nich tego sami gracze medialni - niezwykle silni i wpływowi. Po trzecie zaś, dlatego że ulegają pokusie zwiększenia swojego politycznego wpływu na tę sferę, zwłaszcza w obszarze mediów publicznych.

Powtórka z historii

Głównym celem postkomunistów rządzących w latach 2001-2005 było wykreowanie sytuacji, w której utrwalono by na długie lata władzę tego środowiska nad mediami publicznymi, ale także uruchomienie mechanizmów doprowadzających do powstania silnego, komercyjnego, prywatnego koncernu medialnego w radiu i telewizji ściśle związanego z lewicą. Oba te mechanizmy w dużej mierze zostały ujawnione w ramach afery Rywina, która w istocie powinna nazywać się wielką aferą SLD, bo w grze tej uczestniczyli wszyscy jego prominentni działacze. Przy okazji afera ta doprowadziła do upadku wszelkich zmian legislacyjnych w dziedzinie mediów, również tych sensownych, przewidywanych w nowelizacji Ustawy o radiofonii i telewizji (np. dotyczących cyfryzacji mediów elektronicznych). Z bardziej kompleksowym projektem zmian przyszła w 2005 roku do władzy ekipa PiS. Obliczone one były na dwa ruchy legislacyjne: małą nowelizację, umożliwiającą sensowniejszy rozdział kompetencji między Krajową Radę Radiofonii i Telewizji a świeżo powołanym Urzędem Komunikacji Elektronicznej, ograniczającą też ich wielkość, a przy okazji umożliwiającą radykalne zmiany personalne nie tylko w tych urzędach, ale i we władzach mediów publicznych. Ten plan zrealizowano. Druga zmiana miała być kompleksowa, włącznie ze zmianą zapisów konstytucyjnych w tej dziedzinie. Ten plan nie wyszedł, gdyż był możliwy wyłącznie w warunkach zawarcia koalicji rządowej PiS-PO, a do tego nie doszło. Gdy okazało się, że sytuacja polityczna zmusiła PiS do zawarcia koalicji z LPR i Samoobroną, osoby gotowe do napisania projektu (w tym niżej podpisany) straciły zapał do realizacji tego planu. W konsekwencji zmiany w mediach ograniczyły się do radykalnych zmian personalnych w KRRiT, UKE i władzach mediów publicznych. PiS przy tym niepotrzebnie zgodził się na dzielenie władzy w tych organach ze swoimi koalicjantami. Pomimo trudnych warunków politycznych i tak udało się przeforsować na najważniejsze stanowiska ludzi kompetentnych i obiecujących (Bronisław Wildstein jako prezes TVP, Krzysztof Czabański jako prezes Polskiego Radia, Piotr Skwieciński jako prezes PAP).
Platforma Obywatelska, która zdobyła władzę w końcu 2007 roku, w dziedzinie mediów przyszła do niej programowo nieprzygotowana. Przez kilka tygodni mieliśmy do czynienia z publicznymi, często wzajemnie sprzecznymi wypowiedziami w tej sprawie prominentnych jej polityków (samego premiera Donalda Tuska, ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego, szefa klubu parlamentarnego Zbigniewa Chlebowskiego i przewodniczącej Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej). Z tego chaosu opinia publiczna zapamiętała tylko dwie rzeczy: że nowa władza chce znieść opłatę abonamentową i że będzie dążyć do zmian personalnych w KRRiT i mediach publicznych. W końcu roku doczekaliśmy się projektu kolejnej nowelizacji Ustawy o radiofonii i telewizji o bardzo ograniczonych celach. Duża zmiana - jak zwykle - zapowiadana jest w drugim etapie.

Władza dla prezesa… w rękach premiera

Celem zmiany już zaproponowanej są właściwie zmiany personalne. Zmienić się ma skład KRRiT i władz mediów publicznych. Jest wszakże jedna zmiana rewolucyjna - dalsze rozdzielenie kompetencji między KRRiT i Urząd Komunikacji Elektronicznej na korzyść tego drugiego. Krajowa Rada - jak to wdzięcznie określiła poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska - "ma stracić zęby". Wszelkie działania administracyjne, w tym przyznawanie koncesji na radio i telewizję, ma przejść do jednoosobowo kierowanego Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Pomysł ten podobałby mi się, gdybym miał gwarancję, że na czele tego urzędu zawsze będzie stać Anna Streżyńska, gdyż niezwykle wysoko oceniam jej uczciwość, kompetencje i kierowanie się w pracy urzędniczej poczuciem dobra wspólnego. Ale systemowo pomysł ten jest wielce ryzykowny. Prezesa UKE powołuje i odwołuje premier. Mogłoby się więc okazać, że to od premiera zależy, kto ma, a kto nie ma prawa robić w Polsce biznesu radiowego lub telewizyjnego. To bardzo niebezpieczny mechanizm, który mógłby zagrozić wolności mediów, a wręcz wolności słowa. Nowela zakłada wprawdzie ściśle określone warunki, które muszą być spełnione, by premier mógł odwołać prezesa UKE, nie zmienia to jednak faktu, że rozwiązaniem tym możemy narazić się na zarzut Brukseli, że nie wypełniamy w tej dziedzinie jednej z jej najważniejszych dyrektyw. A domaga się ona, by państwowe organy regulacyjne mediów elektronicznych były jak najbardziej niezależne od władzy wykonawczej, czyli od rządu.

Pomysły prawie dobre

W reformie samej KRRiT jeden z pomysłów wydaje się zasadny. Skoro nie udało się dotąd politykom wyjść poza partyjną logikę obsady stanowisk członków tego organu, proponuje się, że przy zachowaniu prawa Sejmu, Senatu i prezydenta do powoływania jego członków (to gwarantuje im konstytucja), zawęzić im pole wyboru do osób rekomendowanych przez uczelnie akademickie, stowarzyszenia twórcze i dziennikarskie. Proponowałem to już przed 2005 rokiem, z tym wyjątkiem, że w miejsce uczelni po rekomendacje można by było sięgać także do organizacji biznesowych i stowarzyszeń konsumentów mediów. (Nie rozumiem, dlaczego kompetentni mieliby być w tej dziedzinie rektorzy, a nie ludzie biznesu - media to wszak bardzo poważna część naszej gospodarki). W dodatku - i to też jest warte poparcia - kandydaci ci musieliby mieć rekomendacje co najmniej dwóch organizacji. Czym miałaby zajmować się taka rada? Przede wszystkim monitorowaniem programów i walką z praktykami łamania prawa przez nadawców, ale także wyłanianiem władz mediów publicznych. Władze te miałyby być wyłaniane wyłącznie w drodze otwartych konkursów. To również rozwiązanie warte poparcia. Szkoda tylko, że pomysłodawcy nie odważyli się na zaproponowanie nowej formuły prawnej dla mediów publicznych. Moim zdaniem również w tym projekcie nowelizacji są one zupełnie niepotrzebnie spółkami Prawa handlowego. Powinny być zaś instytucjami wyższej użyteczności publicznej lub instytucjami kultury narodowej. Wówczas nie trzeba byłoby wybierać rad nadzorczych, a wyłaniane w drodze konkursu zarządy tych mediów mogłyby być jednoosobowe. W noweli PO nadal proponuje się kilkuosobowe rady nadzorcze i maksymalnie trzyosobowe zarządy (tylko w radiowych rozgłośniach regionalnych jednoosobowe). Budzi to podejrzenie, że znowu będziemy mieli do czynienia z dzieleniem parytetów partyjnych w tych władzach.

i pomysł mocno podejrzany

Podejrzenie to wzmaga również proponowana liczebność samej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Z pozoru nie wiadomo dlaczego, PO proponuje siedmioosobowy skład KRRiT (3 wybieranych przez Sejm, 2 przez Senat, 2 przez prezydenta). A dlaczego nie trzech, jak proponowałem w 2005 roku? Albo pozostawienie obecnego pięcioosobowego składu? Łatwiej ten pomysł zrozumieć, gdy uwzględni się przewidywany kłopot polityczny z przeprowadzeniem tej nowelizacji. Może się ona bowiem spotkać z wetem prezydenta, choćby dlatego że zawężanie mu pola do wyboru jego przedstawicieli w radzie może być przez niego uznane za niekonstytucyjne. Aby obalić takie weto, PO będzie musiał pozyskać do głosowania LiD. A potrzebnego poparcia za darmo nie dostanie. Obym się mylił, ale obawiam się, że liczba ta zdradza intencje projektodawców, którzy przewidują, że w Sejmie trzeba będzie podzielić 3 miejsca między PO, PSL i LiD, w Senacie weźmie się 2 miejsca dla PO, a prezydent i tak wskaże 2 osoby raczej bliskie PiS. Skończyć się więc może na parytetach, choć przefiltrowanych przez wymóg posiadania wyżej opisanych rekomendacji.
W konkluzji należy stwierdzić, że proponowana zmiana będzie raczej powodem potężnej awantury politycznej niż wstępem do poważnej reformy. Na kompleksową zmianę prawa medialnego pewnie znów nam przyjdzie czekać długo.
\*Autor jest posłem niezależnym, w latach 2005-2007 był wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego, w latach 1999-2005 członkiem KRRiT, wcześniej dziennikarzem telewizyjnym.
JAROSŁAW SELLIN\*

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski