Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obława

Redakcja
Filmowy obserwator mógłby uznać, że na polskie kino trwa jakaś nagonka. W tym roku powołano do życia antynagrodę Węże, „Kac Wawa” uznano niedawno najgorszym filmem 3D w historii, a dziś na ekrany wchodzi „Bitwa pod Wiedniem”, o którym głośno zrobiło się przy okazji historycznych kiksów. Nie wszystko jednak, co nakręcono ze znaczkiem made in Poland, należy zakopać w piachu. Takim przykładem jest „Obława” Marcina Krzyształowicza, wsparta przez Krakowską Komisję Filmową.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Film wchodzi na ekrany kin w glorii, na festiwalu w Gdyni otrzymał Srebrne Lwy, drugą co do ważności nagrodę. Marcin Krzyształowicz porwał się na bardzo osobiste kino, nawiązujące do historii rodzinnej (obraz jest zresztą dedykowany ojcu reżysera). Oglądamy historię z czasów drugiej wojny światowej. Nie znamy jednak ani dokładnego miejsca wydarzeń, ani czasu ich przebiegu. Reżyser zawiesza fabułę w faktograficznej próżni. Nie precyzuje, nie dokumentuje, lecz stara się snuć opowieść uniwersalną. Bohaterowie to wojenni everymani, którzy mogliby równie dobrze mieszkać za rogiem, jak i na drugim końcu Polski (tak się składa, że film kręcono w Małopolsce).

Krzyształowicz plącze wątki. Przecina historie bohaterów do siebie nie pasujących – partyzanta odpowiedzialnego za eliminowanie kolaborantów (Marcin Dorociński), kolaborującego z Niemcami młynarza (Maciej Stuhr), jego żony rozdartej między uczuciem a życiowym pragmatyzmem (Sonia Bohosiewicz) oraz młodej sanitariuszki, która musi podjąć bardzo dojrzałe decyzje (Weronika Rosati, najlepsza rola w karierze!). Każde z nich stanie przed wyborem: miłość albo konformizm, odwaga albo tchórzostwo, życie albo śmierć.

Film ucieka od jednoznacznych ocen. Nikt tu nie jest kryształowo czysty, brak też bezwzględnie czarnych charakterów. W każdej z postaci odnajdziemy rys człowieczeństwa i mrok ciemnej strony. Balansują na granicy dobra i zła, wybierając między koniecznością a idealizmem. Krzyształowicz nie stara się tandetnie heroizować. Pokazuje, że bohaterstwo wykuwało się, zwłaszcza w czasach wojny, w moralnym niepokoju, w szekspirowskim być albo nie być. Ludzie, postawieni przed murem, musieli podjąć decyzję, nie widząc często, co kryje się za ścianą. Działali instynktownie, jak zwierzęta.

Szkoda tylko dwóch spraw. Pierwsza to fakt, że „Obława” nie będzie polskim kandydatem do Oscara. Ten uniwersalny film ma szansę poruszyć widzów na całym świecie. Druga to kilka potknięć fabularnych – dlaczego niemieccy spadochroniarze we wrogim lesie zachowują się jak turyści, w jaki sposób bohater grany przez Dorocińskiego pokonał wroga stojącego za plecami, czemu bohaterka grana przez Bohosiewicz nie mówi słowa?

„Obława” to kino brutalnego niepokoju. Twórcy nie uciekają od mocnych, poruszających scen. Ludzka głowa gotująca się w garnku z zupą, widok trupów leżących jeden obok drugiego, partyzanci przypominający skupisko bezdomnych. Oszczędna, pozbawiona muzyki realizacja pogłębia doznania zmysłów. Niemal czujemy zapach śmierci, zimny powiew wiatru, odczuwamy strach, gdy nadchodzi tytułowa nagonka. Ten mięsisty realizm nadaje filmowi nadzwyczajnego charakteru. I sprawia, że „Obławę” czujemy głęboko pod skórą.


Fot. Jacek Drygała

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski