Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odrapane domy, rudery i złomowiska jawią się pięknie

Redakcja
To, że Marcin Kołpanowicz został malarzem nie było przypadkiem, jak np. u innych artystów, u których talent odkrywał nauczyciel plastyki.

Krzeszowice

   Oboje jego rodzice byli malarzami i, jak mówi, malarstwo wyssał z mlekiem matki. - Od dzieciństwa, na co dzień używałem farb i pędzli, na co dzień oswajałem się z techniką malarską. Jednak nie była to zdyscyplinowana nauka w formie lekcji, wyglądająca tak, że zasiadałem przed sztalugami i malowałem pod kierunkiem mamy czy taty. Nie, tak nie było. Ja raczej podsłuchiwałem ich i dopytywałem o różne szczegóły - wspomina. O tym, że zostanie malarzem zdecydował pod koniec szkoły podstawowej. W tym okresie rodzice przeprowadzili się z Krakowa do Krzeszowic i właśnie wówczas malowanie go bardzo wciągnęło. Brał sztalugi, siadał na rower i jeździł, by - jak mówi - malować uśpioną okolicę. Podobały mu się wiejskie pejzaże, domowe podwórka, konie i krowy. Mimo że twierdzi, iż w dzieciństwie lubił malować, ale nie było to nic szczególnego, bo zachowywał się jak większość małych dzieci, to jego talent po raz pierwszy publicznie odkryty został, gdy miał sześć lat.
   Związek Polskich Artystów Plastyków w Krakowie zorganizował konkurs dla dzieci plastyków. Marcin na kartce papieru, kolorowymi kredkami woskowymi narysował rycerzy w zbrojach, za których jury przyznało mu pierwsze miejsce. - I to była pierwsza i ostatnia scena batalistyczna w moim życiu - śmieje się. Nie umie wyjaśnić, dlaczego właśnie takie malarstwo go zupełnie nie pociąga. Jego twórczość zbliżona jest do surrealizmu, oparta na scenach mających senny, magiczny, ale uduchowiony realizm. Ignacy Trybowski, nieżyjący już prezes Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, historyk sztuki i krytyk tak napisał o artyście: ...uprawia malarstwo przedstawiające, często o metaforycznej, symbolicznej wymowie. Jego obrazy są swoistym przekazem rzeczywistych motywów, dostrzeżonych w jakby gotowych już malarskich formach, istniejących w realnym otoczeniu. Jednak pozornie tylko jest to sztuka wizualisty, bowiem nade wszystko istotna jest tu wyobraźnia, a więc świat prawdziwy, konkretnych wyobrażeń i przestrzenie fantastyczne, jakiś "filmowy" realizm i nierealny, choć sugestywnie materialny koloryt, precyzja rysunku rzeczy, powierzchni i brył oraz księżycowe światło i zatrzymany czas, atmosfera niepokojącego teatru. Jesteśmy jakby w kręgu doznań nam znanych. Ale gdy się zastanowimy - okaże się, że to złudzenie: to jednak świat przed nami odkrywany, zobaczony i artystycznie skomponowany przez Kołpanowicza! Myśmy się z tym światem może i stykali, ale go nie dostrzegaliśmy, zwłaszcza tak, jak przedstawia Kołpanowicz.
   Artysta twierdzi, że bardzo ceni sobie warsztat klasyczny, taki, który przez współczesnych malarzy został zapomniany, taki, w którym od wieków obowiązywały pewne kryteria, np. zachowania proporcji czy gam kolorystycznych. Podwaliny pod realistyczne malarstwo położyli starożytni Grecy, w epoce renesansu zostało ono ożywione, ale możliwości tworzenia w takim warsztacie wcale się nie wyczerpały, bo można w nim tkwić, nie wychodząc z tradycyjnego sposobu widzenia świata i traktować go jako swój własny punkt wyjścia. Każda epoka przynosiła pewne zmiany, np. po kubizmie przestano liczyć się z perspektywą i światłocieniem. Oczywiście, każda z nich ma swoją wartość, a pojawiające się kierunki w sztuce na przełomie XIX i XX w. były buntem przeciwko skostniałej sztuce akademickiej.
   Marcin Kołpanowicz nie policzył, ile obrazów namalował. - Może pół tysiąca? - zastanawia się. Oprócz malarstwa olejnego i pastelowego jest także autorem ilustracji książkowych, plakatu i karykatury. Jednak najwięcej prac powstaje w technice znajdującej się na pograniczu malarstwa i rysunku: w pastelu. Można w nim stosować zarówno graficzne, jak i malarskie środki wyrazu, czyli i kreskę, i plamę; i walor, i kolor. Poza tym ta technika nie rozleniwia, nie ma w niej czasu na długie zastanawianie się i na przeróbki, zmusza do podejmowania szybkiej decyzji.
   Co inspiruje malarza? - Zazwyczaj konkretny widok, jakieś przeżycie, które musi być na tyle mocne, by zapisało się w mojej pamięci. Długo chodzę z taką "połówką" obrazu w głowie, aż przychodzi moment, gdy wpadam na pomysł pointujący ten pierwszy widok, gdy coś zaiskrzy. Wtedy wokół niego buduję opowieść malarską - opisuje stan ducha przed podjęciem decyzji o treści obrazu. Najpierw w pastelu wykonuje szkice i jeśli jest zadowolony, na ich podstawie tworzy obraz olejny. Artyście trudno jest określić czas, jaki poświęca na wykonanie jednego obrazu. - Zazwyczaj maluję kilka równocześnie i nie spieszę się. Najbardziej pociągają go stare, opuszczone miejsca, odrapane domy, rudery i złomowiska, to, co dla zwyczajnego przechodnia jest brzydkie, jemu jawi się jako piękne, widzi w tym coś więcej niż tylko zdezelowany obraz świata. Tak powstało "Okno", z pajęczynami, wyrażające nostalgię - obraz namalowany 10 lat temu w starej stajni. Jego pierwsza wystawa w nieistniejącej już krakowskiej galerii "Inny Świat" nosiła tytuł "Mitologia przedmieścia". Wokół tego nurtu, tej tematyki, zbliżonego do rzeczywistości i do tradycji antycznej, krąży artysta. Gdy ma już dosyć tego świata, zabiera się za sztukę surrealistyczną, w której często przedstawia widoki nieistniejących miast, elementów architektury. Tak powstały "Schody do nieba", do namalowania, których zainspirowały go schody przy wiślanych wałach, gdy spacerował tam z synem. Były zarośnięte chwastami, co wraz ze specyficznym światłem, spowodowało, że ten widok zapadł mu głęboko w pamięci. - Długo chodziłem z pomysłem namalowania tego widoku. Chwasty na stopniach schodów dowodzą, że niewielu ludzi po nich wchodzi, a może nie wszyscy są zainteresowani wspinaniem się po nich?
   Marek Sołtysik, prozaik, poeta, malarz, dziennikarz, krytyk sztuki, tak pisze o Kołpanowiczu: ...we wczesnych latach osiemdziesiątych dał się poznać jako wirtuoz, łączący bez żadnej granicy to, co twarde i kostropate z tym, co nieuchwytne i niedosiężne - mury kamienic z niebem na przykład. Wtedy dał dowód mistrzostwa techniki - dziś pokazuje dzieła, które w sensie wyrazu nie są wyłącznie fragmentem poematu czy zdaniem olśniewającej frazy. To już całe, finezyjnie skonstruowane utwory. Środki wyrazu artystycznego bronią tego malarstwa przed pomówieniem o zbytnią "literackość". (...) Szczytem finezji połączenia techniki pastelu, poezji i siły sugestii jest "Sen zimowy". W tym intymnym, niemal prywatnym obrazie rzecz jest tak prosta, jak proste może być piękno: oto zima odchodzi w miejscach, w których pejzaż przesłania kochana osoba.
   Obecnie Marcin Kołpanowicz "bawi" się wątkami historycznymi, stworami z mitologii: centaurem, chimerą, minotaurem, które uwspółcześnia. - Grecy w genialny sposób potrafili w tych fantastycznych stworzeniach zawrzeć jakąś prawdę zwierzęcej strony ludzkiej natury - _mówi. Chce, aby kultura antyczna nie poszła w zapomnienie i odżyła w jego wizji: w zdegenerowanym środowisku przedmieścia. Dlatego w cyklu jego obrazów, gdzie także przewijają się motywy chrześcijańskie, można zobaczyć św. Jerzego ze smokiem, młodą dziewczynę spacerującą z chimerą, minotaura w rzeźni. Można się zastanawiać, czy trafił tu przez przypadek czy został wezwany do odbycia swej ostatniej drogi. Biały byk patrzący na billboard z modelką reklamującą rajstopy może być utożsamiany z Zeusem, który zakochał się w "ludzkiej" córce, Europie. Na ścianie w pracowni artysty wisi też "Anioł stróż lumpów". Pilnuje swoich podopiecznych, by nie wpadli pod pociąg, by nikt nie zrobił im krzywdy. Jednak obcowanie z nimi nie pozostało bez śladu. Anioł upodobnił się do nich i przybrał postać kloszarda. Ten obraz Marcin Kołpanowicz przygotował do Muzeum Aniołów, które w okolicach Krakowa chce stworzyć Jan Oberbek.
   Artysta nie narzuca widzowi swojej interpretacji obrazu. Każdy może go dowolnie odczytywać. Obecnie przygotowuje się do jesienne wystawy w Bratysławie, zorganizowanej przez tamtejszy Instytut Kultury Polskiej. Pokaże na niej 40 prac. Został na nią zaproszony przez dyrektora IKP Jerzego Kronholda podczas ubiegłorocznego Międzynarodowego Biennale Ilustracji w tym mieście. Wspomina je bardzo mile, bo został nagrodzony przez dziecięce jury za ilustracje do bajki pt. "Kolorowe łzy clowna" ("Drei Zwerge in Schnee") niemieckiej bajkopisarki Ulli Marii Heubl. Prace wystawiło tam ponad 300 twórców z całego świata. Marcin Kołpanowicz zilustrował książeczkę 20 pastelowymi rysunkami, przedstawiającymi sceny z życia cyrku. Została ona uznana przez Stowarzyszenie Wydawców Niemieckich za najpiękniej wydaną książkę roku 1996.
   O miłości do dawnego stylu, fascynacji przeszłością, świadczy też, urządzony starymi meblami, salonik, w którym rozmawiamy. Stary kredens, stół i krzesła nadają mu ciepła i, jak mówi malarz, mają duszę. Także nie przeszkadza mu sąsiedztwo cmentarza. Jego dom stoi naprzeciwko cmentarnego muru. - _Dla wielu osób jest to miejsce odstręczające, my nie mamy żadnych skojarzeń, a wręcz przeciwnie, spoglądając przez okno, widząc wystające zza muru krzyże, odnoszę wrażenie, że zaprzyjaźniam się ze światem zmarłych. Przecież wieczny odpoczynek czeka nas wszystkich, należy się z nim oswajać, poza tym zaciszna atmosfera cmentarza pozwala mi skupić się podczas malowania. Uprzedzeń nie ma też żona, która właśnie tu się urodziła i wychowała, biegając w dzieciństwie po cmentarnym murze
- dodaje malarz.
   Marcin Kołpanowicz nie jest artystą, który całe życie oddaje tylko swej pasji, zamkniętym swoim świecie w pracowni na poddaszu. Jest normalnym mężem i ojcem, jak twierdzi, na co dzień bardziej pobłażliwym niż żona Marta, która w wychowywaniu synów jest stanowcza i konsekwentna. Poza tym ogromnie cierpliwa - to właśnie ona była modelką w wielu jego obrazach. Chłopcy: 13-letni Franek i 7-letni Michał nie przeszkadzają ojcu w twórczości: - Nie jedzą farb, nie rzucają piłką w pracowni i nie deptają po rozłożonych szkicach i wszystkich atrybutach, "poukładanych" w artystycznym nieładzie. Wiedzą, że gdyby naruszyli istniejący tu ład, byłbym bardzo surowy - śmieje się malarz. Przypuszcza, że Franek nie pójdzie w jego ślady. Ma uzdolnienia literackie, malarstwo go nie fascynuje. Michał wykazuje zdolności plastyczne, ale jeszcze nie wiadomo, czy świat malarstwa wciągnie go tak jak ojca.
Tekst i fot. Ewa Tyrpa
   Marcin Kołpanowicz urodził się w 1963 r., w Krakowie. Dyplom na Wydziale Malarstwa krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych obronił w 1987 r. w pracowni prof. Zbyluta Grzywacza i Stanisława Rodzińskiego. Od tego czasu zorganizował 15 wystaw indywidualnych i brał udział w wielu zbiorowych. Jego prace zdobią wiele kolekcji w Polsce, a także w Austrii, Niemczech, Holandii, Francji i USA. Obrazy Kołpanowicza "zagrały" w serialu TVP pt. "Siedlisko", w reżyserii Janusza Majewskiego. Artysta jest autorem Drogi Krzyżowej w kościele św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Tenczynku. Jest dwukrotnym laureatem Międzynarodowego Biennale Pasteli w Nowym Sączu, zdobywcą I nagrody w konkursie "Ojciec Pio bliski Bogu i ludziom" w Instytucie Jana Pawła II w Krakowie oraz nagrody Jury Dziecięcego na Międzynarodowym Bienale Ilustracji Bratysława 2003.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski