MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec Paschalis - rodem z Krempach

Redakcja
Ojciech Paschalis: - Cieszę się, że tak mi się życie ułożyło
Ojciech Paschalis: - Cieszę się, że tak mi się życie ułożyło
Franciszkanin ojciec Paschalis jest Spiszakiem, urodzonym 86 lat temu w Krempachach jako Wojciech Gryguś. Doczekał pięknej rocznicy: 55 lat w kapłaństwie. - Tak mi się los życiowy układał, aby mi nie udaremnić powołania kapłańskiego. Było ono wolą Bożą, więc je zrealizowałem - powiedział.

Ojciech Paschalis: - Cieszę się, że tak mi się życie ułożyło

Wędrówki niecodzienne

Wojciech Gryguś uczył się już w szkole polskiej, ale starsza o siedem lat siostra uczęszczała jeszcze do szkoły słowackiej, a rodzice do węgierskiej. Do tego, że został zakonnikiem, najbardziej przyczyniła się Mieczysława Faryniak, mieszkająca w Dursztynie, w pustelni na Skałce. - Rodziców nie było stać na edukację. Z ojcem nie miałem kontaktu. Miałem 17 miesięcy, jak wyjechał do Ameryki, gdzie zmarł w 1951 r. i jest pochowany w Chicago. A ja na kapłana zostałem wyświęcony w 1953 r. Nie pamiętam dziadków ani z jednej, ani z drugiej__strony, wszyscy pomarli, zanim się urodziłem. Matka żyła do 60 roku, spoczywa w Krempachach. Niejedno przeżyła i dużo pracowała - mówi ojciec Paschalis.
Z ojcem nawiązał kontakt dopiero po wojnie, w 1945 r. Jak dowiedział się, że syn podjął studia w seminarium, przysłał strój zakonny, ornat i pieniądze na uroczystość wyświęcenia. Wojciech Gryguś powołanie nosił w sobie od samego początku, co było częściowo konsekwencją doznanych wcześniej prób. Mając 7 lat, ciężko zachorował i wszystkim zdawało się, że nie przeżyje. Matka nawet przygotowała białą bieliznę, aby godnie go odprawić na tamten świat. W wieku 15-16 lat, kiedy łupał kamień bratu na budowę domu, przysypany został ziemią i kamieniami. - Brat Andrzej zdążył przyciągnąć mnie ku sobie, ostatni kamień spadł mi na wielki palec u nogi, kalecząc tak, że do dziś na pamiątkę jest bez paznokcia - wspomina.
W czasie wojny jego jednostka była przez osiem dni pod ostrzałem. Schronił się pod drzewem, które wyglądem przypominało parasol, ale posłuchał wewnętrznego głosu: "uciekaj, uciekaj". Zdążył odbiec parę metrów, gdy za chwilę wybuchł pocisk i po drzewie nie został nawet ślad. Innym razem w pobliżu pola ze zbożem poczuł potrzebę położenia się; gdy to uczynił, ostrzał maszynowy "kosił" kłosy zboża nad nim, nie czyniąc mu krzywdy.
Na Skałkę do Mieczysławy Faryniakowej trafił, gdy zapragnął mieć taką samą szopkę jak jego kolega. Uczyła go jazdy na nartach, języka niemieckiego, a przede wszystkim religii. - Na Skałce byłem już przed wojskiem, w latach 1935-36 miałem kontakt z panią Mieczysławą, a potem tam zamieszkałem. Mnie z domu nie chcieli puścić, ale uprosiła i zostałem - wspomina.
W 1939 r. Spisz zajęły wojska słowackie i podczas poboru, nie mając wyjścia, trafił do jednostki piechoty. Nie dosłużył się żadnego stopnia, bo miał jedynie wykształcenie podstawowe. Służył też w jednostce desantowej, skakał na spadochronie z samolotu. Długo nie powalczył, jego jednostka była jeden dzień na froncie pod Krosnem, potem została rozbita. To był zarazem jego ostatni dzień w wojsku słowackim, bo wszyscy w tę jedną noc gremialnie przeszli na drugą stronę do armii czechosłowackiej. On jednak wrócił na Skałkę!
- Czułem się Polakiem, co ja miałem walczyć dla Słowaków? Musiałem się ukrywać, aż przyszli policjanci polscy objąć władzę w Dursztynie. Wtedy wyszedłem z ukrycia - wspomina.
Ze Skałki do seminarium droga była daleka. - Poszedłem do księdza w Dursztynie, który znał mnie dobrze, bo służyłem do mszy. Zwierzyłem się, że pani Mieczysława nie chce, bym poszedł na studia, więc porozmawiał z nią i odtąd nie była przeciwna. Znalazła mi mieszkanie u wdowy w Nowym Targu, w zamian za pomoc przy gospodarstwie. Jak się dowiedziała, że jest internat, wystarała się, bym w nim zamieszkał - mówi o. Paschalis.
W Liceum Ogólnokształcącym im. S. Goszczyńskiego najpierw zdał małą maturę, a dwa lata później - dużą. Zaraz po szkole dostał się do seminarium oo. Franciszkanów w Kętach. Po roku złożył śluby czasowe (1948) i zaraz trafił na studia do Krakowa. Był jedynym studentem na roku, więcej kleryków nie było. - Wyświęcony zostałem rok wcześniej niż powinienem. Chcieli mnie szybko zrobić diakonem, ponieważ przez długi czas nie było powołań. Już jako kapłan musiałem ten rok uzupełnić - mówi. Chciał mieć imię zakonne Stanisław lub Alojzy, ale zaproponowali mu Paschalis. Opowiedzieli, że ten święty był pastuchem, szkół nie miał, uczył się od ludzi, którzy przychodzili do niego, jak pasał bydło. W zakonie usłyszał: "tobie będzie pasować, w starszym wieku jesteś, też byłeś rolnikiem, pasałeś". I tak został ojcem Paschalisem.
Krótko pracował w Przemyślu i Brodnicy, ale od 1947 r. starał się o wyjazd do Ameryki. Bezskutecznie, dopiero po interwencji siostry pani Mieczysławy ze Skałki udało mu się wyjechać. Jeszcze wtedy nie wiedział, że pozostanie tam do emerytury. - Z początku mało zarabiałem, ledwo na utrzymanie, dostałem się na słowacką parafię św. Szymona Apostoła w Chicago. Umiałem po słowacku, więc chętnie mnie przyjęli - mówi o swoich początkach. Potem znów musiał szukać pracy, bo nastał kard. Jonh Patrick Cody i wszystkich księży Polaków wydalił z Chicago. Najpierw z pomocą innego biskupa pochodzenia słowackiego trafił do parafii św. Stanisława Kostki, ale po roku musiał ją opuścić, bo wtedy słabo znał angielski. Ponownie tenże biskup skierował go do parafii św. Stanisława Biskupa. Tam pracował całe 24 lata. Posługiwał po angielsku i polsku. Później były też inne parafie.
W Chicago założył Klub Spiszaków. - Orawiacy mieli swój klub, byłem nawet wicekapelanem orawskiego klubu "Babia Góra" - wspomina o. Paschalis. - Na wzór orawskiego zakładałem spiski. Napisałem konstytucję, w której stało, że na zebraniu każdy może mówić jakim chce językiem lub gwarą. Po pięciu latach klub rozpadł się, bowiem słowacko-polskie problemy ze Spisza znalazły swoje ujście i w Ameryce - dodaje ze smutkiem w głosie.
Powrócił po 55 latach pobytu w Stanach. Wcześniej zaledwie trzy razy przyjechał na wakacje do kraju - pierwszy raz po 24 latach. W konsulacie w Chicago odmawiali i nie chcieli wydać paszportu. Wszystko zmieniło się po "okrągłym stole". - Wyjechałem w najgorszych czasach stalinowskich, a wróciłem do wolnej Polski. Z panią Mieczysławą spotkałem się jeszcze tylko raz w Nowym Sączu - mówi o. Paschalis. Po powrocie do kraju proponowali mu pracę w Dursztynie, nie przyjął, bo miejscowość leży za wysoko i źle się tam czuł. - W Krempachach - jak mówi - lepiej się oddycha. Z Krakowa przyjeżdża tu, jak tylko zdrowie pozwala. - Bardzo się cieszę, że tak mi się życie ułożyło. Chciałem być kapłanem i choć nie miałem warunków, jednak nim zostałem. Gdybym się jeszcze raz narodził, tak samo wybrałbym stan kapłański.
Tekst i fot. RYSZARD M. REMISZEWSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski