Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść o Strachu

Redakcja
Piotr Gryźlak

WSPOMNIENIE>17 marca minęła dziesiąta rocznica śmierci Kazimierza Strachanowskiego, dziennikarza Polskiej Agencji Prasowej, reportera i felietonisty "Dziennika Polskiego", współpracownika wielu innych czasopism i stacji radiowych. Nade wszystko - DOBREGO CZŁOWIEKA
To była niedziela. Redakcyjny dyżur. Telefon z Rabki: - Kazek nie żyje. Zmarł dzisiaj rano - powiedziała Hanka.Chwila ciszy. Głęboki oddech i refleksja: - Cóżeś się tak, Kazek, pospieszył! Dwa tygodnie wcześniej, w gronie najbliższych kolegów świętowaliśmy Jego imieniny i 58. urodziny. Jednak wracając z "uzdrowiska dzieci" do Nowego Sącza mogliśmy przypuszczać, że już Go nie zobaczymy...
W poniedziałkowym "Dzienniku" na drugiej stronie napisaliśmy: "Wczoraj rano w Rabce zmarł red. Kazimierz Strachanowski. Choć pochodził z Kujaw, to przecież całe swoje bogate życie związał z regionami województwa nowosądeckiego. Kochał góry, był znawcą i miłośnikiem folkloru, kultury, sztuki, sportu, turystyki, harcerstwa. Swoim świetnym piórem służył dobrze Zakopanemu, Nowemu Targowi, Nowemu Sączowi, Krynicy, Rabce, w której to spędził ostatnie lata. Miał instynkt dziennikarski, łatwość pisania, rzadką dziś umiejętność przybliżania czytelnikom zarówno ludzi znanych, jak i zwyczajnych, którzy dzięki Jego talentowi stawali się niezwyczajnymi. Przez wiele lat do ostatnich chwil swojego życia pracował w Polskiej Agencji Prasowej. Niegdyś jeden z ważniejszych politycznych decydentów w Nowym Sączu zapytał Go: - A pan to do jakiej gazety pisze? Kazimierz żartobliwie odparł: - A ja to do wszystkich! Prominentowi nie mogło się to pomieścić w głowie. A przecież tak było, bo jego interesujące informacje z Nowosądeckiego poprzez PAP trafiały do najodleglejszych zakątków kraju i za granicę".
"Redaktorze Strachanowski! Larum grają. Zagrożona kultura w potrzebie. Harcerstwo w stadium zaniku! Góry się kruszą. Zakopane się kłóci. Rabka marnieje. Nowy Sącz nie jest już miastem kwiatów i zieleni. Laboga! Mości Strachanowski! Ty nie wstajesz! Nie zrywasz się! Pióra nie ostrzysz! Teleksu marki "Zbrojovka Brno" nie włączasz, komputera i modemu nie grzejesz! Do straszenia felietonem nie przystępujesz...". Tak wspominaliśmy Kazia po roku Jego nieobecności.
Dziś znowu przypominamy sobie wtorkowe popołudnie 19 marca 1996. Kościół p. w. św. Marii Małgorzaty w Rabce wypełnił się po brzegi. Wszędzie sami znajomi. Dziennikarze, twórcy kultury, przedstawiciele władz samorządowych, mieszkańcy Rabki, przyjaciele i koledzy z Podhala oraz Sądecczyzny. Mszę żałobną celebrował syn Kazimierza - ks. Marcin Strachanowski. On też poprowadził długi kondukt, który w milczeniu pomaszerował na Stary Cmentarz. Tam żegnały Go tłumy. Żegnały Go też słowa starego druha red. Kazimierza Bryndzy: - Nie umiał pisać beznamiętnie, jak nie umiał żyć gdzieś z boku, cicho. W każdym miejscu i okoliczności Kazek był duszą towarzystwa, miał poczucie humoru, sypał anegdotami, pozostając wierny przesłaniu: żyj tak, aby znajomym twoim zrobiło się nudno, gdy umrzesz. Kazek był człowiekiem niezwykłej szlachetności, o wrażliwej duszy, oddychał prawdą, w pogardzie zaś miał niewdzięczników i obłudników. Życie to parę krótkich chwil. Życie dziennikarza na paśmie szybkiego ruchu, to tych chwil jeszcze mniej...
Ludzie ocierali łzy, kiedy zadął w pasterski róg Andrzej Haniaczyk z Orawy. Niezywkły dźwięk popłynął od Rabki, poszedł górami w kierunku Nowego Sącza, Nowego Targu, Zakopanego i Krynicy...
Nazywaliśmy Go Strachem. Tak zresztą podpisywał w "Dzienniku" wiele swoich tekstów. Tak też oznaczał swoje coczwartkowe felietony - "Straszenie Strachanowskim", zamieszczane w sąsiedztwie z "Szachowaniem Szychem". Starsi czytelnicy zapewne je pamiętają.
Choć pochodził z Kujaw, z herbowej rodziny, całe swoje przebogate życie związał z górami. Jednakowo kochał skalne tatrzańskie urwiska, porośnięte lasami zbocza Gorców, Beskidu Sądeckiego, Wyspowego i Niskiego czy wapienne Pieniny. Do dziennikarstwa nie trafił od razu. Wcześniej starał się być belfrem. W Zakopanem był harcerskim hufcowym. Ciągnęło go do kultury, folkloru, historii, teatru (był aktorem sceny im. Heleny Modrzejewskiej), kabaretu, ale także do turystyki i sportu. Umiał w pospiesznym, dziennikarskim życiu znaleźć czas na dobrą książkę. Na smakowanie sztuki. I na refleksje nad sensem egzystencji.
Miał wielu przyjaciół wśród ludzi pióra. W "Tygodniku Podhalańskim" w marcu 1997 r., w pierwszą rocznicę śmierci piękny wiersz poświęciła Mu góralska poetka Wanda Czubernatowa:
Rok minął
przepadł, rozsypał się
rozpłynął
jak bańki na wodzie
jednym piaskiem sypnął
drugim złoto krocił w____kiesie
sypał brylancikami dni
agatami nocy
zegary chodziły tu i____tam
tu i____tam
dzwonili na mszę na obiad i____na doktora
opowiadali bajki bali się i____truchleli
śmiali się kpili dostawali Nobla
jak to ludzie
łapali czas za rogi
wiedząc że ich nie ma - klęli
Tanatos zamknął oczy Maćkowi Rysuli
ciotkom wujkom i____sierotce
Ten smutny młodzieniec błąkał się pomiędzy łóżkami
skałami
siadał przy komputerze klepał smutne klepsydry
między innymi
w____dni 17 marca 1996 roku
zamknąłem oczy Kazkowi Strachanowskiemu...
Straszył Strachanowskim. Miał ostre pióro, wytykał różnym ludziom rozmaite wady, ale nigdy nikogo nie upokarzał. A przy tym miał w swoim pisaniu wiele dystansu do siebie.
Z "Dziennikiem" współpracował (jako wolontariusz i etatowiec) przez wiele lat. Był też zatrudniony w "Gazecie Krakowskiej", Radiu Kraków", Tygodniku Podhalańskim", pisał do "Głosu ZNTK" i "Głosu Sądeckiego". Najmilszym Jego dzieckiem były jednakże oryginalne "Wiadomości Rabczańskie", które wydawał na początku lat 90. W nich bardzo często publikował teksty jako Jacek Kujawa i Marcin Szreniawa.
Wiążą się ze Strachem liczne ciekawe historyjki. Do młodych adeptów rzemiosła dziennikarskiego zwykł mawiać: - Tylko pisz k... pięknie!!! Przyznawał jednak, że to nie on jest autorem tegoż słynnego wezwania, a znany krakowski publicysta Olgierd Jędrzejczyk.
Kiedyś miał za zadanie zrobić skrót wystąpienia sekretarza KC PZPR Kazimierza Barcikowskiego podczas jakiejś kolejnej partyjnej konferencji w Nowym Sączu. Napisał sobie tekst i - zgodnie z wolą swoich przełożonych - podszedł do tow. sekretarza, żeby autoryzował swoją wypowiedź. Ten popatrzył na niego zdziwiony, nawet nie spojrzał na kartkę, tylko rzekł: - Przecież to towarzysz lepiej na pewno napisał, niż ja potrafiłem powiedzieć!
Nie każdy z ówczesnych bonzów potrafił się tak zachować. Miewał z nimi Kazimierz problemy, a oni z nim. Za publiczny żart z nazwiska szefa WZGS musiał stanąć w latach 80. przed obliczem Wojewódzkiej Komisji Kontroli Partyjnej.
Mieszkał w Nowym Sączu. Tutaj jego żona, Anna Leszczyńska, pełniła funkcją wicedyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Kultury. Drugim (a może pierwszym?) domem Stracha była jednak redakcja w budynku przy ul. Narutowicza 6. W drzwiach witała gości czarna tabliczka, na której widniał wyryty białymi literami napis: "Polska Agencja Prasowa PAP Oddział w Nowym Sączu". Dalej wchodziło się do wąskiego pokoiku, wyposażonego w drewniane, regionalne meble. Najważniejszym elementem urządzenia biura był teleks (o telefaksach, komputerach i internecie nikt wtedy nawet nie marzył), dzięki któremu informacje płynęły do Warszawy, a potem - w świat.
Tu Kazimierz spędzał codziennie wiele godzin. Obok, po sąsiedzku, na drugim piętrze znajdowały się też redakcje "Dziennika Polskiego" i "Gazety Krakowskiej". To były inne niż dziś czasy. Wszyscy stanowiliśmy jedną wielką rodzinę, którą nader chętnie odwiedzały rzesze przyjaciół i znajomych. Z nimi to prowadziliśmy często długie (i nocne) Polaków rozmowy.
Tak było, aż Kazik wyprowadził się do Rabki. Tam jego żona została szefową Teatru "Rabcio". Później pracowała w Muzeum. W "Rabcy" (Strach tak pieszczotliwie mówił o tej miejscowości) czuł się świetnie, ale do Sącza go jednak ciągnęło, więc przyjeżdżał co najmniej raz w tygodniu. I wtedy na dzień, dwa wszystko było jak niegdyś: praca okraszona długimi i owocnymi dysputami.
W listopadzie 1995 r. zajął się drugim życiem Janusza Fleszara (po przeszczepie serca). 29 września w felietonie serdecznie żegnał swojego kolegę z Rabki dr. Wiesława Białego ("Minął się Doktor"). Żegnał ciepło, serdecznie, choć różnie to między nimi niegdyś bywało. Zdarzyło się bowiem, że nieco ekscentryczny kolega zaskarżył swojego druha żurnalistę do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu, zarzucając, iż użył jego nazwiska, mimo wyraźnego zakazu. A było to w tekście bardzo pochlebnym dla... lekarza, który znany był z działalności na niwie kultury i sportu. Sędzia Alicja Meroń początkowo myślała, że to jakaś dziennikarska prowokacja. W końcu jednak musiała sprawę rozpoznać i wydała Salomonowy wyrok. Strach musiał zapłacić symboliczną złotówkę na cele społeczne i przyjąć do wiadomości, że bez wyraźnej zgody pana Białego nie wolno mu wymienić jego nazwiska w jakiejkolwiek publikacji.
Dla "Dziennika" napisał setki informacji, wywiadów, reportaży. Szczególną troską otaczał specjalny dodatek kulturalny pt. "Sądecka Oficyna", którego był głównym redagującym. Pracował zrywami. To zasypywał skrzącymi się piękną polszczyzną materiałami, to znowu potem milczał przez miesiąc, a nawet dwa. Po roku 1989 mocno zaangażował się w organizację "Euroregionu Tatry", który do dziś działa bardzo dobrze. W tej instytucji jednoczącej nas z braćmi Słowakami jest też spora cząstka Jego pracy.
Miewał kłopoty ze zdrowiem. Dużo palił. Nie odmawiał, kiedy stawiano trunki. Ta praca wymagająca dyspozycyjności, pośpiechu, szybkiego przemieszczania się, daje wiele satysfakcji, ale też przynosi sporo stresów. Od czasu do czasu niedomagał. Jak każdy z nas.
Jednak ta choroba dopadła Go nagle. 23 stycznia 1996 r. otrzymaliśmy faks: "Kochani! ZŁE przyszło na mnie i nie chce odejść. Od 29 grudnia do 12 stycznia leczono mnie na poziomie ZOZ - otwartym w Rabce: wiadro antybiotyków wlanych dożylnie metodą kroplówki i g..., od 12 do 23 stycznia leczono mnie na poziomie wojewódzkim w Wojewódzkim Szpitalu Chorób Płuc w Zakopanem: worek prochów, bronchoskopia itp. i też g... Melduję, że od 24 stycznia będą mnie leczyć na poziomie krajowym we Warszawie, w Klinice Chorób Płuc samego prof. Stanisława Mlekodaja (na szczęście rodem z Rabki). Czy nareszcie on przepędzi ZŁE? Da Bóg. Bądźmy dobre myśli. Wczoraj była u mnie Hanusia Szop - Szopińska, z którą przegadałem taką m. in. propozycję. Chcę, mianowicie, i we Warszawie - i da Bóg później - popracować (...). Chciałbym, żeby to był cotygodniowy (1 x w tygodniu, np. w sobotę) podwalik w całości poświęcony Nowemu Targowi na jego 650 - lecie. (...) To ma być żywe, na spocznij, ciekawostkowo. I ja już z Warszawy pierwsze "kwity" przyślę. To nie ma być chronologiczne i drętwe. Ma być fajne. (...) Jeśli za pomysł i realizację Piotr G. nie da mi nagrody, to ZŁE mnie nie opuści, ale przeskoczy na Niego. Pozdrawiam Was - z wysokości 38,7 st. C, bo na tyle mnie dzisiaj stać. Kazek".
28 stycznia przysłał ze "stolycy" widokówkę z Pałacem Kultury: "Nareszcie - po obdukcjach, konsultacjach, weryfikacji wyników itd. mogę rzec: mam to wszystko w d..., bo mam rakowinu! No ale tak zaraz temu się nie damy, więc zaczniemy od radioterapii (bomba kobaltowa i te rzeczy)). Niestety, mój raczek nie nadaje się pod skalpel, nad czym boleją chirurdzy. Będę w Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc jeszcze 3 tygodnie a może 2. Jak tylko się zadomowię - będę pisał. Też o prof. St. Mlekodaju, bo to facet zasługujący na książkę. Pozdrawiam Was wszystkich. Strach".
Ostatnia kartka błądziła w Sączu kilka dni. Strach pomylił adres. Zamiast Narutowicza 6 wpisał ul. Grunwaldzka. "Rabka, Zakopane, Warszawa - luty ‘96. Kochani. Jutro kończę I etap leczenia. Wracam. Może na jakiś czas. Może będzie potrzebna "dogrywka", może nie. Oczywiście jeszcze pochoruję, ale i z wolą pracy. Zamelduję się telefonem z domu i do roboty. Com się strachu najadł, to moje. Teraz już jest lepiej i optymistycznie może będzie jeszcze lepiej, więc musimy się spotkać. Przypominam: 2.03.1996 urodziny. Zaproszenie ważne od 1996 do 2038! Ściskam Was serdecznie, bo mi radośnie. Kazek".
Taki właśnie był redaktor Kazimierz Strachanowski. Cieszył się życiem. Był dumny z dwóch synów: Tomasza, który z rodziną mieszka w Nowym Sączu i Marcina, kapłana, misjonarza na Ukrainie i w Brazylii. Kochał (z wzajemnością) swoją Hanię i znakomitego psa Filipa, jamnika zresztą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski