Powrót do środowiska, które go ukształtowało, jest dosyć zaskakujący. Po zawieszeniu nart na kołku Adam czas spędzał w rajdowym samochodzie, przemierzając bezdroża słynnego „Dakaru”, a w wolnych chwilach wracał do wyuczonego fachu, remontując dach i inne części własnego domostwa.
W lakonicznych wypowiedziach, które stały się jego wielką specjalnością w komunikowaniu się ze światem zewnętrznym, bardzo sobie chwalił możliwość czerpania pełną garścią z wielkiego daru bożego, jakim jest życie rodzinne. Zwłaszcza te wieczorne, rodzinno-sąsiedzkie posiady przy kominku, inicjowane zaraz po części sportowej telewizyjnych Wiadomości.
Wydawało się nawet, że pan Adam przyćmi rozgłosem inny przykominkowy fenomen uzdrowiska Wisła, ten, który uchodzi za klasykę, a stworzony został przez równie sławnego trenera Antoniego Piechniczka. Starego wilka jednak ciągnie do lasu, co skwapliwie wykorzystał prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner, powołując Małysza w dyrektory. W uzasadnieniu decyzji słyszy się o chęci wynagrodzenia Adamowi zasług, poczynionych przy namówieniu i zaangażowaniu austriackiego trenera Stefana Horngachera do pracy z naszą kadrą.
Nie słyszy się natomiast o jego zasługach przy zwieńczeniu posługi trenerskiej poprzedniego szkoleniowca Łukasza Kruczka. Poszerzenie składu kadry zarządzającej o stanowisko dyrektorskie czyni z naszej federacji narciarskiej potęgę już na wejściu. Sam prezes Tajner, jako były trener reprezentacji skoczków, ma dość instrumentów inspiracyjno-kontrolnych do monitorowania jakości szkolenia centralnego, ze szczególnym uwzględnieniem kadry A.
Jest też w strukturze zarządu wiceprezes do spraw sportowych (mniejsza o nazwisko), któremu na sercu, siłą rzeczy, leży pomyślny bieg spraw w kadrze. O trenerze głównym i asystencie nie ma co się rozwodzić. Ich rola jest jasna jak słońce. Doszlusowujący do tego grona Małysz może nie znaleźć odpowiedniego dla siebie frontu robót.
Macierzyńskich i ojcowskich zarazem kompetencji a’la śp. siostra Helena Warszawska zdecydowanie nie posiada, będzie musiał więc mocno się rozpychać. Świstaki w Tatrach, zanim jeszcze udały się w zimową drętwotę, od dawna dawały sygnały, że Małysza wymyślił sprytnie Tajner na wypadek, gdyby trzeba było szukać winowajców za ewentualnie nieudany sezon.
Jako stary lis, od dawna dobrze wie, że w polskich skokach narciarskich obowiązuje reguła, wedle której sukcesy w marginalnym, letnim Grand Prix nie przekładają się na te w sezonie głównym, przypadającym na zimowe miesiące. A że zwycięskie lato Maćka Kota pierwszą część reguły objawiło, gryzonie bacznie obserwujący sytuację wokół Krokwi i poza nią, mogą mieć rację.
e-mail: [email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?