MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oszukują "na złoto"

Redakcja
Działają w całej Polsce, według patentu "na złoto". Byli już w Krakowie, Tarnowie, Oświęcimiu, Limanowej. I niebawem pewnie znów wrócą.

Ewa Kopcik: HISTORIE Z PARAGRAFEM

Pani Maria pobrała ze swojego konta w limanowskim banku 60 tys. zł. Ukryła je głęboko w torebce i wyszła na ulicę. Zdążyła przejść kilkadziesiąt metrów, gdy zaczepił ją ok. 40-letni, szczupły mężczyzna w ciemnym garniturze. Zapytał po rosyjsku, czy nie zechciałaby kupić złotych monet. Pokazał jedną. Chwilę później przystanął przy nich inny nieznajomy - tym razem w jasnym garniturze, wyższy i tęższy. Przedstawił się jako lekarz psychiatra i kupił od obcokrajowca jedną monetę za 500 zł. Ponieważ pani Maria wciąż nie mogła się zdecydować na zakup, zaoferował pomoc:

- Proszę poczekać, sprawdzę ile są warte. Idę do kantoru - oznajmił. Wzbudził w niej zaufanie. Umówili się w pobliskiej kafejce.

Rzekomy psychiatra pojawił się tam już po kilku minutach. Wyglądał na uradowanego. Powiedział, że kantorowiec płaci od ręki po 700 zł za jedną monetę. Zaproponował pani Marii, żeby kupili wspólnie od cudzoziemca wszystkie monety, a zyskami się podzielili. Ostatecznie stanęło jednak na tym, że ona sama je kupi, bo ma przy sobie gotówkę, ale zyskiem i tak się podzielą. Perspektywa zarobku uśpiła rozsądek. Za 116 monet pani Maria zapłaciła 60 tys. zł i od razu poszła je spieniężyć w kantorze. Tam usłyszała, że to fałszywki. Wróciła do kawiarni, ale po oszustach nie było już śladu.

75-letni emeryt z Tarnowa kupił od mężczyzny, mówiącego z rosyjskim akcentem, 36 monet za 36 tys. zł. Do tej transakcji też doszło pod bankiem, a przekonał go do niej ok. 50-letni mężczyzna, który "przypadkowo" przyłączył się do rozmowy i sam kupił monetę "ONE PENNY" za tysiąc złotych. Również udawał, że sprawdził jej wartość w lombardzie i szepnął starszemu panu na ucho, że jest warta 1,5 tys. zł. Skuszony łatwym zarobkiem, tarnowianin wypłacił z konta wszystkie oszczędności. Już po transakcji poszedł do jubilera, by potwierdzić wartość monet. Gdy usłyszał, że są nic niewarte i nie są ze złota, nie uwierzył. Poszedł do następnego jubilera. Ten jednak tylko to potwierdził.

W podobnych okolicznościach 64-letni mieszkaniec Oświęcimia stracił 45 tys. zł, które pobrał z konta, by ulokować je na lokacie w innym banku. W numerze "na złoto" też uczestniczył mężczyzna z rosyjskim akcentem oraz rzekomy emerytowany lekarz wojskowy. Tym razem oszuści wpadli.

- Pomogły portrety pamięciowe sporządzone na podstawie zeznań pokrzywdzonego. Rozesłaliśmy je do komend w całej Polsce. Okazało się, że pasują jak ulał do rysopisów dwóch mężczyzn, zatrzymanych w Świdniku za podobne przestępstwa. W ten sposób podejrzani dostali dodatkowe zarzuty za oszustwo w Oświęcimiu - mówi jeden z małopolskich policjantów.

Z policyjnych statystyk wynika, że oszustwa są przestępstwami, w których czterech na pięciu sprawców udaje się ustalić. Mimo to panuje dość powszechne przekonanie, że wiele z nich uchodzi bezkarnie.

- Oszuści wychodzą z założenia, że jeśli nawet wpadną w ręce policji, to zawsze znajdą się jakieś okoliczności łagodzące. I albo prokuratura umorzy sprawę, albo sąd potraktuje ich ulgowo. Kiedy kolejne przekręty uchodzą bezkarnie, oszustwo wydaje się świetnym sposobem na życie. Czasem materialne korzyści z tego sposobu życia są ogromne. I tak naprawdę rzadko kiedy ukradzione pieniądze udaje się odzyskać - przyznaje policjant.
Przed miesiącem wpadła w Krakowie rumuńska rodzina działająca według podobnego patentu "na złoto". Na ich sztuczkę dał się nabrać 24-letni mężczyzna.

- Jechałem do centrum. Za Wieliczką zobaczyłem kilka osób stojących na poboczu przy jakimś samochodzie. Rozpaczliwie gestykulowali, próbując zatrzymywać przejeżdżające auta. Stanąłem. Mówili, że są obcokrajowcami, że przyjechali do Krakowa, ale nagle samochód stanął im na środku drogi, a oni zorientowali się, że w baku nie ma paliwa. Twierdzili, że nie mają przy sobie gotówki, ale mają złote sygnety, które proponują na wymianę. Chcieli 200 zł za jeden. Oferta była bardzo kusząca. Akurat miałem przy sobie 1800 zł, kupiłem więc 9 sygnetów. Odjeżdżając już stamtąd, zauważyłem policyjny radiowóz, który zatrzymał się przy tamtym samochodzie - opowiadał później policji mężczyzna.

Wcześniej jednak pojechał do lombardu, by sprawdzić, ile są warte jego sygnety. - To podróbki, warte w sumie kilka złotych - usłyszał. Po tej szokującej informacji, prosto pojechał do komisariatu. Tym razem miał szczęście. Dowiedział się, że banda oszustów wciąż jeszcze jest kontrolowana przez policyjną załogę przy drodze. Szybko tam wrócił. Nie miał żadnych kłopotów z ich rozpoznaniem. Przy 5-osobowej rumuńskiej rodzinie policjanci znaleźli jeszcze 34 identyczne, "złote" sygnety. W efekcie zarzuty oszustwa przedstawiono czwórce zatrzymanych - matce i trzem jej synom. Wzięli na siebie całą winę. Najstarszy z mężczyzn - głowa rodziny - wyszedł cało z opresji. Odzyskał wolność po przesłuchaniach w komisariacie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski