Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacyfikacja kopalni Wujek: gdyby nie determinacja lekarzy i ratowników, ofiar mogło być więcej

Materiał bazuje na archiwalnych tekstach Agaty Pustułki i Teresy Semik, wsp. Katarzyna Domagała-Szymonek
Karetkom pogotowia nie było łatwo przedrzeć się przez kordon czołgów. Górnicy wynosili więc  na noszach rannych z terenu kopalni
Karetkom pogotowia nie było łatwo przedrzeć się przez kordon czołgów. Górnicy wynosili więc na noszach rannych z terenu kopalni Autor nieznany/ Społeczny komitet Pamięci Górników KWK Wujek w Katowicach Poległych 16 grudnia 1981 r.
W dniu pacyfikacji kopalni „Wujek” odwagą wykazali się nie tylko górnicy. Lekarze, pielęgniarki, ratownicy, którzy udzielali rannym pomocy, nie wahali się ani sekundy i nie myśleli o grożących im konsekwencjach.

„Dzieci już dorosłe. Wnukami opiekuje się mama. Co oni mogą mi zrobić? Najwyżej zamknąć“ - tak swoją obecność w dzień krwawej pacyfikacji kopalni „Wujek” tłumaczyła sobie w myślach doktor Urszula Wenda, od początku związana z „Solidarnością“. Podobnie jak wielu innych lekarzy, ratowników medycznych, pielęgniarek 16 grudnia 1981 roku doskonale wiedziała, co ma robić. Nieść pomoc rannym górnikom. Mimo przeszkód. Mimo zagrożenia. Poważnych konsekwencji. Szykan, jakie później mogły na nich spaść.

Śledźcie naszą relację:
Uroczystości pod kopalnią Wujek na żywo

- W ten dzień zdaliśmy egzamin - mówił po latach, w dzień odsłonięcia pamiątkowej tablicy w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Katowicach, prof. Grzegorz Opala, w 1981 młody lekarz, aktywny działacz „Solidarności“, który również ratował górników.

Atmosfera gęstniała, napięcie rosło

Doktor Wenda z górnikami była zżyta. Wiedziała, na czym polega trud ich pracy. Przez wiele lat sama pracowała jako lekarz zakładowy Wojewódzkiej Przychodni Górniczej. Nieraz zjeżdżała na dół kopalni z aparatem tlenowym, gdy był tam pożar albo gdy wystąpił zawał. W czasie, kiedy doszło do pacyfikacji, nie pracowała już jako lekarz zakładowy. Nie pełniła też dyżuru w miejskiej stacji pogotowia. Od rana była w pracy w pobliskiej przychodni lekarskiej w Katowicach-Ligocie. I to stamtąd ruszyła do kopalni wraz z sanitariuszką Anną Pieckoską, gdy tylko wzmógł się ruch samochodów w kierunku „Wujka” i słychać było strzały. Jak mówiła, przeczuwała, że to się może źle skończyć.

- Telefony nie działały, lekarz z pogotowia rozpoczynał pracę dopiero po południu. Uznałam więc, że muszę pójść do kopalni. Byłam pewna, że będą potrzebowali tam mojej pomocy - opowiadała kilka lat temu pani doktor.

Karetka jechała bez sygnału, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Zatrzymała się między dwoma czołgami. W końcu udało się im podjechać pod budynek dyrekcji, by stamtąd ewakuować pierwszych rannych i wezwać innych lekarzy. Gdy doktor Wenda weszła do środka, w jej stronę padły słowa pełne pretensji. „Kiedy trzeba, to was nigdy nie ma” - złościli się zniecierpliwieni ranni górnicy. - Nikomu nic nie tłumaczyłam, nie było na to czasu. Przy pomocy krótkofalówki wezwałam następne karetki - wspomina.

Najpierw zajęła się ewakuacją wszystkich rannych. Potem ruszyła do ambulatorium, gdzie już inny lekarz opatrywał górników. Ci leżeli na podłodze, obok martwych górników. Wenda nie znała osobiście ani rannych, ani zabitych. Uznała, że po prostu trzeba ruszyć z pomocą. A sytuacja, jaką zastała na miejscu, była naprawdę tragiczna. - Kończyły się środki opatrunkowe, środki przeciwbólowe, więc krótkofalówką połączyłam się z moim kierownikiem pogotowia, Markiem Sawickim, i chwilę później przywiózł nam kilka worków - wspomina.

Kiedy ruszała na pomoc, nie myślała też o konsekwencjach, jakie mogą na nią spaść.

- Co oni mi mogą zrobić? Najwyżej zamknąć. Tak sobie to wytłumaczyłam - opowiada. - Dzieci były już dorosłe, wnuki pozostawały pod opieką mojej mamy.

Sporo wysiłku kosztowało ją wydostanie najciężej rannych z terenu kopalni. Stanęła przed zburzonym przez czołgi murem. Sama. Sanitariusz i pielęgniarka zostali w tyle. Podeszła do milicjantów.

- Kto tu dowodzi?! - zawołała i sama przestraszyła się swojego głosu. Otoczyli ją zomowcy, zgłosił się oficer. - Tłumaczę, że chcę wjechać karetkami, a on na to: „Proszę bardzo” - wspomina pani doktor. - Nie wykorzystacie tej sytuacji, nie wejdziecie za karetkami na teren kopalni? - dociekałam. „Proszę wjechać, nie wejdziemy. Daję pani moje słowo” - zapewnił.

Mimo to górnicy im nie uwierzyli. Sami zdecydowali się wynosić rannych do bramy kopalni. Dopiero stąd lekarze transportowali ich dalej.

W stacji ratownictwa trzeba było przygotować kostnicę. To tutaj trafiały ciała zastrzelonych górników. Krzyż z metalowych prętów ukuli górnicy w kopalnianej kuźni.

Szpital „rodzinnie“ związany z kopalnią

Ósme piętro Centralnego Szpitala Klinicznego w Katowicach. Przed#rozpoczęciem pacyfikacji „Wujka“ to było miejsce oblegane przez pracowników placówki. Widać stąd kopalniane kominy. 16 grudnia, gdy zaczęła się akcja, ten spokojny na co dzień widok zakłócał latający nad „Wujkiem” helikopter, który zrzucał na górników gazy łzawiące.

- Pamiętam ten jęk, szloch, głosy przerażenia, jakie wtedy zagłuszały silnik helikoptera - wspomina prof. Opala.
CSK znajdował się najbliżej centrum wydarzeń, ale to nie tutaj w pierwszej kolejności karetki transportowały rannych, a do MSW i Ochojca.

- SB chciała mieć kontrolę nad protestującymi i możliwość inwigilacji. Oni chcieli przede wszystkim wyłapać przywódców strajku - wyjaśnia profesor Opala. Sytuacja zmieniła się dopiero po tym, jak dr Marek Rudnicki wprowadził „bezpiekę” w błąd.

Udało mu się dostać do szpitalnej radiostacji, stanowczym głosem nakazał wszystkim karetkom przywozić górników na Ligotę.

- Pracowaliśmy właściwie bez słów. Każdy wiedział, co robić. Nikt nie myślał o wychodzeniu do domu. Mąż przyniósł z domu obiad. Z jednej porcji „wyżywiło się“ ze dwadzieścia osób - wspomina Zofia Kiera, wtedy oddziałowa na Izbie Przyjęć.

To ona była na pierwszej linii, to ona udostępniła Rudnickiemu radiostację. Po zakończonej pracy wróciła do domu. Nadal czuła gazy łzawiące, którymi przesiąknięta była odzież górników. Próbowała się położyć. Odpocząć. Ale nie mogła spać. Chociaż kilkadziesiąt godzin stała na nogach, wróciła do szpitala i dalej kierowała pracą pielęgniarek.

W tym szpitalu pracował również prof. Andrzej Łępkowski, wybitny pracownik naukowy Śląskiej Akademii Medycznej, który brał udział w operacjach rannych górników z „Wujka”. To on podczas jednej z operacji wyjął pocisk z ciała rannego górnika i ukrył go przed SB. Dopiero w 1994 pokazał go przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach. Łępkowski jeszcze wiele lat później pomagał górnikom spod „Wujka“ w staraniach o renty inwalidzkie czy specjalne. Między 1989 a 1991 r. współpracował z Sejmową Komisją Nadzwyczajną posła Jana Marii Rokity, badającą m.in. działalność MO i SB w stanie wojennym.

W podzięce za tę bezinteresowną pomoc służby zdrowia, w 30. rocznicę pacyfikacji „Wujka“, w Centralnym Szpitalu Klinicznym odsłonięto tablicę upamiętniającą wspaniałą postawę pracowników oraz powstanie „Solidarności“ w tej placówce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pacyfikacja kopalni Wujek: gdyby nie determinacja lekarzy i ratowników, ofiar mogło być więcej - Dziennik Zachodni

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski