Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacyfikacji wsi Janowice nie byli winni AK-owcy

Aleksander Gąciarz
Kazimierz Wachacki obok obrazu przedstawiającego jego dom rodzinny w Janowicach
Kazimierz Wachacki obok obrazu przedstawiającego jego dom rodzinny w Janowicach Aleksander Gąciarz
Historia. Kazimierz Wachacki, syn uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, polemizuje z utrwaloną w źródłach teorią

W sierpniu 1944 roku Ukraińcy pod niemieckim dowództwem dokonali pacyfikacji wsi Janowice. Zginęło kilkanaście osób. Okoliczności tego zdarzenia do dzisiaj wzbudzają emocje, o czym świadczy reakcja Kazimierza Wachackiego na publikację, którą zamieściliśmy kilka tygodni temu na łamach.

Nasz rozmówca, mieszkaniec Miechowa, ale pochodzący z Janowic, był naocznym świadkiem wydarzeń sprzed 70 lat. Podważa przytoczoną przez nas, a podawaną również przez wiele źródeł historycznych, przyczynę pacyfikacji wsi. Według niego do tragedii wcale nie doszło w odwecie za napad na dwóch poruszających się na motocyklu żołnierzy Wehrmachtu przez partyzantów z AK.

- To nie był prawdziwy powód pacyfikacji. Absolutnie! To była zbyt duża różnica odległości. Śladów i Kalinę Wielką, gdzie doszło do napadu, dzieliło od Janowic kilka kilometrów. Jeżeli powodem byłby zamach, to Niemcy zrobiliby pacyfikację w Śladowie albo Kalinie, a nie w Janowicach - uważa Kazimierz Wachacki. Jego zdaniem powodów wymordowania ludności Janowic i kilku pojedynczych osób z sąsiednich wiosek, należy szukać wcześniej.

29 lipca w Janowicach odbył się wiec, który miejscowi członkowie Armii Ludowej zorganizowali na wieść o powstaniu PKWN. Według opisu jednego z jego organizatorów, Norberta Michty, zebrało się tam dwa tysiące ludzi, którzy entuzjastycznie reagowali na wieść o zbliżaniu się Armii Czerwonej.

- To jest nieprawda. Na wiecu było może kilkanaście osób. Wiem, bo byłem świadkiem tego zdarzenia i doskonale je pamiętam. Nie śpiewano też wcale polskiego hymnu, bo ludzie go nie znali.

Organizatorzy przyszli w pełnym umundurowaniu i z bronią. Strzelili w górę ze trzy razy. To doszło do Niemców i ci postanowili się zemścić.

Ten wiec miał być bezpośrednim powodem pacyfikacji Janowic. Z argumentem o sporej odległości między miejscem zamachu na niemieckich żołnierzy, a miejscem pacyfikacji, trudno się nie zgodzić. Więcej wątpliwości budzi kwestia terminów. Między wiecem, a mordem na ludności cywilnej upłynęły trzy tygodnie. Między akcją partyzantów z patrolu AK Jaksy, a pacyfikacją tylko jeden.

- Może napad na żołnierzy też miał na to jakiś wpływ, może przyspieszył pacyfikację, ale na pewno nie była to główna przyczyna - uważa Kazimierz Wachacki, syn Andrzeja Wachackiego, żołnierza AK i uczestnika wojny polsko-bolszewickiej. Dlaczego Niemcy zbierali się tak długo? - Nie wiem, trudno to dzisiaj powiedzieć - mówi.

Informację o tym, że to akcja AK-owców była powodem pacyfikacji Janowic, podaje wiele źródeł historycznych. Zdaniem Kazimierza Wachackiego, jest to efekt powojennej propagandy komunistycznej, która winą za wymordowanie ludności usiłowała obarczyć żołnierzy AK, jednocześnie odsuwając podejrzenia od siebie. Jednak taką przyczynę podają też źródła całkiem współczesne.

Marcin Chorązski, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie, w przypisach do artykułu poświęconego Adolfowi Dąmbskiemu, właścicielowi majątku Kalina Wielka, pisze: "Listę ofiar i okoliczności pacyfikacji Janowic (...) próbowano ustalić i wyjaśnić w aktach Sądu Okręgowego w Krakowie, w których stwierdzono, że niemiecka akcja była odpowiedzią na napad partyzantów na niemieckich żołnierzy na drodze między Śladowem a Kaliną Wielką, w wyniku którego Niemcy stracili motocykl".

Kazimierz Wachacki przywołuje natomiast tekst Czesława Oczkowicza, który przytacza wspomnienia Krystyny Lubaszki z Janowic. Pisze ona: "N. Michta zwołał wiec na stacyjce PKP, gdzie ogłosił manifest PKWN oraz zbliżanie się wojsk Armii Czerwonej. Wielka radość z tego powodu została zwieńczona zabawą u Nitwinki. Echo wiecu szybko dotarło do Niemców. Efekt: 17 osób zabitych, 1 dom spalony. Najwięcej zginęło uczestników wiecu".

Kazimierz Wachacki podkreśla, że dzień pacyfikacji, był dla Janowic ogromną tragedią. - To był poniedziałek. Około godziny piątej po południu wyganialiśmy z bratem krowy na pole. Wyszliśmy na pagórek, jakieś sto metrów od domu, patrzymy, pali się dom u Matiasa. W tym momencie pojawił się samolot, który leciał prosto na nas. Zniżył lot tak bardzo, że aż się zakurzyło po roli. Ja w płacz, zawróciliśmy, zamknęliśmy krowy i wróciliśmy do domu - wspomina.

Chwilę później do Wachackich przyszli Ukraińcy z pepeszami i zaczęli rewizję. Zaczęli wypytywać o męża. Gdy usłyszeli, że poszedł w pole, odpowiedzieli: Ma pani szczęście, bo byśmy go zastrzelili.Samych egzekucji Kazimierz Wachacki nie widział. Słyszał tylko strzały dobiegające z okolic stacyjki kolejowej. - Gdy wszystko się skończyło, na wsi najpierw zapanowała cisza jak makiem zasiał. Było słychać przelatującą muchę.

Ani pies nie zaszczekał. Aż nagle rozległ się ogromny lament. Pobiegłem w lucernę koło stacyjki, gdzie leżeli pomordowani. Głowy mieli tak porozrywane, że nie dało się rozróżnić twarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski