Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamięci Józefa Radwana

Redakcja
Przez lata przywykliśmy, że każdy koncert prowadzony przez Michaela Zilma jest wydarzeniem artystycznym, bo niemiecki dyrygent jest mistrzem w prowadzeniu muzycznej narracji i przejrzystym budowaniu architektoniki nawet najbardziej skomplikowanych dzieł. Pod jego batutą olbrzymie symfonie Brűcknera i Mahlera stają się przystępne nawet dla "niewprawnych" uszu. Od pewnego czasu Michael Zilm wykracza poza ramy interpretacji poszczególnych utworów. Poprzez odpowiednie ich zestawianie tworzy z nich nową jakość. W takich poczynaniach nie jest odosobniony, dość wspomnieć wielkie muzyczne projekty prezentowane w Krakowie przez Jordi Savalla. Jakie jest źródło takich postaw, czy jest nim niespełnione marzenie o kompozycji? Nie wiem, stwierdzam natomiast, że takie podejście do dzieł minionych epok ze strony dyrygenta pozwala słuchaczom nieco inaczej na nie spojrzeć, przeżyć je nieraz głębiej niż zazwyczaj. Tak też było w minionym tygodniu, gdy Michael Zilm z kompozycji Bacha, Busoniego, Mahlera i Brahmsa stworzył wielki fresk o przemijaniu oraz wzajemnych relacji człowieka i nieskończoności.

Anna Woźniakowska: Z SALI KONCERTOWEJ

Wieczór rozpoczął słynny chorał Johanna Sebastiana Bacha O Mensch, bewein' dein' Sünde gross w opracowaniu na smyczki dokonanym przez Maksa Regera, a powaga wykonania i nad podziw szlachetne brzmienie kwintetu Filharmonii Krakowskiej dobrze wprowadziło słuchaczy w temat wieczoru. Bachowski chorał dyrygent połączył w jedno z Berceuse élégiaque Ferruccia Busoniego, kompozytora niesłusznie zapomnianego, a przecie - jak się okazało - mającego wiele do zaoferowania słuchaczom. Poważna kołysanka okazała się utworem barwnym i pełnym ekspresji. Po tym bogatym w nastroje instrumentalnym wstępie zabrzmiały Rückert-Lieder Gustawa Mahlera śpiewane przez Adama Kruszewskiego. Czołowy polski baryton, w interpretacji Mahlera godny następca niezapomnianego Andrzeja Hiolskiego, stworzył w sobotę kreację przejmującą, w czym walnie pomagała mu orkiestra pod dyrekcją Michaela Zilma. Szczególnie pięknie zabrzmiała poważna, wręcz posępna trzecia pieśń O północy z towarzyszeniem instrumentów dętych.
Po przerwie - Brahmsowski tryptyk. Dyrygent połączył w jedno dramatyczny Gesang der Parzen do wiersza Goethego mówiącego o nieuchronności ludzkiego przeznaczenia, opracowanie sonetu Schillera Nänie także poświęcone tej tematyce, ale zupełnie inne w nastroju, wskazujące na pogodzenie się z losem (w obu utworach dobrze śpiewał chór przygotowany przez Teresę Majkę-Pacanek) oraz instrumentalną Uwerturę tragiczną. Te trzy utwory powstały prawie w tym samym czasie, w latach 1880 - 1882, podobny jest ich język muzyczny, odzwierciedlają podobne uczucia. Sądzę, że Johannes Brahms przyklasnąłby takiemu połączeniu.
Tematyka ubiegłotygodniowych koncertów filharmonicznych zespołów dobrze wpisała się w ich przeznaczenie, poświęcone bowiem były uczczeniu pamięci Józefa Radwana, zmarłego w kwietniu dyrygenta przez wiele lat związanego w Filharmonią Krakowską. Jego postać i zasługi dla krakowskiej muzyki przypomniał w drukowanym programie pięknym słowem Paweł Przytocki, obecny szef Filharmoników Krakowskich.
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski