Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł jest całkowicie sparaliżowany. Wierzy, że w Krakowie jego życie się zmieni [WIDEO]

Anna Agaciak
Anna Agaciak
29-letni Paweł Szkutnicki i jego dzielna mama Krystyna. Kobieta od 15 lat robi wszystko, aby syn był leczony i rehabilitowany
29-letni Paweł Szkutnicki i jego dzielna mama Krystyna. Kobieta od 15 lat robi wszystko, aby syn był leczony i rehabilitowany Anna Kaczmarz
Reportaż. Co czuje zdrowy, 14-letni, wysportowany chłopak, gdy nagle - bez przyczyny - traci władzę w nogach i rękach? - Że to chwilowa niemoc, że szybko odpuści... - odpowiada Dziś 29-letni Paweł Szkutnicki. Choroba jednak nie odpuściła, odebrała mu wszystko. Paweł oddycha przy wsparciu respiratora, żyje dzięki uporowi matki, która szukała dla niego ratunku nawet w Stanach Zjednoczonych

Nic nie zapowiadało tragedii. Paweł Szkutnicki, chłopak z Mielca był zdrowy, niezwykle aktywny, wysportowany. - Nawet się specjalnie nie przeziębiałem - wspomina.- Grałem w piłkę nożną na bramce, w ręczną, w koszykówkę, pływałem. Uwielbiałem sport. Nagle, 7 listopada 2000 roku, budząc się rano poczułem, że zdrętwiała mi noga.

Paweł Szkutnicki:

Autor: Anna Agaciak

Nie przejął się tym faktem. Jak zwykle poszedł do szkoły (druga klasa gimnazjum). Po kilku godzinach poczuł, poza drętwiejącą nogą, także sztywność karku i mrowienie ręki. Dopiero wtedy zaniepokojony zgłosił się do lekarza.

- Usłyszałem, że jestem wysoki i to tak będzie. Obecne samopoczucie to zwykła grypa. Niestety, po kilku godzinach moje życie legło w gruzach - opowiada dziś 29-letni mężczyzna na wózku.

Bezradni lekarze

7 listopada 2000 roku wieczorem Paweł nie mógł już utrzymać się na nogach. W nocy przestały pracować nerki, a rano trafił do szpitala w Mielcu.

Ponieważ stan chłopaka z każdą minutą się pogarszał przetransportowano go do szpitala wojewódzkiego w Rzeszowie na neurologię. Choć nie skarżył się na ból, od razu dostał sterydy i morfinę. Dlatego z tych pierwszych koszmarnych dni w szpitalu niewiele pamięta.

Za to każdą niemal chwilę wspomina z rozpaczą jego mama - Krystyna Szkutnicka. - Lekarze po wykonaniu rezonansu stwierdzili jedynie, że jest krwawienie do rdzenia, który został poważnie uszkodzony. Nie potrafili podać nam przyczyny - opowiada.

Trzeciego dnia pani ordynator wywołała ją na korytarz i zakomunikowała, że jej syn w każdej chwili może umrzeć. - To był szok. Ja sądziłam, że w szpitalu wszystko się cofnie, a tu rozłożyli bezradnie ręce... - wspomina.

W ciągu czterech dni paraliż objął całe jego ciało od nóg aż po szyje. Chłopak nie mógł też samodzielnie oddychać. Natychmiast został podłączony do respiratora.

Mama Pawła nie pogodziła się z tą sytuacją. Na początek, postanowiła przewieźć syna do Centrum Zdrowia Dziecka. Choć lekarze w Rzeszowie uznali, że nie ma takiej potrzeby, poruszyła niebo i ziemię. Rano śmigłowiec ratunkowy przetransportował chłopaka do Warszawy. W stolicy stan 14-latka wcale się nie poprawiał. Leżał na Intensywnej Terapii. W styczniu z Warszawy wysłali go z powrotem do szpitala w Mielcu. - Tak jakby na przechowanie - opowiada pani Krystyna. - Byli chyba przekonani, że wkrótce umrze.

Mijały dni, tygodnie, miesiące. Chłopak uzależnił się od morfiny. - Wyłem za tym narkotykiem jak zwierzę - wspomina Paweł. - Nie byłem w stanie bez morfiny spać. Zastrzyki dawali mi co pół godziny - mówi cicho.

Ponieważ Paweł przestał jeść, karmili go sondą przez nos. - To go bardzo bolało i raniło przewód pokarmy. Błagał, aby go nie karmić - opowiada ze łzami w oczach pani Krysia.

14-latek schudł 40 kg, nie jadł, żyły miał słabe i nie dało się więc podawać kroplówek - był skrajnie wycieńczony. Leżał na oddziale intensywnej terapii. Obok niego umierali ludzie, a Paweł to wszystko obserwował. W Mielcu znowu lekarze powiedzieli rodzinie, że dają mu najwyżej miesiąc życia.

Błagalny list

Mama Pawła nie mogła znieść tej bezradności polskich lekarzy. Nie wierzyła, że nic się nie da zrobić. Napisała list do polskiego dziennika w Stanach Zjednoczonych z błaganiem o pomoc. Prosiła o ratunek amerykańskich lekarzy.

Akurat była Niedziela Miłosierdzia Bożego. List pani Krystyny dostarczono polskiej lekarce, która zaraz po mszy poprosiła o kontakt z mamą Pawła. Zadzwoniła i powiedziała, że chce się zapoznać z dokumentacją medyczną, obiecała pomoc.

- Początkowo myślałam, że to jakiś żart, nieporozumienie. Dopiero, gdy pani doktor zadzwoniła po raz drugi, uwierzyłam - wspomina.

W marcu wysłała dokumenty samolotem, a w maju przyszło zaproszenie. Aby zebrać pieniądze na wyjazd i leczenie w Stanach pomogły fundacje, media i ludzie z całej Polski. Udało się zebrać 15 tys. dolarów.

Ameryka

Wycieńczony chłopak i jego mama polecieli do Stanów. W amerykańskim szpitalu ponownie wykonano wszystkie badania. Po rezonansie lekarze zauważyli jakiś cień przy kręgosłupie. Obawiali się, że to rak. Po wykonaniu biopsji, wykryli jednak cystę z płynem.

Konieczna była natychmiastowa operacja. Potem radiolog powiadomił Pawła i jego mamę, że rdzeń nie jest w całości uszkodzony. Lekarze odkryli w nim na brzegach zdrowe pasma, co dawało nadzieję na poprawę stanu zdrowia chłopaka. Kto wie, może kiedyś mógłby odzyskać władzę w kończynach, np. dzięki terapii komórkami macierzystymi.

Niestety, pieniądze na leczenie skończyły się już po tygodniu. - Zagrozili nam deportacją... - wspomina pani Krystyna. - Wiedziałam, że powrót oznacza śmierć dla Pawła. Powiedziałam, że nie wyjedziemy. Wtedy pomoc zaoferowała Polonia Amerykańska, która zaczęła szukać sponsorów. Udało się.

Rehabilitacja, szkoła

W dwóch szpitalach oraz w domu opieki sióstr bernardynek w Stanach Paweł spędził 5,5 roku. W tym czasie został odżywiony dojelitowo, odzwyczajony od morfiny i posadzony na wózku.

Lekarze zlecili także rehabilitację. Poza tym przysłali do chłopaka nauczycieli. Miał się uczyć w amerykańskiej szkole po angielsku. Ukończył szkołę średnią. Dostał nawet dyplom od prezydenta George’a Busha, za postępy w nauce. - Tam miałem cały czas do pomocy nauczyciela, który uczył się ze mną - opowiada Paweł. - W USA jest zupełnie inne podejście do osób niepełnosprawnych niż w Polsce.

i ... zakon

Jednocześnie w szpitalu poznał duchownych z Zakonu Franciszkanów. - Pojawiali się na oddziałach, rozmawiali z chorymi - wspomina Paweł.

Zaprzyjaźnił się z zakonnikami. Wtedy postanowił ofiarować swe cierpienia za ich formację. - Zaproponowali mi, abym wstąpił w ich szeregi. Nie musiałem składać ślubów, mam ich tylko wspierać modlitwą. Oni z kolei modlą się za mnie. Mogę więc powiedzieć, że jestem nieformalnym zakonnikiem - uśmiecha się.

Chłopak wtedy zaczął już zdawać sobie sprawę, ze choroba nie cofnie się tak szybko jak się pojawiła. Amerykańscy lekarze kazali mu czekać na postępy w medycynie i się rehabilitować. Nawet dwa razy dziennie. Ćwiczenia w Ameryce już i tak dokonały cudów. Paweł zaczął ruszać ramionami!

Dzięki amerykańskiej medycynie chłopak mógł wreszcie wyjeżdżać na wózku na świeże powietrze, oglądać świat poza szpitalnymi oddziałami.

Polskie realia

Niestety, pomoc sponsorska w Stanach się skończyła i trzeba było wracać do Polski. Polonia wyposażyła Pawła w wózek elektryczny sterowany brodą oraz w specjalistyczny samochód do jego przewożenia.
W Mielcu jednak poziom rehabilitacji nie dawał nadziei na lepszą przyszłość. Poradzono rodzinie chłopaka specjalistyczne centrum w Krakowie. Przyjechali więc do stolicy Małopolski. Szybko zderzyli się jednak z bolesną rzeczywistością.

Miesięczny koszt rehabilitacji to sześć tysięcy złotych! Tymczasem mama Pawła ma skromną emeryturę, a Paweł dostaje 640 zł renty. Brak ćwiczeń to błyskawiczna utrata dotychczasowych osiągnięć i pojawiające się szybko przykurcze. Mięśnie zanikają, zmniejsza się ich siła. - Podczas czterech lat rehabilitacji w Krakowie wykorzystaliśmy pieniądze ze sprzedaży domu pod Mielcem oraz pieniądze ze zbiórek 1 % i trzeba było wracać do Mielca, do rodziny... - mówią ze smutkiem.

Mama Pawła, była nauczycielka wf, sama ćwiczy z synem, ile tylko starcza jej sił. Choć jest energiczną i pogodną osobą, gdy myśli o przyszłości syna, szklą jej się oczy. - Nie wiem jak on sobie poradzi, gdy mnie zabraknie. Przecież ma tylko sprawną głowę. Potrzebuje wsparcia 24 godziny na dobę.

Rozwiązaniem byłby asystent osoby niepełnosprawnej. Taką pomoc otrzymał Janusz Świtaj, który po wypadku na motocyklu znalazł się w podobnym stanie jak Paweł. Janusz w skrajnej rozpaczy zaczął domagać się eutanazji. Z depresji wyciągnęła go Anna Dymna, która dała mu zatrudnienie w swej fundacji i właśnie asystentkę. Jego wola życia wróciła. Zaczął nawet studia.

- Ja też starałem się w Mielcu o wsparcie asystenta, ale dowiedziałem się, że na taką pomoc nie mogę liczyć. Nie było tam ludzi z takimi kwalifikacjami - opowiada Paweł.

Na otarcie łez w Mielcu zaproponowano mu kurs komputerowy i kurs… pozytywnego myślenia. Ukończył oba, ale ze swego komputera nie może w pełni korzystać, gdyż jego oprogramowanie myszki jest niekompatybilne z komputerem. Dostosowanie kosztuje bagatela - dwa tysiące dolarów.

Paweł uznał w końcu, że w Mielcu nie ma szans na lepsze życie. Postanowił wrócić do Krakowa. Zamieszkał w Nowej Hucie. Razem z mamą zbierają na rehabilitację pieniądze z charytatywnych zbiórek i z jednego procenta podatków Polaków. Wystarcza ich jednak tylko na wizyty rehabilitanta dwa razy w tygodniu, a Paweł powinien ćwiczyć dwa razy dzienne. Tylko wtedy jest szansa na usprawnienie jego rąk.

Pomoc FAR

Pół roku temu o Pawle dowiedziała się Fundacja Aktywnej Rehabilitacji, pomagająca ludziom z uszkodzonym rdzeniem kręgowym. - Gdy zobaczyłam wózek, na którym Paweł się porusza od 15 lat, włosy stanęły mi dęba, to już archaiczny sprzęt - opowiada Iwona Opalińska, szefowa małopolskiego FAR. - Każdy niepełnosprawny powinien mieć dwa wózki. Bo co zrobić, gdy jeden się zepsuje? Od razu rozpoczęliśmy akcję szukania pieniędzy na wózek nowej generacji. Do pomocy zaangażowałam też samego Pawła. Chciałam, aby własnymi słowami opisał swoją sytuację i poprosił firmy i fundacje o pomoc.

Najpierw się bronił. - Łatwo ci mówić - słyszała Iwona. - Ty masz dwie zdrowe ręce, sama pisz.

- Ręce nieważne, ważna głowa, pisz, ja ci pomogę. To nie sztuka, abym napisała za ciebie - przekomarzali się.

- Dałem się przekonać - śmieje się Paweł. - Iwona mnie mobilizuje do działania.

Dzięki szczerym listom zebrali 74 tysięcy złotych na nowy wózek. - Już go zamówiliśmy. Jest dostosowywany do sylwetki Pawła. Za miesiąc powinien dotrzeć - mówią z dumą Iwona Opalińska.

FAR walczy też o pieniądze na rehabilitację młodego mężczyzny, a także na udoskonalenie jego sprzętu komputerowego. Teraz na niewiele się przydaje, poza graniem i pisaniem maili.

- Szukamy także chirurga plastyka, który pomógł by uporać się z odnawiającą się odleżyną - mówi Iwona Opalińska. - Na razie słyszymy, że jeszcze nikt w Polsce tego nie robi. Nie wierzymy, szukamy.

Marzenie Pawła

- Mama poświęciła dla mnie całe swoje życie - mówi cicho Paweł. - Bardzo bym chciał choć trochę jej ulżyć. Gdybym miał sprawniejsze ręce, nie musiałaby za mnie wszystkiego robić.

Każdy może pomóc
Aby Paweł mógł się skutecznie rehabilitować, potrzebuje pieniędzy. Można mu pomóc np. przekazując jeden procent podatku dla Fundacji Dzieciom: „Zdążyć z Pomocą” KRS 0000037904

Cel szczególny: 7185 Szkutnicki Paweł Tadeusz (Nazwisko koniecznie musi się znaleźć na początku, przed imionami)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski