MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Włodarczyk: Końca śledztwa nie było widać, ale teraz czuję ulgę

Redakcja
ROZMOWA. Sześć lat trwało śledztwo prokuratury w sprawie nieprawidłowości w Polskim Związku Narciarskim. 12 stycznia sprawę umorzono. - Cieszę się, że ustalono, że działaliśmy w dobrej wierze - mówi PAWEŁ WŁODARCZYK, były prezes PZN i główna ofiara całej "afery".

- Spotykamy się w Zakopanem. Tegoroczne zawody były dla Pana chyba inne niż wszystkie?

- Na pewno tak. Przyjeżdżałem tu w poprzednich latach, ale czułem na plecach ciężar tej sprawy, tego całego mojego nieszczęścia. A teraz było zupełnie inaczej. Tak... normalnie.

- Kiedy usłyszał Pan, że śledztwo zostało umorzone, to...

- Odetchnąłem z ulgą. Po prostu. Bardzo długo to wszystko trwało. Zbyt długo. Człowiek jest w takiej sytuacji bezradny. Co miałem do powiedzenia w tej sprawie - powiedziałem, inni zapewne też, a końca śledztwa nie było widać.

- Po uldze przyszła złość, że zmarnowano Panu sześć lat życia?

- Można się denerwować, ale przecież nic to nie pomoże. Trzeba zamknąć ten etap, szkoda zdrowia na takie rozmyślania.

- Jednak dziwnie to wszystko wygląda. Stracił Pan stanowisko, dobre imię. To nie wywołuje gniewu?

- Czasu już nie cofnę. Nie było mi przez ten okres łatwo, ale cały czas czułem się niewinny i miałem przekonanie, że to co robiłem w PZN, było prawidłowe i słuszne. Małą satysfakcję poczułem jedynie wtedy, gdy minister sportu Tomasz Lipiec, który mnie oskarżał o łamanie prawa i wprowadzał kuratora do związku, sam wylądował w areszcie za korupcję.

- Tym kuratorem był wówczas Apoloniusz Tajner, obecny prezes PZN.

- Widocznie było mu to pisane, ja nie mam o to do niego pretensji. Mam za to satysfakcję, że realizuje pewne pomysły, które jeszcze ja wprowadzałem, jak na przykład Narodowy Program Rozwoju Skoków.

- Usłyszał Pan od kogoś "przepraszam"?

- Nie. Za to sporo ludzi z całej Polski gratulowało mi, że wszystko dobrze się skończyło. Nawet tutaj podczas zawodów w Zakopanem usłyszałem wiele miłych słów. Dla mnie najważniejsze było jednak to, co znalazło się w uzasadnieniu decyzji prokuratury o umorzeniu śledztwa. Potwierdzono, że działaliśmy w warunkach - że tak to ujmę - pierwotnych, ale te działania odniosły sukces. Przecież to za moich czasów wypłynęli Adam Małysz i Justyna Kowalczyk, a w PZN pojawiły się pierwsze duże pieniądze. To były takie czasy, że ja sam musiałem pisać dla Ministerstwa Sportu definicję pojęcia "wizerunek sportowca". Funkcjonowaliśmy w trudnych, pionierskich warunkach, ale stworzyliśmy podwaliny tego, co jest teraz. Uważam, że to co dziś reprezentuje sobą PZN, to w części również moja zasługa.

- A będzie się Pan domagał przeprosin? Choćby od mediów, które rozkręciły aferę?

- Daję sobie czas na zastanowienie, ale chyba chciałbym, żeby ta historia została już definitywnie zamknięta.

- Przyjaciele się od Pana nie odwrócili?

- Nie. Czekam tylko na oficjalne stanowisko PZN, bo ta sprawa go przecież dotyczyła.

- Zamierza Pan wrócić, znowu kandydować na prezesa?

- Czas pokaże. Na razie nie będę składał żadnych deklaracji.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW FRANCZAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski