Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pawłokoma

Redakcja
Stała się rzecz bardzo zła i tragiczna - w marcu 1945 roku, kiedy wojna się już praktycznie kończyła, polski postakowski oddział partyzancki wraz z mężczyznami z okolicznych wsi, w akcie zemsty za uprowadzenia i mordy na Polakach, dokonał "akcji odwetowej" na ukraińskich mieszkańcach tej wsi. Akcja, jedna z niewielu tego typu, obciąża nasze sumienie. Doszło do zbrodni, którą każdy z Polaków może osądzić tylko w jeden sposób - potępić sprawców.

Rodzą się jednak pytania podstawowe - dlaczego właśnie Pawłokoma? Na to pytanie można odpowiedzieć, opierając się na bardzo dobrze udokumentowanej pracy Zdzisława Koniecznego, "Był taki czas - u źródeł akcji odwetowej w Pawłokomie, którego książkę warto przeczytać w całości.

Autor ustalił, że źródła antagonizmu narodowościowego na tym terenie sięgały bardzo głęboko, bo jeszcze końca I wojny światowej. W tym czasie, szczególnie po wojnie polsko-ukraińskiej, wzrosła gwałtownie świadomość odrębności narodowej żyjących obok Polaków Rusinów-Ukraińców. Nielegalne organizacje UWO (konspiracyjna Ukraińska Wojskowa Organizacja), a potem OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) latami budowały nastroje negatywizmu i nieakceptowania państwa polskiego. Na terenach etnicznie mieszanych, a przede wszystkim w Małopolsce Wschodniej, posługiwały się terrorem (zamachy mordercze, napady, pobicia, skierowane przeciw administracji polskiej i Polakom). Niestety, owej wywrotowej działalności sekundowała duża część greckokatolickiego kleru.
Polska była dla nich krajem niechcianym. Mimo przegranej wojny i pozostawania większości terytorium pod sowiecką okrutną władzą, postępowanie Ukraińców wobec naszego państwa było bezkompromisowe. Chcieli dostać polskie województwa wschodnie na własność z prostej przyczyny - uważali, że one do nich należą!
W obręb terytorialnej idei "Wielkiej Ukrainy" (do dziś nacjonaliści z jej budowania nie zrezygnowali i uważają to tylko za kwestię czasu) wchodziły i wchodzą następujące polskie ziemie: przedwojenne województwa: wołyńskie, stanisławowskie, tarnopolskie, lwowskie, a z powojennych, tak zwane Nadsanie i Łemkowszczyzna, obejmujące dzisiejsze powiaty: ustrzycki, leski, sanocki, jasielski, brzozowski, przemyski, jarosławski, leżajski, lubaczowski, łańcucki aż po Rzeszów, krośnieński, gorlicki, nowosądecki oraz tzw. Chełmszczyznę, czyli obecne powiaty: hrubieszowski, tomaszowski, włodawski, zamojski, bialskopodlaski, biłgorajski i chełmski.
Od początku ukraińscy nacjonaliści w walce o swoje państwo i o jak najszybszą destrukcję państwa polskiego korzystali z pomocy wrogów Polski, w szczególności Niemiec. Po dojściu do władzy Hitlera proces ten bardzo się nasilił. W roku 1939, mimo oficjalnych deklaracji, ludność ukraińska dopuściła się tysięcy mordów na walczących na dwa fronty żołnierzach polskich i witała Niemców triumfalnymi bramami.
Ukraińcy za swoją postawę zostali przez Niemców nagrodzeni - dostali rzeczywisty zarząd nad tymi powiatami Generalnego Gubernatorstwa, do których rościli sobie pretensje. Położenie Polaków pogorszył dodatkowo fakt, że w powiatach tych, i aż po Kraków, osiedliły się dziesiątki tysięcy zaprawionych w bojach z Polakami nacjonalistów ukraińskich zbiegłych pod niemieckie skrzydła z zajętych przez Sowiety województw wschodnich. W Krakowie przebywał Bandera bezkarnie zbiegły z więzienia, w którym siedział za zamach na ministra Bronisława Pierackiego, zbrodniarz Bandera. Tu, w politycznych - intelektualnych ukraińskich gremiach - opracowywano szczegółowe plany pozbycia się Polaków z kresów. Najwygodniejszą i najmniej kłopotliwą metodą miało być załatwienie "polskiego problemu" rękami okupantów. Udało się, choć nie do końca, na przykład na ukraińskie prośby o wsadzenie Polaków do gett Niemcy powiedzieli - nie. Dlatego w roku 1943, kiedy losy wojny odmieniły się - wzięli sprawy we własne ręce. Przypominam sobie słowa zagrzewających ich do boju piosenek:
"Lachiw rizaty UPA jde,
Bandery duch UPA wede,
Nawrażyj Krakiw iWarszawu...
W miarę upływu wojennych lat, stosunki narodowościowe we wspomnianych powiatach południowo-wschodnich ulegały dalszemu pogorszeniu. Lokalną władzę oddano Ukraińcom i ukraińskiej policji, do której w pierwszej kolejności trafili skrajni nacjonaliści z OUN właśnie... Na efekty nie trzeba była czekać: największe kontyngenty dawać musieli Polacy, ich w pierwszej kolejności wywożono na roboty do Rzeszy, oni narażeni byli na stałe denucjacje ukraińskich sąsiadów i karne pacyfikacje.
Etap drugi, trwający od roku 1943, to okres klasycznego ludobójstwa pozostałych mniejszości, według zasady: "jeden zabity Polak to jeden metr wolnej Ukrainy". Nie wszystkich można było jednak zabić, więc resztę wypędzał strach przed okrucieństwem sąsiadów. Wypędzenie Polaków z kresów usankcjonowano w końcu traktatami międzynarodowymi - używając oficjalnie nazwy "repatriacja" dla wyrzucania ludzi ze swojej własnej ojczyzny.
Wróćmy do Pawłokomy. Jak na tle owych zdarzeń wyglądała ta wieś? Książka Koniecznego dostarcza nam danych i statystyk.
Wieś była mieszana, ale większość mieszkańców stanowili Rusini-Ukraińcy, co decydowało o jej charakterze. Była tam cerkiew greckokatolicka, ukraińska kooperatywa, sklep i czytelnia "Proświty". Były też małżeństwa mieszane. Walka o dusze prowadzona była głównie przez grekokatolików, posiadających dość ważki argument finansowy - ukraiński sklep i kooperatywę, w której Polacy przechodzący na grekokatolicyzm mogli kupować towary znacznie taniej. Początki konfliktu ukraińsko-polskiego zarysowały się wyraźnie z chwilą parcelacji majątku A. Skrzyńskiego, po zakończeniu I wojny światowej. Wtedy to większość ziemi poszła w ręce polskich chłopów, wywołując zawiść u ukraińskich mieszkańców Pawłokomy. Problemem rzutującym na przyszłość był też udział ukraińskich mieszkańców tej wsi w walkach polsko-ukraińskich lat 1918-19 i trwałe związki ich uczestników po wojnie z konspiracyjną organizacją wojskową UWO, a następnie OUN. W latach II Rzeczypospolitej nastąpił wzrost świadomości narodowej nie tylko Ukraińców, ale także Polaków, którzy założyli we wsi świetlicę "Strzelca", siłą rzeczy konkurencję dla jedynej dotychczas "Proświty". Sprawę pogarszała jeszcze postawa tamtejszego gr.-kat. księdza, znanego ze swej antypolskiej postawy i sympatii do OUN, oraz nauczyciela ukraińskiego Mikołaja Lewickiego.
Tuż po powstaniu OUN, Polacy w Pawłokomie i okolicznych wioskach po raz pierwszy mogli usłyszeć o czekającej ich przyszłości z rozpowszechnianych uchwał kongresu OUN. Pisano w nich o usunięciu wszystkich obcych z "ukraińskich ziem" w czasie narodowej rewolucji. Pojawiły się też złowróżbne hasła: "Lachy za San" i pierwsze groźby wymordowania. W Pawłokomie w czytelni "Proświty" urządzono obchody na cześć Biłasa i Daniłyszyna, zamachowców złapanych i straconych za mord na Tadeuszu Hołówce - znanym polskim polityku i pośle, jak na ironię, gorącym rzeczniku ustępstw wobec mniejszości. Miało to jednak swoją cenę - władze zawiesiły działalność "Proświty" w Pawłokomie. Nie zmniejszyło to oczywiście działań OUN we wsi. Po jakimś czasie prowodyrów aresztowano, ale stosunków to nie poprawiło. Konflikt narastał, ale za Polakami stała jeszcze powaga i władza własnego państwa.
Ukraińskie nadzieje na powstanie Autonomicznej Ukrainy Zakarpackiej, zalążka przyszłej Ukrainy budowanej przy pomocy hitlerowskich Niemiec, spotkały się w Pawłokomie z żywym oddźwiękiem. Ukraińcy z Pawłokomy zaczęli wysługiwać się Niemcom. Przede wszystkim poinformowali niemieckie władze o tym, że polscy sąsiedzi udzielili pomocy i dali odzież zbiegłym z niewoli polskim żołnierzom, donieśli, i to imiennie, kto z Polaków ostrzeliwał żołnierzy niemieckich w chwili ich wkraczania do wsi. Zrobił to z własnej woli ukraiński nauczyciel - Lewicki - wspomniany już zażarty nacjonalista. Z dwunastu zadenuncjowanych osób Niemcy aresztowali 5, reszta zdołała się ukryć. Życie uratował im prawdopodobnie Austriak, który jeszcze z wojska austriackiego znał jednego z zatrzymanych.
Tymczasem w wyniku ustalenia nowej granicy niemiecko-sowieckiej, Pawłokoma znalazła się w strefie sowieckiej. Słynny Lewicki i liczni nacjonaliści z okolicy wycofali się z Niemcami i rozpoczęli z nimi ścisłą współpracę. 10 lutego 1940 wywieziono z Pawłokomy 40 osób w głąb ZSRR. Z relacji mieszkańców wynika, że inspiratorami wywózek byli Ukraińcy. Oni też zagarnęli domy, sprzęty i cały pozostawiony dobytek sąsiadów. Łagry przeżyło jedynie 10 osób. Denucjacje i prowokacje trwały przez całą okupację sowiecką (1939-1941). Między innymi nacjonaliści ukraińscy podrzucali starą broń do polskich gospodarstw, a potem informowali władze sowieckie o jej posiadaniu przez Polaków.
Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej spowodował kolejną zmianę okupacji. Do Pawłokomy wrócił Lewicki i od razu przystąpił do organizowania młodzieży ukraińskiej w miejscowej "Proświcie", do jej szkolenia wojskowego. Szykanowanie Polaków narastało. Wypasano bydło na polach Polaków, co powodowało znaczne szkody, rozpoczęły się groźby, że wkrótce "budem rizaty Lachiw". Okupant niemiecki wyraźnie faworyzował Ukraińców; dawano im inne, lepsze kenkarty, dawano zezwolenia na prowadzenie działalności. Do szkół wprowadzono język ukraiński, Ukraińcom dawano pracę w administracji okupacyjnej. Młodzi Ukraińcy z Pawłokomy zgłaszali się na ochotnika do SS-Galizien - z kilkunastu chętnych przyjęto 10. Najprawdopodobniej na skutek denucjacji i prowokacji gestapo aresztowało 3 marca 1943 roku kolejnych Polaków, którzy zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Podobnie, po aresztowaniu, w obozie oświęcimskim zginęła sympatyzująca z Polakami Ukrainka Anna Szpak. Został też zastrzelony przez policję ukraińską i gestapo Polak Józef Michalik.
W roku 1943 i na początku 1944, na terenie wsi pojawili się pierwsi uciekinierzy, opowiadający straszne rzeczy o trwających od miesięcy mordach OUN-UPA na ludności polskiej. O wbijaniu dzieci na sztachety, o wyrafinowanych torturach. Opowieści te wywołały przygnębienie i lęk u Polaków, mających w pamięci pogróżki sąsiadów. Co do ścisłej współpracy OUN i UPA z Pawłokomy z Niemcami, nikt nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości. Członkowie tych struktur pracowali w organizacjach ukraińskich w Dynowie, współpracowali z posterunkiem policji ukraińskiej w Jaworniku Ruskim, stanowiącym zresztą placówkę szkolącą młodzież ukraińską dla potrzeb UPA i organizowanych przez OUN po wsiach Samoobronnych Kuszowych Widiłów.
Prawdopodobnie jeszcze od czasów okupacji sowieckiej działało na tym terenie polskie podziemie akowskie. Z początkiem 1944 roku pluton AK liczył w Pawłokomie 12 osób. Kolaboracja z okupantem prowadziła do wydawania wyroków przez sądy Polskiego Państwa Podziemnego, na najaktywniejszych działaczy nacjonalistycznych. Na mocy takiego wyroku zastrzelono Lewickiego i 3 inne osoby. Kolaboracja trwała jednak dalej, a jedynie ją bardziej ukrywano.
Nastroje antyukraińskie wśród Polaków ponownie wzrosły, kiedy 21 IV 1944 policja ukraińska aresztowała dwóch członków AK oraz kilka innych osób. Obwiniano Ukraińców. Próba odbicia aresztowanych zakończyła się niepowodzeniem, a nieszczęście spadło na sąsiednią polską wieś, Dylągową, gdzie ukraińska policja zabiła jedną osobę, drugą uprowadziła i słuch o niej zaginął. W czasie poszukiwania broni we wsi ludność polska traktowana była przez nacjonalistów ukraińskich okrutnie, bita pałami drewnianymi i kolbami karabinów.
Wkroczenie armii sowieckiej poprzedzone było akcją "Burza" prowadzoną przez AK, stanowiącą w powiecie brzozowskim znaczną siłę. Co z tego - AK wkrótce zaczęła być prześladowana przez nowe władze, zaś Ukraińcy starą metodą ułożyli sobie doskonałe stosunki z komendantami sowieckimi i na nowo rozpoczęli donoszenie na Polaków, szczególnie wskazując Sowietom, gdzie ukrywają się polskie oddziały podziemne. Spowodowało to kolejne liczne aresztowania.
Przez pewien okres stacjonowała w Pawłokomie sowiecka jednostka wojskowa, dzięki czemu ustały większe ekscesy. Jednak w powiecie nadal funkcjonowały struktury OUN i przybudówki - UPA - Służby Bezpeky i SKW. Tuż przed wkroczeniem Rosjan doszło w okolicy Pawłokomy do mordowania księży rzymskokatolickich przez bojówki OUN. Mord na lubianych i szanowanych proboszczach wywołał skrajne oburzenie. W listopadzie i grudniu 1944 miały miejsce mordy na Polakach w wioskach leżących niedaleko od Pawłokomy, m.in. w Jabłonicy Ruskiej, Obarzynie, Porębach, Siedliskach, Harcie, Uluczu, Bachowie, Piątkowej, Kotowie, Żohatynie, Sufczynie, Jaworniku. Niektóre z tych zbrodni popełniano w okrutny sposób. W Siedliskach uprowadzono Stanisława Sycza z żoną i trojgiem dzieci, którym połamano ręce, wydłubano oczy i dopiero zamordowano. W Porębach 18-letniego Feliksa Śliwaka zamęczono w podobny sposób i wrzucono zwłoki do rzeki. Wiadomości o tych bestialstwach rozchodziły się wśród Polaków, a ofensywa styczniowa i odejście Rosjan ponownie pogorszyło jej położenie. Mordy na Polakach nie ustawały.
Po wyjściu Rosjan, do wsi wkroczył oddział UPA w liczbie ok. 60 osób. Uprowadził on ze wsi dwóch Polaków z Dynowa: Gerulę i Gąseckiego oraz polskich mieszkańców Pawłokomy: Radonia (sołtysa), Wilka, Diablika, Trojana (ojca panny młodej), Banasia oraz Ukrainkę sympatyzującą z Polakami, 20-letnią Kasię Kosztowską. Oddział poprowadził ich w stronę Jawornika Ruskiego... i słuch o nich zaginął. Nic nie dało aresztowanie i przesłuchanie 11 Ukraińców z Pawłokomy. Tymczasem w Dynowie Polacy na burzliwych zebraniach wspominali całe litanie krzywd zaznanych przez lata od Ukraińców z Pawłokomy. Niemal równocześnie nadeszła wieść, że Ukraińcy planują następne pogromy. Paniczne nastroje potęgowała groza opowieści osiadłych w tych stronach uciekinierów ze wschodnich województw. Uchodźcy ci przyjmowali ze skrajnym oburzeniem odmowy wyjazdu Ukraińców z obecnego terytorium polskiego do ZSRR, mając niejaką nadzieję, ze za ich zabrane i spalone przez banderowców mienie dostaną wreszcie szansę normalnego życia w ich opuszczonych chałupach. W panującej psychozie polscy mieszkańcy Pawłokomy postanowili uciec ze wsi, pozostawiając swój dobytek na pastwę losu.
Wtedy już prawdopodobnie w dwowództwie polskiej postakowskiej partyzantki (AK była już oficjalnie rozwiązana) zapadła decyzja o akcji odwetowej w Pawłokomie.
W Pawłokonie zamieszkiwało 570 Ukraińców. Pacyfikacja dokonana przez oddział "Wacława" i ludzi z okolicznych wsi w dniach 1 i 2 marca 1945 zdaniem Ukraińców dotknęła (co zostało zapisane na pomniku) 365 osób, co według Koniecznego jest liczbą grubo zawyżoną. Nie dokonano dotąd - nie zabiegała o to zresztą z wiadomych przyczyn strona ukraińska - ekshumacji w miejscach straceń, które wyjaśniłyby tę sprawę do końca. Według większości świadków, zabitych nie było więcej niż 150 osób. Zresztą wielu Ukraińców, wiedząc o przygotowywanej akcji, uciekło ze wsi.
Polacy w Pawłokomie wiedzieli, że w wiosce jest wielu ukraińskich nacjonalistów związanych z OUN, członków SKW i SB-OUN. Ich przynależności do najbardziej brutalnych jednostek specjalnych, ze względu na ścisłą konspirację, mogli się tylko domyślać. Badacze ustalili, że osób należących do OUN-UPA było co najmniej 50. Wiadomo, że wielu innych, nie ujętych w wykazach upowców, uciekło ze wsi; niektórzy przedostali się na zachód i często pod zmienionymi nazwiskami lub wręcz na papierach zrabowanych swym ofiarom wiodą na zachodzie Polski od lat ustabilizowane i spokojne życie..
Kilka podstawowych faktów z przebiegu pacyfikacji: (szczegóły znaleźć można we wspomnianej książce):
Pozostałym we wsi Ukraińcom kazano zgromadzić się w cerkwi. Następnie wypuszczono kobiety i dzieci i kazano iść za Zbrucz. Grupa ta udała się w kierunku Siedlisk, następnie Ulucza i Jawornika. W Gdyczynie oddział "Wacława" przekazał UPA 37 kobiet z dziećmi. Była jeszcze grupa druga, nie wiadomo jak liczna, którą skierowano do Birczy.
Zalecenia polskiego podziemia były jasne: kobiet i dzieci zabijać nie wolno. Nie mogą też ucierpieć osoby niewinne. Niestety, wiele wskazuje, że rozkazu nie przestrzegano do końca i wśród zabitych znalazły się i kobiety, i dzieci, choć w niewielkiej liczbie. Atmosferę podgrzało odnalezienie dużych ilości broni w cerkwi i na plebanii, a także odgłos wybuchów w czasie pożarów ukraińskich domów, co świadczyło o składowaniu tam amunicji i granatów.
Mężczyzn poddano przesłuchaniu - na okoliczność uprowadzenia Polaków i pytano, gdzie są ich ciała. Kiedy nie uzyskano odpowiedzi wyprowadzono ich grupami na cmentarz i rozstrzelano. W ten sposób zakończyła życie większość ofiar.
Po pacyfikacji kobiety ukraińskie z dziećmi udały się na skargę nie do władz polskich, ale do komendanta sowieckiego, do Sanoka. W połowie kwietnia wysłał on do Dynowa oddział NKWD, który aresztował 282 Polaków. 82 z nich skazano na więzienie i wywieziono do ZSRR. W lipcu wrócili jednak do domów jednym z transportów. Władze polskie aresztowały kilka osób i skazały na wyroki 5-6 lat więzienia, ale częściowo objęła je amnestia. Co ciekawe, władza ludowa wszelkimi sposobami szkalująca przejawy walki podziemnej i zawyżająca m.in. straty w swych dokumentach, tu nie wykazała się zbytnią surowością, a może po prostu po przeprowadzeniu śledztw wiedziała, jakie były przyczyny i rzeczywista liczba ofiar?
LUCYNA KULIŃSKA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski