Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pełen energi i pomysłów

Redakcja
- Ma już 76 lat, ale taką energię w sobie, że życzyłbym sobie mieć ją w takim wieku choćby w połowie. Pokazuje w karate w prosty sposób to, co wydaje się bardzo skomplikowane. Potrafi świetnie przekazać swoją wiedzę innym - opowiadał o prezydencie Światowej Organizacji Karate Tradycyjnego (ITKF) Hidetaki Nishiyamę po powrocie z Los Angeles do Niepołomic założyciel miejscowego Międzyszkolnego Klubu Sportowego Spartakus, instruktor, sędzia i zawodnik w jednej osobie, 47-krotny (!) medalista mistrzostw Polski - Paweł Janusz.

Paweł Janusz ze Spartakusa Niepołomice powrócił z sesji szkoleniowej karate tradycyjnego w Los Angeles

   Nishiyama to jedna z legendarnych postaci w świecie wschodnich sztuk walki. Urodził się w Tokio. Mając 5 lat zaczął trenować kendo, a jako 16-latek karate. Był założycielem Japońskiego Związku Karate, potem jego dyrektorem technicznym. Od 1972 roku jest prezydentem ITKF z siedzibą w Los Angeles. Od wielu lat przyjeżdżają do niego na sesje szkoleniowe nasi wyróżniający się zawodnicy i instruktorzy karate tradycyjnego. W ostatniej, lutowej, trwającej ponad dwa tygodnie eskapadzie wziął udział, z 6 innymi osobami, Paweł Janusz. Był to dla niego pod wieloma względami wyjazd życia.

Ćwicząc obok legend...

   - Głównym celem wyjazdu były treningi na sesji szkoleniowej...
   - Oczywiście. Mieliśmy dwa razy dziennie zajęcia, zwykle po półtorej godziny, ale czasami dochodziły nawet do dwóch i pół godzin. Odbywały się one na zmianę u sensei Nishiyamy w Centralnym Dojo i jego asystenta Aviego Rokaha w Akademii Karate Tradycyjnego. Mieszkaliśmy w samym centrum Los Angeles, by dotrzeć na sale treningowe, potrzebowaliśmy tylko 15 minut jazdy. Po zajęciach, które były bardzo intensywne, wychodziłem cały mokry. Sensei Nishiyama dawał nam ostro w kość, zwłaszcza w weekend. W niedzielę każdy miał poodbijane stopy. Od obu mistrzów można się było jednak wiele nauczyć. Trenowali tam też karatecy z innych krajów i kontynentów. To dla mnie też był szok - obok mnie ćwiczyły legendy karate, ludzie, którzy już zapisali się w jego historii.
   - Jaki był cel tych treningów?
   - Polecieliśmy na sesję, by zaczerpnąć wiedzy o karate, by przekonać się do tego, co robimy na co dzień. I wiele na tych zajęciach skorzystałem, choć wcześniej wydawało mi się, że kata już umiem i nic nowego nie może mnie zaskoczyć. Byłem natomiast zaskoczony, że w miejscu, gdzie ćwiczymy, są... dziury w suficie i leje się woda. Najważniejsza była jednak panująca tam, trudna do opisania, atmosfera pracy, wyzwalająca energię, działająca pobudzająco na trenujących. Wróciłem do Niepołomic bardzo naładowany tą energią.

Gwiazdy w limuzynach

   - Był Pan nie tylko w światowym centrum karate tradycyjnego, ale i jednym z największych centrów show-biznesu i rozrywki na świecie. Miał Pan okazję się o tym naocznie przekonać?
   - O tak. Dosłownie 200 metrów od miejsca, gdzie trenowaliśmy, znajduje się hala Staples Center, w której na co dzień grają koszykarze Los Angeles Lakers i gdzie odbywała się uroczystość rozdania nagród amerykańskiego przemysłu muzycznego Grammy. Okna z naszego ośrodka wychodziły na ulicę ze wspomniana halą. Widzieliśmy więc, jak podjeżdżały limuzyny z wielkimi gwiazdami. Tyle że limuzyny miały zaciemnione okna i tych gwiazd nie było widać. Właściwie to... one mogły nas zobaczyć, bo ćwiczyliśmy wieczorem w oświetlonej sali, i widać było nas jak na dłoni.
   - Innego rodzaju atrakcje przeżył Pan zapewne zwiedzając Los Angeles...
   - Prezes naszego związku Włodzimierz Kwieciński poleciał do Los Angeles już chyba po raz 26! Zna więc tę metropolię bardzo dobrze. Wypożyczyliśmy samochód i zwiedzaliśmy różne miejsca. Byliśmy w Hollywood, jechaliśmy wzdłuż plaży Malibu, widzieliśmy dom Barbry Streisand, byliśmy w miejscu, gdzie zjeżdżają się harleyowcy, jeździliśmy kanionami. Nie mieliśmy już czasu, by pojechać do Las Vegas. Wrażeń było pełno.

"Leczenie" lekarza...

   - Pewnie chętnie wróciłby Pan do "Miasta Aniołów"...
   - Mam nawet taką możliwość. Na sesji trenował z nami pewien 48-latek - choć wyglądał zdecydowanie młodziej - który jest lekarzem pediatrą i grywa na gitarze w pubach. Nagrał rockową płytę. Ćwiczy on tam co roku, tyle że do tej pory... nie robił żadnych postępów. Pewnego razu poprosił mnie o wspólny trening i dostał ode mnie baty! To zainspirowało go do dalszych zajęć, zdał sobie bowiem sprawę, że całe życie po prostu źle ćwiczył. Często więc razem trenowaliśmy. Ponieważ nie mógł być na naszym ostatnim treningu, zostawił wszystkim płyty i napisał list. Zaproponował mi ponowny przyjazd na dwa tygodnie, obiecując pokrycie kosztów przylotu i pobytu. Prawdopodobnie on z kolei przyjedzie do Polski, zaproponowałem mu nawet trasę koncertową.
   - Zanim Pan poleci do Los Angeles po raz drugi, proszę powiedzieć, jak znalazł się Pan w naszej ekipie na sesję?
   - Jest to dla mnie do dziś tajemnicą, ale mogę się domyślać, że zdecydował o tym fakt, iż zostałem koordynatorem karate tradycyjnego w Małopolsce. W Niepołomicach powstaje, przy współpracy z Urzędem Miasta i pomocy burmistrza Stanisława Kracika, Akademia Karate Tradycyjnego, tu też będzie siedziba okręgowego związku. W Los Angeles miałem okazję nie tylko trenować, ale i podpatrywać podobne obiekty naszych mistrzów. Akademia ma ruszyć w tym roku, chcemy ją zrobić w stylu japońskim. Mam różne pomysły związane z jej funkcjonowaniem.
   - To już jednak temat na osobną rozmowę, wrócimy do niego przy najbliższej okazji.
Rozmawiał: JERZY FILIPIUK
Zdjęcia: archiwum autora

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski