MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Klątwa chorążego i droga na szczyt mistrzyni z Krakowa

Redakcja
W środę 22 stycznia cały świat zachwycał się jej zwycięstwem nad Wiktorią Azarenką. Dzień później mogliśmy za to żałować, że nie udało jej się zagrać równie dobrze w meczu z Dominiką Cibulkovą. Pierwszy w karierze Polki finał Australian Open był dosłownie na wyciągnięcie ręki... Który to już raz Agnieszka Radwańska mogła zmienić tenisową historię. Czasem jej się udawało. Nie miała nawet butów

W Melbourne Radwańska po raz trzeci dotarła do półfinału turnieju Wielkiego Szlema. Na drugi finał musi jeszcze poczekać FOT. AP PHOTO/RICK RYCROFT

TENIS. W przyszłym roku wrócę jeszcze silniejsza - napisała na Facebooku Agnieszka Radwańska po porażce w półfinale Australian Open. W karierze naszej tenisistki wiele było wzlotów i upadków

- Trochę boję się startu w Wimbledonie. Nigdy wcześniej nie grałam na trawie. Nie mam nawet jeszcze odpowiednich butów - mówiła w 2005 r. przed wylotem do Londynu. Buty udało się kupić, a obawy przed grą na trawie szybko zniknęły. Już w pierwszym występie, podczas poprzedzającego Wimbledon turnieju juniorskiego w Halle, Radwańska dotarła aż do finału. A w Londynie...

- Skłamię, jeśli powiem, że spodziewałem się takiego rozstrzygnięcia... Nawet teraz nie do końca dociera do mnie, że moja córka wygrała Wimbledon - mówił Robert Radwański po finałowym zwycięstwie córki nad Austriaczką Tamirą Paszek (6:3, 6:4). Agnieszka została trzecią polską tenisistką, która wygrała juniorski turniej Wielkiego Szlema. Siedem lat później była o krok od zwycięstwa w seniorskim Wimbledonie, ale najpierw był 2006 rok i pamiętny J&S Cup w Warszawie, do którego dostała dziką kartę.

Prozac w kawie

Gdy wylosowała w pierwszej rundzie Anastazję Myskinę, wszyscy tylko pokiwali głowami. Rosjanka była wówczas wielką gwiazdą, dwa lata wcześniej wygrała Roland Garros. Dla 17-letniej Radwańskiej był to pierwszy start w turnieju głównym rangi WTA. Ku osłupieniu wszystkich, Polka wygrywa pierwszego seta. Drugi pada łupem rozdrażnionej Rosjanki. Decydująca partia to jednak popis Agnieszki. - Nie wiem, co mam wam powiedzieć... Sam jestem w szoku - jąka się elokwentny zazwyczaj Radwański.

- Pokonać taką rywalkę w debiucie. Zazdroszczę jej - mówi najlepsza polska tenisistka lat 90. Magdalena Grzybowska. Mówi to z uśmiechem. Uśmiechają się wszyscy w biurze prasowym, które przypomina w tym momencie dom wariatów. Ktoś nawet zażartował, że chyba pani obsługująca ekspres do kawy dosypała do niego prozacu. Informacja o zwycięstwie Polki otwierała tamtego dnia internetowy serwis sportowy stacji CNN. A Radwańska doszła później aż do ćwierćfinału. Tak narodziła się gwiazda.

Torebka w nagrodę

Jesienią 2007 r. Polka trafiła na pierwszą stronę "New York Timesa" po tym, jak ograła w trzeciej rundzie US Open Marię Szarapową (6:4, 1:6, 6:2). Za Oceanem nie była już w tym czasie postacią całkiem anonimową. Wiosną ograła w Miami słynną Szwajcarkę Martinę Hingis, a latem wygrała swój pierwszy turniej WTA (w Sztokholmie). Niemniej jej zwycięstwo było dla wielu szokiem, bo Rosjanka broniła w Nowym Jorku tytułu, a w poprzednich meczach robiła z rywalkami na korcie, co chciała. Do czasu.

Najbardziej zdumieni byli chyba szefowie firmy Nike, która tuż przed turniejem zaprezentowała na Manhattanie uszytą dla Szarapowej sukienkę do gry, wysadzaną kryształkami Swarovskiego. Zamiast o niej, media rozpisywały się o torebkach Louisa Vittona, które Agnieszka kupiła w nagrodę dla siebie i siostry. I szczurach, które hoduje w domu.

W 1/8 finału Polka przegrała co prawda z Shahar Peer, ale już wiedzieliśmy, że stać ją na wiele.

Giant-killing run

Na jak wiele przekonaliśmy się pół roku później w Melbourne. To był pamiętny Australian Open, bo na pierwsze strony gazet trafiła również spisana przez wielu na straty Marta Domachowska, która przeszła eliminacje i dotarła do 1/8 finału (w trzeciej rundzie pokonała Chinkę Na Li).

Radwańska zaszła rundę dalej, osiągając swój pierwszy wielkoszlemowy ćwierćfinał. W dodatku w pięknym stylu, bo po drodze pokonała utytułowane Rosjanki: Swietłanę Kuzniecową i Nadię Pietrową. "Zabójcza dla gigantów seria" - napisał po tym drugim meczu australijski dziennik "The Sydney Morning Herald", a warto przypomnieć, że Polka wygrała go w dramatycznych okolicznościach. Przegrywała już 1:6, 0:3, a skończyło się wynikiem 1:6, 7:5, 6:0.

Ojca przecież nie zmienię

- Muszę zadać sobie retoryczne pytanie. Czy można zawalić bardziej mecz, niż dziś uczyniła to Agnieszka? Nie można - pieklił się wiosną 2011 r. tata Radwański po porażce córki z Szarapową (6:7, 4-7, 5:7).

Miał powody do zdenerwowania, jego córka prowadziła w pierwszym secie 4:1 i miała dwie kolejne piłki na przełamanie. W drugim nie wykorzystała pięciu piłek setowych. Pan Robert wygłosił całą tyradę, z której wynikało, że nie wie, co zrobić, by Agnieszka zaczęła lepiej radzić sobie z presją. - Ojcu nigdy nie dogodzę, ale cóż mogę zrobić? Ojca przecież nie zmienię - rzuciła w odpowiedzi córka na konferencji prasowej. - Ale trenera chyba pani może? - dopytywał się dziennikarz.

Na następny turniej Radwańska pojechała w towarzystwie Tomasza Wiktorowskiego, choć jeszcze przez 1,5 roku trenowała z ojcem w Krakowie.

Jak nowo narodzona

W 2011 r. Agnieszka wygrywała też znacznie bardziej prestiżowe imprezy w Tokio i Pekinie, ale to właśnie ten w Carlsbadzie był przełomem. Nie tylko dlatego, że był to jej pierwszy tytuł od ponad trzech lat. To był początek nowej Radwańskiej. Uśmiechniętej, pewnej siebie, lepiej grającej. Wcześniej można było odnieść chwilami wrażenie, że tenis to dla niej tylko praca, w dodatku niezbyt lubiana. - Ciężko jest wygrać z taką Radwańską - przyznała pokonana przez nią w finale (6:3, 6:4) Rosjanka Wiera Zwonariowa.

Łzy na Korcie Centralnym

- To były najlepsze dwa tygodnie w moim życiu - mówiła ze łzami w oczach Agnieszka po porażce w finale Wimbledonu w 2012 r. Po meczu z Sereną Williams chyba wszyscy kibice w Polsce mieli mieszane uczucia. Z jednej strony gigantyczny sukces, bo 90 proc. zawodniczek może tylko pomarzyć o finale najstarszego i najbardziej prestiżowego turnieju na świecie. Z Polski udało się to wcześniej tylko w 1937 r. Jadwidze Jędrzejowskiej.

Z drugiej jednak na wyciągnięcie ręki był jeszcze większy sukces, bo po porażce w pierwszym secie 1:6 Radwańska wygrała drugiego 7:5 i na początku trzeciego na twarzy jej rywalki widać było panikę. Jedna, dwie piłki w inną stronę i... kto wie, jakby się zakończył tamten mecz. - Dzisiaj nie był mój dzień, spróbuję w przyszłym roku - dodała Agnieszka i rok później znów była blisko. Tym razem jednak zatrzymała ją w półfinale Sabine Lisicki. Może uda się za trzecim razem...

Klątwa chorążego

W międzyczasie były jeszcze pechowe dla niej igrzyska olimpijskie w Londynie. Pechowe, bo choć rozegrano je na kortach Wimbledonu, to Radwańska zawiodła na całej linii, przegrywając już w pierwszej rundzie z Niemką Julią Georges (5:7, 7:6, 4:6). Rozczarowanie było tym większe, że to ona niosła polską flagę podczas ceremonii otwarcia. Niektórzy mówili, że dopadła ją tzw. klątwa chorążego.

HUBERT ZDANKIEWICZ

CZYTAJ RÓWNIEŻ: 

Na korcie jak w rondlu. Codziennie wskakiwałam do basenu z lodem - rozmowa z Agnieszką Radwańską >>

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski