Łukasz Gazur: EDYTORIAL
Dla każdego choć trochę orientującego się w handlowym obiegu sztuki to oczywistość. W przeciwnym razie skończyć się może jak w wypadku pewnego eksperta, który pracując w Muzeum Literatury w Warszawie, orzekł, że pracą Starowieyskiego jest dzieło, które nim nie było. A Janusz Miliszkiewicz, który rozpętał całą prowokację – wspólnie z TVN – trafił przed sąd. Opinia nieżyjącego już Starowieyskiego nie miała tu wielkiego znaczenia, choć wydawało się, że sprawa skończy się na jednej rozprawie. Nic z tych rzeczy, proces się ciągnął. Na szczęście, tym razem Temida nie okazała się ślepa...
Czytaj więcej: Takich dzieł nie ma na aukcjach >>Niestety, to wszystko pokazuje, że wciąż mamy płytki i niedojrzały rynek sztuki. Dość wspomnieć, że w naszym kraju funkcjonuje jeden (sic!) rzeczoznawca dzieł sztuki ubezpieczony od swoich decyzji. Wciąż w galeriach pojawiają się falsyfikaty, wsparte "wycenami ekspertów”, "certyfikatami”. Niestety, zgodnie z prawem sentencja "w mojej opinii obraz jest autentyczny” kończy sprawę. Bo wystawiać certyfikat może u nas każdy.
I tu pojawia się bodaj najciekawsza część historii: znam ekonomistów, prawników, a nawet modela, którzy kolekcjonując dzieła sztuki, stali się znawcami wąskich dziedzin – szkła, malarstwa dwudziestolecia, map. To ich opinii powinni zasięgać kupujący, a nie "ekspertów” wystawiających nic niewarte certyfikaty i wyceny oparte na niby-wykształceniu, ogłaszających się w internecie jako "specjalista od malarstwa od XV wieku po współczesność”. Uwierzcie przysłowiu: ktoś od wszystkiego jest do niczego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?