Leszek Długosz: Z BRACKIEJ
Wygrana jest wspólną przyjemnością i artysty, i publiki. Od lat, co najmniej raz w roku, ryzykuję takie letnie plenerowe granie na wybranym dziedzińcu. Od lat klnę się, że to już ostatni raz. I po roku odzywa się pokusa – jeszcze ten raz! I znowu oddaję się nerwom z tych samych powodów. Czyli – żeby we właściwej chwili, w określonym punkcie wylądował fortepian (nastrojony), żeby przyszły i ustawiły się we właściwym szyku krzesła, żeby odezwały się mikrofony, zapaliły się reflektory, co tam jeszcze? Ach, prawda, ta główna ZGRYZOTA! Żeby nie lunęło! Tu żadnych gwarancji. Wcześniejsze prognozy, internety, wróżki, inni zaklinacze, wszystko to nic nie wskóra. Lunie, nie lunie? Już w przeddzień noc nieprzespana. Tyle mozołu i na nic, nie wspominam o kosztach. Kto podejmie ryzyko? Jestem chyba (i w tym względzie) w czepku urodzony. Jeszcze udało mi się nie odwołać żadnego z koncertów. Bywało, grałem przy nastrojowym kapuśniaczku, doskonale zgrywałem się też z deszczową piosenką rynien (na przemian z Preludium deszczowym) Kiedyś przypominam sobie, ostatniego sierpnia, w Collegium Maius, na ostatnie takty finałowej piosenki "Jaka szkoda”, spadły pierwsze krople i tego roku skończyło się lato.
W ubiegła środę, przy wiadomych ekscesach nieba, nad prostokątem Collegium Iuridicum przy Grodzkiej, idyllicznie prezentował się łagodny szafir wieczoru. Dodatkowe efekty Odgórnego Dekoratora, to harce i świegoty jaskółek! To była dopiero scenografia! Publika umaiła dziedzińczyk bukietami z letnich ogrodów. Komu mam składać dzięki za wszelkie łaskawości? Wszystkim mocom wspomagającym na ziemi i na niebie… Kończąc te przedwakacyjne moje pisanie, świadomie uciekając od głównego nurtu wydarzeń (choć pewnie spotkamy się jeszcze raz?) dołączam tekst nowej piosenki. Szczególnie wyróżniając akurat tę, proszono mnie o tzw. słowa. Staram się nie odrywać tekstu od muzyki, gdy to jest tak zamierzone. Ale, czemu by nie? Zwłaszcza, że i piosenka owa jest też rodzajem podziękowania.
Moim kolegom muzykom…
Moi koledzy gitarzyści już zmęczone mają dłonie
Srebro posrebrzyło skronie
Ale grają, grają pięknie
Struny jeszcze czule dźwięczą, jeszcze coś opowiadają
I jak zwykleo tym samym
Że niedbale, niewytrwale
Nie tak jak potrzeba było
Że za mało się kochało
Moi koledzy gitarzyści grają, grają... jeszcze nie ustają.
Moi koledzy pianiści posmutnieli jakoś wszyscy
Ręce mają mniej już zręczne
Ale grają, grają pięknie
Z klawiszami się zmawiają, jeszcze o coś się spierają
I jak zwykle o to samo
– Że się śniło, że siętyle pięknie śniło...
I że było, ile było...
Moi koledzy pianiści grają, grają... jeszcze nie ustają
Moi koledzy muzycy chodzą skrajem wielkiej ciszy
W głąb tej ciszy zaglądają...
I odwraca ichwspomnienie
I pochyla ich zwątpienie
I zagarnia ich milczenie
I już ciszej,ciszej grają
Moi koledzy muzycy grają, grają… jeszcze nie ustają
Cień na brzegu, cień nad rzeką, po obydwu stronach rzeki
Tratwa moja płynie w cieniu, tratwa moja już daleko
Wiosłuj, wiosłuj moje serce
Płynie, płynie... jeszcze śpiewa rzeka...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?