Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po lekcjach

Redakcja
Po raz pierwszy zaniepokoiłem się poważnie, gdy pod koniec lipca zatelefonował trener pytając, dlaczego syn ignoruje zajęcia - opowiada pan K.

Adam Żywiecki

Adam Żywiecki

Po raz pierwszy zaniepokoiłem się poważnie, gdy pod koniec lipca zatelefonował trener pytając, dlaczego syn ignoruje zajęcia - opowiada pan K.

Romek uciekł z domu wczesną jesienią. Nie zostawił kartki z wytłumaczeniem, nigdy potem nie telefonował i nie pisał. Ktoś wdział go w marcu na przejściu granicznym w Terespolu, zagadywał nawet, lecz chłopak się nie odezwał. Był w towarzystwie jakichś typów spod ciemnej gwiazdy, takich, na widok których człowieka przechodzą ciarki.
- Ja państwu K. serdecznie współczuję! - mówi sąsiadka.
- Chłopiec był wcześniej jak czyste złoto: nie pił, nie palił, nie zaklął, dobrze się uczył, a pamiętam, że jak służył do mszy, to wyglądał jak aniołek z tymi swoimi jasnymi loczkami.
Otoczenie ma o familii K. jak najlepsze zdanie. On jest magazynierem w dużej firmie, ona urzędniczką w spółdzielni mieszkaniowej, oboje spokojni, bardzo religijni. Skąd wzięły się naraz kłopoty z jedynakiem, który, wydawałoby się, był dzieckiem wręcz idealnym?
- Za bardzo go rozpieścili i rozpuścili - krzywi się brat pani K. - Widział kto takie cuda, żeby dwunastolatkowi wiązać sznurówki? Jeszcze gówniarz wołał, żeby szybciej i potrafił palnąć siostrę albo szwagra w głowę. Rękę bym od razu ukręcił!
W pierwszej klasie technikum Romek nie sprawiał żadnych trudności wychowawczych. Owszem, trafiła mu się trójka z jednego z przedmiotów zawodowych, ale sam wychowawca klasy radził, żeby nie robić z tego problemu, skoro reszta ocen to były same piątki i czwórki.
- W nagrodę zdobyliśmy się na komputer. Tak się cieszył...
- wspomina pani K. - I gdyby nie zdarzyła się

okazja zatrudnienia,

może nie byłoby nieszczęścia...
Pracę w fabryczce opakowań wyszukał Igor, klasowy kolega Romka. Obaj mieli wykonywać czynności porządkowe po wyjściu z firmy. Za cztery godziny dziennie, od czternastej do osiemnastej płaca była godziwa, więc rodzice się nie sprzeciwiali.
- Byłem zadowolony już nie tyle nawet z pieniędzy, ile z tego, że chłopak zobaczy jak ciężko pracuje się na chleb - smutno kiwa głową ojciec. - Potem jednak zaczęły się te niby "nadgodziny".
Romek zaczął przychodzić z pracy później w dwa tygodnie po podjęciu zatrudnienia. Igor akurat przestał pracować, gdyż trafił mu się okazyjny wyjazd na obóz kajakowy.
- Niczego nie przeczuwaliśmy! - bije się w piersi pani K. - Syn wracał raz o dwudziestej, albo i o dwudziestej drugiej, ale tłumaczył logicznie, że wykonuje obowiązki również za Igora, biorąc podwójne wynagrodzenie. Baliśmy się trochę z mężem, że wraca tak późno, bo wie pan, tyle chuligaństwa jest teraz na świecie...
Wtedy Romka zaczęli przywozić do domu raz szef, raz szefowa. Sąsiadom gały wychodziły na wierzch, gdyż biznesowe małżeństwo miało takie samochody, jakich na osiedlu jeszcze nie widziano. Państwo K. byli chlebodawcom Romka wdzięczni za troskę, chcieli nawet dziękować osobiście, ale jakże zaprosić takich bogaczy do skromnego mieszkania, w dodatku pięć lat nie malowanego?
Tak więc Romek wracał kiedy chciał, coraz później.
- Po raz pierwszy zaniepokoiłem się poważnie, gdy pod koniec lipca zatelefonował trener, pytając, dlaczego syn ignoruje zajęcia - opowiada pan K. - Mało mnie szlag nie trafił, bo to znaczyło, że

Romek nas okłamuje,

czego nigdy nie robił.
Chłopak biegał z powodzeniem na różnych dystansach, o czym świadczą stojące na szafach puchary z międzyszkolnych i wojewódzkich zawodów. Kiedy podjął pracę, oznajmił rodzicom, że ze względu na okres wakacyjny treningi i tak przeniesiono na godziny przedpołudniowe, więc jedno z drugim nie będzie kolidowało. Zabierał ze sobą treningowe ciuchy i matka sądziła, że pilnie ćwiczy, bo to lubił, a tu masz...
Wzięty w obroty Romek oświadczył, że pokłócił się z trenerem, który chciał mu koniecznie aplikować... anaboliki! Rodzice uwierzyli i gdy szkoleniowiec odezwał się ponownie, pani K. nakrzyczała nań, że dla własnej kariery i pieniędzy chce jej zmarnować dziecko.
- Zgłupiałem wtedy! - wzrusza ramionami trener. - Wrzeszczała coś chaotycznie, z potoku słów wywnioskowałem, iż podejrzewa mnie o podawanie Romkowi środków dopingujących. Tymczasem ja chciałem pomóc, chłopak nie miał ani warunków, ani talentu na mistrza świata, ale go lubiłem, a... Niech będzie, powiem: prezes klubu widział go nocą w eleganckiej knajpie, gdzie siedział w towarzystwie jakichś nuworyszy. Gówniarz pił z nimi gorzałę równo, jak stary. Chciałem pomóc go ratować, ale spotkała mnie taka reprymenda, że dałem sobie spokój.
Rodzice połapali się, że chłopiec jest pijany, w pewien sobotni wieczór, a właściwie środek nocy. Wszedł do przedpokoju, nie mógł utrzymać się na nogach, więc łapiąc za jakąś wiszącą kurtkę zerwał wieszak. Rumor spowodował, że postawił rodziców na nogi, zaś oni postawili jego i zaczęli indagować gdzie i z kim pił. Odpowiadał bełkotliwie, arogancko, bez konkretów, zaś gdy zdenerwowana matka szarpnęła go za koszulę, warknął, tym razem wyraźnie:
- Odp... się, ty stara c...!
Wtedy

ojciec uderzył go

w twarz.
- Sądziliśmy, że po wytrzeźwieniu ukorzy się, będzie przepraszał, obieca, że to więcej się nie powtórzy, ale skąd... Od tego czasu zaciął się w sobie i straciliśmy z nim kontakt.
Z dnia na dzień było coraz gorzej. Romek mało bywał w domu, ale widać było, że nękają go napady depresji. Czasami zachowywał się niczym automat, innym razem bywał agresywny, wydawałoby się, bez powodu, zwłaszcza gdy matka okazywała mu troskę lub czułość.
Dwudziestego sierpnia pan K. wybrał się do wytwórni opakowań z żądaniem, by właściciele zwolnili chłopca z pracy. Przyjęła go luksusowa kobieta po czterdziestce.
- Romek? On już od tygodni u nas nie pracuje. Sam się zwolnił. Utrzymujemy kontakty wyłącznie na stopie towarzyskiej.
- Jakież to więzi towarzyskie mogą mieć ludzie w państwa wieku i z państwa pieniędzmi z siedemnastoletnim chłopcem?!
- zdenerwował się pan K.
- Lubimy Romka... - odparła elegancka pani.
Tego samego wieczoru mama chłopca przyniosła wiadomość od znajomej swojej znajomej. Otóż ta pani była na pogrzebie kogoś z członków rodziny "przyjaciół" Romka i nad grobem zamiast księdza wystąpił jakiś mężczyzna z orłem na piersiach, którego nazywano świeckim mistrzem ceremonii.
- No, to macie sprawę jasną
- oznajmiła znajoma. - Dziecko wpadło w łapy jakiejś sekty!
Państwo K. byli przerażeni. Dowiedzieli się, że w mieście działa antysekciarski komitet i pobiegli prosić o pomoc. Przyjęła ich energiczna niewiasta około pięćdziesiątki imieniem Jadzia, która zadała nieszczęśliwym rodzicom kilka rutynowych pytań i autorytatywnie stwierdziła:
- Tak, to z pewnością sekta. Zajmiemy się tym, miejmy nadzieję skutecznie.
Przez trzy dni nic się nie działo, zaś w piątkowym numerze lokalnego tygodnika ukazał się wywiad z panią Jadzią, ilustrowany zdjęciem przedstawiającym... dom państwa K. Przypadkowi ich syna poświęcona też była spora część publikacji.

Działaczka antysektowa

cytowała rzekome wypowiedzi nieszczęśliwych rodziców, od początku do końca nieprawdziwe. Nazajutrz o Romku i jego rodzicach plotkowało całe miasto.
- Myślę, że to z powodu wstydu związanego z wywiadem Romek nie poszedł do szkoły ani pierwszego września, ani później - mówi jego matka.
Efekt prasowej publikacji był i taki, że u państwa K. zjawiło się dwóch policjantów.
- Nieszczęśliwi ludzie - komentuje jeden z nich. - Nie dość, że mają kłopoty z synem, to jeszcze wpadli w łapy porąbanej baby. Ta pani Jadzia to mitomanka. Za komuny wydzwaniała do różnych instytucji, przedstawiając się pełnym imieniem i nazwiskiem jako rzekomy sekretarz komitetu miejskiego partii i usiłując w ten sposób załatwiać podejrzane sprawy. Potem oszukiwała ludzi, obiecując za pieniądze załatwić im renty. Teraz wzięła się za działalność antysekciarską... Zeszłej wiosny rozpuszczała plotki, że policja dzięki niej zlikwidowała sektę satanistów. Bzdury! Dziennikarzom też się dziwię, że publikują jej brednie bez sprawdzenia wiarygodności.
Policja zaczęła przyglądać się właścicielom fabryczki opakowań. Wyszło na to, że są nadzwyczaj bezpruderyjnym małżeństwem gustującym w towarzystwie zarówno młodych dziewcząt, jak młodych chłopców. Skrupulatnie pilnowali się jednak, by młodzież nie była na tyle małoletnia, żeby chronił ją prokurator.
Romek bywał w domu kiedy chciał, najczęściej nie wracał na noc. W połowie września rodzice dowiedzieli się, że nie chodzi do szkoły.
- Byliśmy załamani! Mieliśmy nadzieję, że atmosfera lekcji oraz obecność wśród dawnych kolegów i koleżanek wpłynie na niego dodatnio. Kupiliśmy podręczniki, położyliśmy mu w pokoju... Zniknęły - chyba je sprzedał!
Biznesmen W. o dziwo zgodził się na rozmowę. Gawędzimy w biurze wytwórni urządzonym z takim rozmachem, jakby to było lokum wielkiego koncernu.
- Romek to chłopak inteligentny, ale bardzo znerwicowany. Do prac fizycznych nie bardzo się nadawał, jest zbyt delikatny. Trzymaliśmy go przede wszystkim ze współczucia, bo opowiadał, że

nie może dogadać się

z rodzicami. Usiłowali go zdominować w sposób absolutny. Pan sobie wyobrazi, że matka stawała w drzwiach łazienki i sprawdzała na zegarku, czy chłopak myje zęby dokładnie trzy minuty, jak instruują ilustrowane czasopisma dla pań...
- Państwo wiedzą, iż jesteście podejrzewani o przewodzenie sekcie?
- Nonsens! Proszę iść do naszej parafii i zapytać o wysokość donacji mojej firmy na kościelne potrzeby.
- Czy to prawda, że państwo deprawują młodych ludzi?
- Nie określałbym tego tak drastycznie. Jest faktem, że tworzymy z żoną małżeństwo na wskroś nowoczesne, więc podstawową wartością jest dla nas wierność uczuciowa, zaś fizyczna odgrywa rolę drugorzędną. Młodzież chce być kochana nie tylko przez rodziców i w naszym kręgu znajduje mnóstwo miłości. Ale o jakiejż deprawacji mówić, skoro nikogo do niczego nie zmuszamy?
- Rodzice Romka są przekonani, że to przez państwa chłopiec rzucił szkołę.
- Nieprawda! Romek ma zainteresowania humanistyczne, a tymczasem posłano go do technikum. Żona załatwiła mu przeniesienie do liceum ogólnokształcącego, ale w technikum odmówiono wydania dokumentów.
Biznesmen twierdzi, że nie wie, gdzie teraz jest chłopak, ani z czego żyje. Nigdy nie mieszkał stale w domu u przedsiębiorców. Pod koniec września przyjęła go pod swój dach o pięć lat starsza dziewczyna, w której podobno był zakochany.
- Sprawdziliśmy - mówi policjant. - Już dawno się wyniósł, podobno po kłótni.
W październiku całkiem niespodzianie państwo K. wystąpili wespół z panią Jadzią w programie lokalnej stacji telewizyjnej, poświęconym sektom. Z całym przekonaniem twierdzili, że Romek wpadł w łapy guru zawiadującego podejrzaną organizacją religijną.
- Ja myślę, że oni zdecydowali się na to ze wstydu - twierdzi oficer. - Okazało się, że chłopak funkcjonuje po agencjach towarzyskich jako ich ofiarny pracownik obsługujący zarówno panie, jak panów. Rozumiem, że dla państwa K. jest to osobista tragedia, więc szukają usprawiedliwiającego wytłumaczenia.
W listopadzie rodzice Romka postanowili postąpić stanowczo. Wynajęli firmę detektywistyczną, która chłopaka wyśledziła i porwała. Państwo K. zawieźli chłopca do szpitala psychiatrycznego.
- Chłopak jest normalny, nie było żadnych podstaw, żeby go zatrzymać - twierdzi lekarz.
Kiedy Romek znalazł się z powrotem w domu, obiecał, że wróci do szkoły i będzie grzeczny. Podczas pierwszej przerwy zniknął i już się nie pokazał.
- Nie mam pojęcia, co on mógł robić w tym Terespolu, gdzie widziano go ostatnio...
- mówi matka. I płacze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski