MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pocerowany, stary sweterek jest jak relikwia

Barbara Ciryt
Barbara Ciryt
W tym sweterku Krystynę Pryjomko-Serafin wywieziono na Sybir
W tym sweterku Krystynę Pryjomko-Serafin wywieziono na Sybir Fot. Barbara Ciryt
Krzeszowice, Czułów. Krystyny Pryjomko-Serafin nic nie uprzedzi do ludzi. Nie zrobiły tego ani mrozy Syberii, ani upał Afryki.

Czym dla matki z czwórką dzieci jest praca przy wycince drzew w Tajdze? Wyrokiem śmierci. Czym jest głód? Ogromnym bólem. A patrzenie, jak całymi latami głodują dzieci? Dla matki jest uczuciem nie do opisania. A czym jest dwumiesięczna podróż w bydlęcych wagonach, bez jedzenia? Piekłem.

O trudnej historii zesłańców opowiadała w Krzeszowicach Krystyna Pryjomko-Serafin, sybiraczka. Urodziła się na Wołyniu. Została wywieziona z Pińska pod biegun północny, gdy miała nieco ponad trzy latka. Jechała tam z mamą i trojgiem rodzeństwa.

Gdy wybuchła II wojna, jej mama Gabriela Serafin usłyszała w pociągu rozmowę enkawudzistów o planowanych aresztowaniach, wśród wielu nazwisk wymieniano jej męża. Wysiadła, wróciła do domu, by ostrzec męża, który służył w Pułku Ułanów Krechowieckich.

- Tata musiał uciekać na tereny okupowane przez Niemców. Nigdy więcej nie widzieliśmy się. Znaleźliśmy go przez Czerwony Krzyż w 1956 roku, ale nie spotkaliśmy, bo wkrótce zmarł - opowiada pani Krystyna.

Gdy ojciec uciekał, nikt nie przypuszczał, że całą rodzinę wkrótce czeka zsyłka. 10 lutego 1940 roku nocą do ich domu w Pińsku żołnierze załomotali do drzwi. -Dali nam pół godziny na spakowanie się i wyruszenie na stację. Nie wiedzieliśmy jak daleko jedziemy i na jak długo. Zło zawsze przychodzi nocą, po kryjomu - wspomina. - Mama zaczęła pakować dobytek swój czwórki dzieci, no i figurkę Matki Bożej Niepokalanej.

Najstarszy z rodzeństwa był 13-letni Jerzy, Mira miała 12 lat, Wiesław 11, a Krysia ponad 3 latka. Wsiedli w bydlęce wagony i jechali jak 220 tys. innych Polaków z ziem wschodnich. Najstarszy brat prowadził dziennik z tej wyprawy. - Przez szpary w wagonie wypatrywał nazw miejscowości i stacji; zapisywał wszystkie. Mamusia prosiła brata, żeby tego nie robił, bo gdyby z ktoś NKWD zauważył, natychmiast by go rozstrzelał. A on pisał, też o tym co jemy. Pamiętam zapach tej wody, a w niej pływające ości i łby ryb - opowiada pani Krystyna. Dziś czyta te zapiski na spotkaniach z młodzieżą. Opowiada też jak wyglądało wyposażenie wagonu, którym jechało od 40 do 60 osób. Całość wypełniały prycze, w kącie stała miska lub wiadro z wodą, a obok była dziura - jako toaleta. Taka podróż trwała dwa tygodnie. Wysiedli w Archangielsku nad Morzem Białym.

- W myśl prawa obowiązującego w Rosji - jak nie pracujesz, to nie jesz - zostaliśmy skierowani do roboty przy wyrębie lasu. Ci, którzy to przeżyli opisywali, że taka praca to jarzmo - trud ponad siły, który zabijał ludzi. Wtaczanie 5-6 metrowych pni na trzypiętrowe składy drewna było ponad siły. A to wszystko wykonywało się o głodzie, przy 40-stopniowym mrozie. Dla nas - mamusi i czwórki dzieci - praca przy wycince drzew oznaczała śmierć - nie kryje sybiraczka.

Wtedy stał się cud. Do rodziny Serafinów podeszło młode małżeństwo o takim samym nazwisku. Zaoferowali, że pójdą do pracy w Tajdze za matkę i dzieci . - Byli dla nas jak św. Maksymilian Kolbe. Prawdopodobnie nie przeżyli w tych lasach. Zawsze o nich pamiętam w modlitwie - wzdycha ocalona. Jej mama została wtedy wysłana do pracy w cegielni, gdzie mogła zdobywać jedzenie i chociaż skromnie karmić swoje dzieci.

Pani Krystyna tłumaczy, że można opowiedzieć, co to jest mróz, co to jest ból, ale trudno opowiedzieć, co to jest głód. To ogromne cierpienie, na które nie ma leku, jeśli nie ma jedzenia. Z Syberii zna zapach i smak przemrożonej cebuli pieczonej na piecyku, smak obierek z ziemniaków. Jak inni sybiracy potwierdza, że jeśli człowiek cierpi głód to zje wszystko: szczury, koty, psy.

Ludzi na Syberii zabijała ciężka praca, głód, choroby, ale i tęsknota za krajem. Po dwóch latach zsyłki Gabriela Serafin z czwórka swoich dzieci mogła wyruszyć na południe i w końcu opuścić Rosję. Z Archangielska jechali do Krasnowodzka dwa miesiące, w bydlęcych wagonach o głodzie. - To też było piekło. Gdy pociąg się zatrzymywał ludzie wysiadali i szukali czegoś do jedzenia np. obierków z ziemniaków. Nigdy nie wiadomo było kiedy pociąg ruszy. Kto nie zdążył zostawał. Raz zdarzyło się, że jeden z braci szukając jedzenia nie zdążył wsiąść. Mamusia z rozpaczy wypchnęła z pociągu drugiego brata, żeby tamten nie został sam… Na drugim postoju okazało się, że bracia dogonili pociąg, wskoczyli na przyczółki ostatniego wagonu i jechali z nami.

Znad Morza Kaspijskiego zesłańcy musieli dotrzeć statkiem do Pahlewi nad Morze Czerwone. Mieli do wyboru, czy chcą jechać do Indii, czy do Afryki. Rodzina Serafinów wybrała Afrykę. Nim tam dotarli przechodzili dezynfekcję. Wyrzucali wszystkie ubrania, w których były pluskwy, mieli golone głowy, bo z Syberii przywieźli wszy. Pani Krystyna nie wiadomo w jaki sposób zachowała żółty sweterek.

Pokazywała go podczas spotkania w Krzeszowicach.- To największa relikwia. W tym sweterku byłam wywieziona z domu. Miałam go na zesłaniu. Na Syberii mamusia zszywała i cerowała go wiele razy. Miałam go w Afryce i potem w Londynie. Przed przeprowadzka do Polski chciałam go już zostawić, ale nie. W ostatniej chwili wzięłam - teraz pokazuje go podczas prelekcji, rozmów o sybirakach i na spotkaniach z młodzieżą.

Polacy, którzy dotarli do Afryki, do Tangeru w Tanzanii uznali, że trafili do raju. - Spędziłam tam z mamusią i rodzeństwem 6 lat. Najpiękniejszych lat w moim życiu. Tam wreszcie byliśmy wolni, było słońce, ciepło. I po raz pierwszy w życiu widziałam kolory, bo Rosja, Syberia była szara - wspomina pani Krystyna.

Na piasku uczyła się pisać, potem podobnie jak rodzeństwo chodziła do szkoły, należała do harcerstwa. Wszyscy mieszkali tam w małych, glinianych domkach, krytych słomą bananową, ale czuli się jak w raju.

Z czasem jej najstarszy brat poszedł do wojska. Wojskowi mogli swoje rodziny przewieźć np. do Anglii. Jednak tamtego czasu, sybiraczka nie wspomina radośnie. Trzeba było wszystko zaczynać od nowa. Ciężkie były lata 40, 50, 60-te.

- Po 52 latach mój syn, który jeździł po świecie, pracował dla Organizacji Narodów Zjednoczonych powiedział, że chce zobaczyć, gdzie w Tanzanii spędzałam dzieciństwo - mówi nasza bohaterka. Pojechali.

Przypomniała sobie szczęśliwy czas. Jednak na koniec podróży zobaczyła miejsce w Arusha, gdzie było więzienie dla kobiet. W tym więzieniu były też dzieci. Smutne, brudne, które wychowywały się w zamknięciu, nie umiały się bawić.

Krystyna Pryjomko-Serafin postanowiła dla nich coś zrobić. Wróciła do Anglii, zaczęła zbierać pieniądze na dom dla tych dzieci. Pomagali jej dawni znajomi z całego świata. Ci, którzy byli na Syberii, ale i inni. Najbardziej pomogła jej przyjaciółka Niemka. - Zawsze mówię, że nie można się uprzedzać do ludzi. Są dobrzy. Wszyscy potrafią być dobrzy i Rosjanie, i Niemcy i Żydzi - mówi sybiraczka.

Gdy wybudowała dom dla dzieci więźniów, pojawiła się potrzeba postawienia szkoły. Wybudowano i szkołę. Teraz pani Krystyna mieszka w Czułowie w gminie Liszki i co roku podróżuje do Afryki, odwiedza dzieci, dla których budowała dom.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski