Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Początek roku krakowianki na drugim końcu świata

Redakcja
Agnieszka Radwańska z nagrodą za 2. miejsce w plebiscycie Fot. Wacław Klag
Agnieszka Radwańska z nagrodą za 2. miejsce w plebiscycie Fot. Wacław Klag
- Po raz kolejny zajmuje Pani w plebiscycie na " 10 Asów Małopolski" drugie miejsce za Justyną Kowalczyk. To pech przegrać z naszą najlepszą biegaczką narciarską?

Agnieszka Radwańska z nagrodą za 2. miejsce w plebiscycie Fot. Wacław Klag

ROZMOWA. Agnieszka Radwańska po gali "Dziennika Polskiego" wyrusza na podbój Australii

- Absolutnie nie! Rywalizuję raczej z tenisistkami, nie z Justyną. Najważniejsze jest to, co robimy w swoim zawodzie i w czym jesteśmy dobre. Justynie należało się pierwsze miejsce, wiele wygrała, jest najlepsza w tym, co robi. Drugie miejsce to też nie wstyd! Sport sportowi nierówny. Ciężko to wszystko porównywać.

- Czy rok 2011 dał Pani pełnię satysfakcji sportowej?

- Myślę, że tak, choć zawsze chciałoby się więcej. Ale nie mam powodów do narzekań. Zakończyłam rok jako ósma rakieta świata, wygrałam trzy duże turnieje i po raz pierwszy zagrałam w Masters jako pełnoprawna uczestniczka. Bez wątpienia był to udany rok i mam nadzieję, że w nowy wejdę w równie wysokiej formie.

- Sukcesy na korcie dały Pani tyle pewności siebie, że nikt i nic nie jest już straszne i niemożliwe?

- Od dawna niczego w tenisie się nie bałam (śmiech). Zawsze wychodzę na kort, by wygrać z każdym, niezależnie, czy jest to pierwsza runda czy finał.

- Kolejne pożegnanie z Krakowem już w czwartek (czyli dzisiaj - przyp.)?

- Niestety, wszystko, co dobre szybko się kończy. Niby był to najdłuższy pobyt w domu w całym roku, ale zawsze chciałby się jeszcze kilka dni wolnego. Wszystko zaczynamy od nowa. Odlatujemy z siostrą Ulą i Tomkiem Wiktorowskim do Sydney, na imprezę poprzedzającą wielkoszlemowy Australian Open. Zawsze w nim grałyśmy, z wyjątkiem tego roku, bo start uniemożliwiła mi kontuzja stopy. Ula zaczyna 6 stycznia od eliminacji do tego turnieju, który, choć nie ma wielkiej puli nagród, jest znakomicie obsadzony. Dwa dni później zagram w głównej drabince. Wystąpię też w deblu z Danielą Hantuchovą. W roku 2012 mój kalendarz startów będzie podobny do mijającego z wyjątkiem igrzysk olimpijskich, które wciśnięto między Wimbledon i US Open. To będzie dość ciężka część sezonu, z kilkakrotną zmianą nawierzchni.

- Igrzyska będą szansą na udowodnienie sobie przynależności do światowej czołówki?

- To impreza raz na cztery lata, więc wszyscy grają na sto lub więcej procent swoich możliwości. Każdy chce wypaść jak najlepiej. Na pewno będzie sprzyjała mi nawierzchnia kortów. Mam nadzieję, że uda się zrobić coś więcej. Wiadomo, że bardzo dobrze czuję się na trawie. To moja duża szansa, ale nie chcę sama na siebie wywierać presji, bo tenis nie tylko igrzyskami żyje.

- W Pani słowniku nie ma słowa "muszę"?

- Raczej nie. Gdyby tak było, chyba wylądowałabym w psychiatryku! Tak się nie da. To zawodowy sport, adrenalina, emocje, nerwy, co chwilę mecz. Trzeba mieć dystans do wszystkiego, co się robi, mimo, że towarzyszą temu duże emocje.

- Jak zdrowie? Czy kontuzjowany bark już nie dokucza?

- Nie narzekam, jest dobrze. Aczkolwiek na początku pobytu w Krakowie nie było z barkiem dobrze. Można powiedzieć, że teraz w stu procentach nic mi nie dokucza.

- W ubiegłym roku jechała Pani do Melbourne po operacji i rehabilitacji stopy nie wiedząc nawet, czy zagra w Australian Open. Zakończyło się na ćwierćfinale. Jaki wynik teraz by Panią ucieszył?
- Trudno powiedzieć, bo niczego sobie nie zoperowałam (śmiech)! Niektórzy śmiali się ze mnie, że też daliby sobie coś zoperować, by w dwa miesiące później być w ćwierćfinale Wielkiego Szlema. Nie da się ukryć, że bronię sporo punktów za ćwierćfinał. Nie stawiam sobie konkretnych celów, nie myślę tymi kategoriami. Im dalej tym lepiej, wychodzę na kort i zawsze chcę wygrać.

- Czuje już Pani głód tenisa, rywalizacji turniejowej?

- Pobyłabym jeszcze kilka tygodni w Krakowie. Mimo, że miałam praktycznie dwa miesiące wolnego, to wiele się w tym czasie działo. Praktycznie w ogóle nie odpoczęłam. Miałam tyle obowiązków poza kortem. Jedynie w święta miałam trochę spokoju, nikt nie dzwonił, ale to były tylko dwa dni.

- Udało się pozdawać jakieś egzaminy na AWF?

- Właśnie nie i bardzo tego żałuję. Nie było czasu. Szkoda, bo to właściwie jedyny moment, kiedy możemy nadrobić z Ulą zaległości. Byłyśmy kilka razy na uczelni, brałyśmy notatki, ale nic poza tym nie udało się zdziałać.

- Sylwestra spędzicie już w Australii. Będzie czas na imprezę?

- Chyba bym tego tak nie nazwała. Przylecimy do Sydney 31 grudnia rano. Trzeba będzie wytrzymać cały dzień, mimo 10-godzinnej różnicy czasu i 35-godzinnej podróży, by doczekać do północy. Myślę, że koło 1 w nocy będziemy już grzecznie spały.

- W połowie grudnia grała Pani w imprezie pokazowej w Singapurze. Dotarła Pani do finału przegrywając z Włoszką Flavią Pennettą. Czy to prawda, że organizatorzy myślą w przyszłości o organizacji turnieju?

- Mają duże ambicje, to prawda. Nie jest to jednak takie proste, jest sporo wymogów organizacyjnych. Widać, że ci ludzie bardzo chcą takiego turnieju. W grę wchodziłby termin pod koniec sezonu, jeszcze przed turniejem Masters. Organizacyjnie pokazówka była bardzo dobrze przygotowana, zapięta na ostatni guzik. Na mecze przychodziło ok. 2-3 tys. widzów, w hali która mogła pomieścić ok. 10 tys. ludzi.

Rozmawiała: Agnieszka Bialik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski