Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pod ziemią jak w pułapce

Ewelina Sadko, Katarzyna Ponikowska
Wczoraj w nocy zmarli dwaj ciężko ranni górnicy z kopalni "Wesoła", wcześniej trzej. W szpitalu pozostaje jeszcze 17 osób
Wczoraj w nocy zmarli dwaj ciężko ranni górnicy z kopalni "Wesoła", wcześniej trzej. W szpitalu pozostaje jeszcze 17 osób Lucyna Nenow
Malec, Mysłowice. Już pięć osób nie żyje po wypadku w Wesołej. Co przed śmiercią mówił żonie górnik Łukasz Wasztyl? Koledzy Łukasza z kopalni opowiadają o tym, jak szefostwo nie dba o bezpieczeństwo pracowników

Ewelina Wasztyl z Malca doskonale wie, co wczoraj przechodziły rodziny dwóch górników, którzy ostatniej nocy zmarli wskutek wypadku w kopalni Mysłowice-Wesoła. Jej mąż też był tam pod ziemią, kiedy doszło do wybuchu. Pochowała go 17 października.

Zeszli mimo zagrożenia
- Oni wiedzieli, że tego dnia idą pod ziemię, gdzie może czekać na nich śmierć - mówi młoda kobieta ze łzami w oczach. - Nie chcieli tam schodzić, bali się, ale nie dano im wyboru.

Twierdzi, że mąż i jego koledzy zgłaszali, że pod powierzchnią, w miejscu wydobycia, jest pożar. Mimo to przełożeni zdecydowali, że górnicy będą tam pracować.

- Dzień przed wypadkiem Łukasz rozmawiał ze szwagrem, który pracuje w tej kopalni. Zdawał mu relację, jak gasili pod ziemią pożar - wspomina Ewelina Wasztyl. - Szwagier bał się, dopytywał, czy udało się wszystko opanować. W następny dzień miał poranna zmianę. Łukasz powiedział, że ciągle się tam tli.

6 października pierwsza zmiana wróciła spod ziemi bezpiecznie. Łukasz Wasztyl poszedł na godz. 18.

- Przed robotą powiedział kierownikowi, że nie zjedzie, bo wczoraj się paliło, dziś poranna ekipa dalej gasiła żar i boi się, że dojdzie do wybuchu - wspomina pani Ewelina rozmowę z mężem w szpitalu.

Twierdzi, że Łukasza poparł jeden kolega, który też nie chciał ryzykować. W końcu cała ekipa zdecydowała, że nie zejdzie w dół. - Usłyszeli wtedy, że jak im się nie podoba, to mają iść do sekretariatu zabrać swoje dokumenty: albo schodzą, albo tracą robotę. Z opóźnieniem wszyscy zjechali.

Łukasz był wiertniczym. Tragicznego dnia miał z kolegą transportować urządzenie do drążenia ścian. Kiedy zjechali pod ziemię, bał się jak nigdy wcześniej.

Do wybuchu doszło przed godziną 21. - Oglądałam telewizję i nagle podali informację o wypadku. Od razu zadzwoniłam na kopalnię. Powiedzili mi, że wyciągają rannych spod ziemi i mam czekać - wspomina. - Każda minuta wydawała się wiecznością. O godz. 23 na powierzchnię wróciło 17 górników, ale nie było pośród nich Łukasza - przerywa rozmowę zalewając się łzami. O godz. 1.30 dowiedziała się, że mąż żyje i jest transportowany na oddział w szpitalu w Siemianowicach.

Justynka nie zobaczy taty
Bliscy Łukasza od razu pojechali do szpitala. Górnik był w bardzo ciężkim stanie. Miał poparzenia na całym ciele, ale był przytomny.

- Kiedy pozwolili mi do niego wejść, od razu zapytał, dlaczego nie przywiozłam naszej córeczki Justynki - dodaje Ewelina Wasztyl. - Starałam się go pocieszyć, powiedziałam, że jest noc, dziecko śpi, a przecież niebawem go wypiszą i ją zobaczy. Zapytałam, jak się czuje. Powiedział: jakby mnie pociąg rozjechał. Widziałam, że bardzo cierpi, lecz nie mogłam nic zrobić.
Łukasz zmarł 13 października. Został pochowany w rodzinnej wsi Malec.

- Wiedział, że umrze. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam, powiedział, żebym uściskała Justynkę od niego i przekazała mamie, że bardzo ją kocha - mówi pani Ewelina. - Bał się umierać. Bał się zostawiać nas samych. Tak wiele mieliśmy planów, a on tak strasznie chciał żyć...

Mała Justynka nie czeka już na powrót taty. Wie, że nie zobaczy go nigdy więcej.

- Jest z aniołkami i patrzy na nas z góry - mówi dziewczynka. - Patrzy nawet, kiedy jestem niegrzeczna, dlatego muszę się bardzo starać - dodaje z uśmiechem.

Liczy się tylko wydobycie
Koledzy górników, którzy feralnego dnia znaleźli się pod ziemią, do tej pory nie mogą dojść do siebie.

- Góra gadała zaraz po wypadku, że tam nie fedrowali. A w poniedziałek normalnie o godz. 16.30 był uruchomiony kombajn - zaznacza jeden z górników, który pracował na zmianie przed Łukaszem. Kilka godzin później z daleka usłyszał karetki jadące pod kopalnię.

- Od kiedy dozór wiedział, że ściana się pali, tego nikt się nie dowie. Ale w piątek było już oficjalnie wiadomo, że ratownicy wchodzą, żeby gasić ogień. A górnicy robili na dole dalej - dodaje nasz rozmówca.
Górnicy nie chcą podawać nazwisk, ani pokazywać twarzy. Boją się. Tego, że zostaną zwolnieni i tego, że ktoś może się później na nich zemścić.

- Jeden już raz zaczął rozmawiać głośno z telewizją, to go potem pobili - mówią.
Skarżą się, że w kopalni o bezpieczeństwo pracowników nie dba się w ogóle. Jest nawet takie powiedzenie: "nie liczy się życie, liczy się wydobycie".

Według prawa w określonych miejscach w kopalni muszą być na stałe zamontowane metanomierze, czyli urządzenia mierzące stężenie metanu w powietrzu.

- Na "Wesołej" często są źle montowane. Żeby czujniki nie reagowały, owija się je w szmaty czy folię, albo w ogóle ściąga i daje np. w miejsca, gdzie wentylatorami doprowadzane jest świeże powietrze - opowiada nam górnik, który pracuje w mysłowickiej kopalni od 1,5 roku. - Ludzie z dozoru mają osobiste czujnik. Zasada jest taka, że po dojściu na miejsce pracy z przodowym brygady mają obowiązek sprawdzić stężenie metanu. Potem powtarzać to trzeba, co dwie godziny w trakcie pracy. Prawie się nie widzi, żeby ktoś to robił.

Czas to węgiel
Zasady bezpieczeństwa są omijane, by nie tracić czasu. Bo czas to węgiel, a węgiel to pieniądz.

- Jeśli na czujniku wyskoczy przekroczenie, to z góry automatycznie wyłączane jest zasilanie. Maszyny nie działają, a my mamy się wycofać - opowiada jeden z górników. Na "Wesołej" wygląda to tak, że siedzimy po ciemku, bo to byłaby strata czasu dla kopalni, żeby się ewakuować. Może się bowiem okazać, że za 10-15 minut stężenie spadnie i znowu wszystko zacznie działać. Po prostu przez ten czas udajemy, że nas nie ma.

Urządzenia też nie działają tak, jak powinny. Urobek - węgiel i kamień powinien być transportowany z sygnałami, które przed uruchomieniem taśmy mają wyć jak alarm, żeby pracownicy trzymali się wtedy z daleka.

- A na "Wesołej", jak czujniki temperatur zatrzymują taśmy, bo te się przegrzewają, to idzie elektryk i "mostkuje" sprzęt, czyli po prostu kablami omija zabezpieczenia. Taśma idzie dalej, jak sztygar chce, ale wtedy ani blokady wzdłuż tras nie działają, ani nie ma sygnału. A to są kilometry tras. Ktoś kto je obsługuje, nawet nie będzie wiedział, czy właśnie kogoś nie zmielił - mówią górnicy. - Takie rzeczy dzieją się notorycznie. Poza tym, jeśli czujnik temperatury nie działa, urządzenie może się zapalić i kolejna tragedia gotowa.

Górnicy alarmują, że w kopalni nie przestrzega się także czasu pracy. Jeśli np. temperatura przekracza dopuszczalne normy, to zmiana powinna być skrócona do sześciu godzin.

- A u nas przez rok brygady z przodka robiły po 12 godzin, choć tyle na dole nie można być. Sam pracowałem tak trzy miesiące. W takim pr zypadku nawet zabezpieczenia nic nie dają. Człowiek chodzi jak zombie. Dużo wypadków mieliśmy właśnie wtedy, bo już nie myślisz, jesteś zmęczony, nie masz refleksu i jesteś po prostu niedotleniony - opowiada jeden z górników.

Jak to możliwe? - Jeśli mieliśmy normalnie kończyć, to dozór dzwonił na górę i podawali, że "dosiadujemy". Nie wiem, jak to obchodzą na kopalni w swoich rejestrach, że dzień w dzień ludzie zostawali na dole. "Dosiedzieć", owszem, można, ale godzinę, a nie kolejną szychtę - dodaje nasz rozmówca.

Jak przyznaje, czasem są kontrole w kopalni: - Przychodzą metaniarze, mamy odwiedziny Urzędu Górniczego, ale o takich nalotach wiadomo kilka dni wcześniej, więc wszystko się naprawia, sprawdza i nagle każdy pracuje przepisowo.
- Jak widzisz, że masz przekroczony metan, a sztygar każe nam ściągać czujnik i robić dalej, to jak mamy się czuć bezpiecznie na dole? Na bezpieczeństwo w naszej kopalni nie ma czasu - kwitują górnicy.

Fakty
Wypadek pod lupą prokuratury i specjalnej komisji
* Okoliczności wypadku w Mysłowicach wyjaśnia Prokuratura Okręgowa w Katowicach.

* Sprawą zajął się również Wyższy Urząd Górniczy. 15 października odbyło się pierwsze posiedzenie komisji powołanej w tym celu. Ma ona zbadać przyczyny i okoliczności tragicznego zdarzenia. Nie sprecyzowano terminu zakończenia prac, który jest uzależniony od przeprowadzenia wizji lokalnej w kopalni. To stanie się możliwe dopiero po zlikwidowaniu zagrożenia.
Ofiary metanu w kopalniach węgla kamiennego

* W ostatnich 10 latach metan doprowadził do 54 wypadków śmiertelnych w polskich kopalniach, 39 górników odniosło ciężkie obrażenia i 25 - lekkie. 6 października tego roku w kopalni Mysłowice-Wesoła w rejonie zagrożenia znalazło się 37 osób. 32 zostały poszkodowane, w tym 5 nie żyje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski