MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Potrójna zachęta

Redakcja
Te trzy nazwiska to pokłosie niedawno zakończonego w Krakowie 3. Festiwalu Conrada. Wśród wielu gości tej niezwykłej literackiej imprezy w ostatnim dniu pojawili się pisarze, którzy od wielu lat funkcjonują wśród polskich czytelników i których warto zawsze posłuchać i sięgać po ich książki. TWARZE BIEŃCZYKA

Trzy nazwiska i trzy fascynujące przygody literackie: MAREK BIEŃCZYK, MACIEJ ZAREMBA i wreszcie JANUSZ GŁOWACKI. Trzeba to przeżyć.

Marek Bieńczyk, historyk literatury, eseista i publicysta, wybitny smakosz i zbawca win, mówił w trakcie niedzielnego spotkania o różnych sprawach.

Czasem bywało filozoficznie. - Po latach, gdy sięgnąłem po "Tworki", zrozumiałem, że pisanie polega nie na wyrażaniu niewyrażalnego, ale na odwyrażaniu wyrażalnego, czyli odkrywaniu tego, co już zostało wyrażone.

Czasem bywało metaforycznie. Zwłaszcza gdy prowadzący pytał Bieńczyka o jego ostatnie dokonanie, czyli "Książki twarzy". Bohaterami książki są rozmaici autorzy: Winnetou, Baudelaire, Chandler, Agassi, Beenhakker. Swoiści "przyjaciele" pisarza.

- "Książka twarzy" to taki Facebook melancholika - mówił prowadzący spotkanie Ryszard Koziołek, dodając: - Każda książka jest dla ciebie zaproszeniem do znajomości. Bieńczyk odparł na to, że twarz jest dla niego bardzo ważna. - Twarz jest dla mnie doskonałym miejscem, gdzie sensy wydobywają się jak mrówki. Najbardziej interesuje mnie to, co tym sensom zaprzecza. Ważne jest spotkanie mocnego podmiotu w twarzy z tym co ten podmiot znieważa lub zniekształca. Ale pod twarz również mógłbym podstawić wino... - stwierdzał Bieńczyk.

WYRZUTY SUMIENIA ZAREMBY

Maciej Zaremba z kolei, reportażysta szwedzkich gazet, z pochodzenia Polak, zaprzeczał stereotypom o skandynawskim raju. Sam zresztą kilkanaście lat wcześniej w książce "Czyści i inni" ujawnił sprawę przymusowej sterylizacji, którą przeprowadzało państwo szwedzkie na tysiącach tzw. niepożądanych obywateli przez 40 lat w połowie ubiegłego wieku.

Było więc nie tylko o pisaniu reportaży, ale również o eugenice. - Nie jestem tym, który promuje kalectwo, ale nie mogę powiedzieć, że ktoś głuchy czy ślepy jest mniej szczęśliwy niż ja.

Zaremba wspominał postać Tomasza Janiszewskiego, przedwojennego lekarza, promotora higieny społecznej i zwolennika eugeniki. Kontrowersyjną postać. Janiszewski to prawdopodobnie prototyp dla postaci Tomasza Judyma z powieści "Ludzie bezdomni" Stefana Żeromskiego.

Osobna część rozmowy z Zarembą poświęcona była ponadto zbiorowi reportaży "Polski hydraulik". - Moja książka to przewodnik po patologiach społecznych, które dotknęły zmodernizowane kraje, takie jak Szwecja - mówił reportażysta. Jako przykład przywoływał biurokrację, w której obojętność jest wyrazem równego traktowania obywateli. - Nas też to wkrótce czeka - ostrzegał Zaremba.

Dziennikarz dodał także, że w ciągu lat przyswoił sobie wiele cech szwedzkiego charakteru. Miał na myśli m.in. protestancki etos pracy. - Mam wyrzuty sumienia, gdy nie robię nic pożytecznego - śmiał się.

AUTOIRONIE GŁOWACKIEGO

Śmiechu najwięcej było na spotkaniu z Januszem Głowackim. Znany i lubiany pisarz opowiadał o swoich doświadczeniach. Różnego rodzaju. - Wszyscy w Polsce są doświadczeni - odparł pisarz. - Powiadają, że doświadczenia są dwuznaczne. To znaczy, że "ja czegoś doświadczyłem" i że "życie mnie doświadczyło". Poza tym są też doświadczenia bardzo przyjemne - mówił Głowacki.
Głowacki z Polski wyjechał przed trzema dekadami. Jego wyjazd zbiegł się z politycznym i społecznym kryzysem w kraju na początku lat 80. Dla pisarza emigracja była rozpoczęciem nowego życia w wieku czterdziestu lat. - Znalazłem się na trzęsącym i nieznanym nikomu gruncie. Może to być ciekawe, ale nie życzę tego nikomu. Na szczęście mam autoironiczny stosunek do życia.

Pisarz przyznał, że początki jego działalności w Ameryce nie były łatwe. Przełom nastąpił dopiero, gdy teksty Głowackiego rekomendował Arthur Miller. - Gdy mnie zobaczył, powiedział: "Boże, jaki wspaniały europejski płaszcz" - relacjonował spotkanie z Millerem. Głowacki zaprzeczył też przekonaniu o otwartości Stanów Zjednoczonych. - Ameryka wcale nie jest otwarta i wcale na nikogo nie czeka. Oni są samowystarczalni. Wystawienie sztuki to ogromne pieniądze. Na Broadwayu produkcja może kosztować nawet milion dolarów. Producenci więc się boją.

Głowacki powiedział, że sukces - także finansowy - nadszedł wraz z popularnością "Antygony w Nowym Jorku" i "Polowania na karaluchy". W pewnym momencie teksty Głowackiego wystawiało pięćdziesiąt teatrów w Stanach.

MARCIN WILK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski