MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Powody do troski

Redakcja
Niedawne doniesienia prasowe o planach założenia partii politycznej z inspiracji ojca Tadeusza Rydzyka każą jeszcze raz spojrzeć na zagadnienie obecności Kościoła w polskim życiu publicznym. Nie wiadomo, czy taka partia powstanie, nie wiadomo, jak ścisłe więzi będą ją łączyć z Radiem Maryja i jego dyrektorem. Wiadomo jednak nie od dziś, że Radio Maryja odgrywa znaczną rolę w polskiej polityce, wykraczającą poza wpływ, jaki normalnie na życie publiczne wywiera religia i jej instytucjonalni przedstawiciele.

Status szczególny

Ojciec dyrektor jest nie tylko szefem koncernu medialnego, także szefem wyższej uczelni, także biznesmenem. Już ta szczególna pozycja sprawia, że jest osobą, z która trzeba się liczyć nie tylko w Toruniu. Do tego dochodzi temperament polityczny; ojciec dyrektor pasjonuje się polityką. Dodajmy jeszcze radykalizm poglądów założyciela toruńskiej rozgłośni, a otrzymamy status zupełnie wyjątkowy.
Radio Maryja już raz było inspiratorem powstania partii politycznej: Ligi Polskich Rodzin w roku 2001. Potem ojciec dyrektor postanowił porzucić Romana Giertycha i jego partię, zaś przeniósł swoje sympatie na Prawo i Sprawiedliwość Jarosława Kaczyńskiego. Teraz - jak słychać - postawił byłemu premierowi ultimatum: utrzymanie poparcia w zamian za zablokowanie ratyfikacji traktatu lizbońskiego w Sejmie, a jak nie, to rozpoczęte już przygotowania do założenia nowej partii ruszą pełną parą.
Dawniej kłopot z Radiem Maryja był tylko taki, że ta rozgłośnia głosiła skrajne hasła polityczne, będąc zarazem jakąś formą przechowalni przedwojennego, endeckiego katolicyzmu i towarzyszącego mu typu ludzkiego "Polaka-katolika". Teraz Radio Maryja jest też siłą biznesową i siłą polityczną (choć działającą raczej zakulisowo). Nikt rozumny nie zaprzeczy, że ideologia Radia sytuuje się na granicy doktryny katolickiej w jej współczesnym posoborowym kształcie, a czasami (np. głosząc treści antysemickie) już poza tą granicą. Ale odkąd w ogóle powstał problem Radia Maryja, kolejni biskupi-ordynariusze toruńscy okazywali się w najlepszym razie bezsilni wobec treści płynących z tej rozgłośni. W najlepszym razie, bo bywało i tak, że patrzyli na działalność tego radia mniej czy bardziej przychylnym okiem. To samo można powiedzieć o Konferencji Episkopatu Polski. Zawsze słyszeliśmy wyjaśnienie typu: to sprawa zakonu redemptorystów, my nic nie możemy.
Istotnie, kler zakonny nie podlega jurysdykcji biskupa diecezjalnego, ale nie jest też tak, że episkopat nie ma nań żadnego wpływu. A przynajmniej widać, kiedy biskup chce wywrzeć na zakon lub konkretnego zakonnika wpływ, a kiedy nawet nie podejmuje takich prób. Kilka dni temu mieliśmy przykład tej pierwszej sytuacji. Arcybiskup szczecińsko-kamieński Zygmunt Kamiński domagał się od prowincjała dominikanów upomnienia zakonnika polskiej prowincji dominikanów o. Marcina Mogielskiego za to, że ten ujawnił mediom sprawę molestowania seksualnego wychowanków szczecińskiego schroniska Brata Alberta przez ówczesnego dyrektora tej placówki. W tym wypadku - nie waham się powiedzieć: w złej sprawie - reakcja biskupa była błyskawiczna. W sprawie notorycznego naruszania przez Radio Maryja kanonu nauczania kościelnego nie było przez lata żadnej reakcji biskupów, a kiedy już do niej doszło, to w formie mało przekonującej. Episkopat Polski powołał kilka lat temu komisję mającą nadzorować prace Radia Maryja. Komisja nosi nazwę adekwatną do swojej działalności: Zespół Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja, jej członkowie bardziej troszczą się bowiem o dobrostan Radia Maryja, niż o to, by radio nie obrażało ludzi.

Problem ogólny

Ale Radio Maryja jest tylko jednym z przejawów ogólniejszego problemu: faktycznego (nie prawnego) statusu Kościoła w polskim życiu publicznym. Z punktu widzenia prawa mamy w Polsce system rozdziału Kościoła od państwa. Gołym okiem widać, że życie ma niewiele wspólnego z obowiązującym reżimem prawnym.
Z punktu widzenia zasad neutralności światopoglądowej państwa obecność katechizacji w szkole publicznej jest możliwa, pod warunkiem wszakże, że zadba się o gwarancje rzeczywistej neutralności religijnej szkoły. Jak jest w praktyce, każdy widzi. Lekcje religii miały być na początku lub na końcu zajęć, ale są, jak się trafi. Uczniowie innych wyznań mają formalnie prawo do katechizacji, ale ono pozostaje najczęściej na papierze. Uczniowie niewierzący, agnostycy mieli mieć zagwarantowane lekcje etyki, ale nie mają. Ocena z religii miała nie być wliczana do średniej, religia miała nie być przedmiotem maturalnym … Czy nadal nie będzie?
Jest prawdą, że najważniejsza obawa, jaka towarzyszyła wprowadzeniu religii do szkół w roku 1991, czyli obawa przed nietolerancyjnymi zachowaniami uczniów katolików w stosunku do niekatolickiej mniejszości, nie sprawdziła się. Polskie społeczeństwo, także najmłodsze generacje, okazało się pod tym względem dojrzałe. Ale to nie znaczy, że tym samym obecność katechezy w szkołach nie nastręcza żadnych problemów. Owszem, można śmiało powiedzieć, że w realiach polskiej szkoły stała się przedmiotem w jakiś sposób uprzywilejowanym.
Można byłoby przytaczać analogiczne przykłady z kilku innych dziedzin życia publicznego, co z braku miejsca pomijam. Jednak szkoła pokazuje dobrze, na czym polega ów problem ogólniejszy: miejsce religii i Kościoła w polskim życiu publicznym. To miejsce można by określić jako w pewnym sensie urzędowe, Kościół katolicki, poprzez opisany wyżej sposób swojego uczestnictwa, jawi się Polakom jako część systemu władzy. Że to jest ze szkodą dla państwa, to chyba dość oczywiste. Ale - na dłuższą metę - będzie to ze szkodą także dla Kościoła.
W tegorocznym Wielkim Poście jedna z ważnych partii politycznych zorganizowała, głosząc to wszem i wobec, rekolekcje dla swoich parlamentarzystów, zresztą w Krakowie. Mamy właśnie Wielki Tydzień i możemy zaobserwować, jak bardzo żywotny i autentyczny jest jeszcze katolicyzm w Polsce. Lecz opisany wyżej status Kościoła, jego quasi-urzędowe miejsce w systemie tej autentyczności zagraża. Już dzisiaj w szkolnej rzeczywistości widzimy odarcie katolicyzmu z wymiaru tajemnicy, osobistego wyboru, osobistego wysiłku. To - obawiam się - będzie postępować i nie tylko w szkole. Nie mam wrażenia, po kilkunastu latach dyskusji na ten temat, aby polscy biskupi byli świadomi tego wyzwania. I to jeszcze jeden powód do troski.
ROMAN GRACZYK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski