Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawdziwe jest każde zdanie

Redakcja
Na ekranie powoli przewijają się napisy końcowe. Sala zastygła w odrętwieniu. Nareszcie ciężką ciszę przerywa burza oklasków. Premiera "Czarnego czwartku" w Teatrze Polskim zakończyła się owacją na stojąco. A przecież na sali byli ludzie nieskorzy do entuzjazmu: politycy, aktorzy, artyści. Z Trójmiasta przyjechali też - starsi dziś o 40 lat - bohaterowie tamtych zdarzeń. Wśród nich mężczyzna, kiedyś siedemnastoletni chłopiec, którego dręczenie widzieliśmy. Wtedy komisja lekarska stwierdziła u niego 85 proc. utraty zdrowia. Po filmie jest zbyt poruszony, by mówić.

Liliana Sonik: CAŁY TEN ZGIEŁK

Reżyser dziękował. Między innymi władzom Gdyni za dofinansowanie i umożliwienie zdjęć. Bo w czasie produkcji "Czarnego czwartku" filmowcy na długo zablokowali część miasta, trzeba było wyłączyć z ruchu kilka ulic, ludzie mieli problemy z dojazdem do pracy. Mieszkańcy mogli sarkać. Nie sarkali - odpowiadał prezydent Gdyni Wojciech Szczurek. Skala wydarzeń grudniowych sprawiła, że są częścią tożsamości miasta.

Film rozwija się powoli, a potem magnetycznie przykuwa, choć przecież zakończenie wydaje się oczywiste. Bo "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" opowiada historię, którą znamy. Znamy? Tylko nam się wydaje. Ja zrozumiałam, że wiedziałam niewiele dopiero po seansie.

To film ascetyczny, bez fajerwerków, konfetti i makijażu, bez piór strusich i pawich. W głównej roli rewelacyjna krakowianka Marta Honzatko, którą znamy z teatru i z Loch Camelot. W serialach nieobecna. Tu potrafiła zrezygnować z gry urodą. Zbudowała, a może przejmująco zrekonstruowała, osobowość sprytnej i wesołej żony robotnika wychowującej troje dzieci. To matka Polka lat 70., gdy nie było kolorowych pism, ani telefonu, pralkę franię pożyczało się za opłatą od zamożniejszej sąsiadki, a lokator, przystojny marynarz, wcale nie romansuje z gospodynią - przywozi z rejsów gumę do żucia dla dzieciaków i piwo dla Bruna. Lokator przypilnuje też dzieci, gdy w środku nocy smutni panowie zabierają wdowę na cmentarz. Bruna Drywę pogrzebano po cichu, w tajemnicy, nocą. Identycznie jak inne ofiary masakry.

Trzeba odwagi by wcielić się w osobę, która żyje. Stefania Drywa żyje i poświadcza, że wszystko wtedy było jak w filmie. Prawdziwa jest każda scena i każde zdanie: wszystkie dialogi oparto na dokumentach i zapiskach z tamtych lat.

Zgrzebny świat zwyczajnych ludzi zrujnowała zorganizowana państwowa przemoc. Bo bunt należało zdławić za każdą cenę, zgodnie z ideą, że "z kontrrewolucją się nie dyskutuje; do kontrrewolucji się strzela". Więc strzelano. Na oślep. Do robotników idących do pracy na wezwanie partyjnego bonzy strzelano jak do kaczek. Również z helikopterów. Podobnie jak teraz w Libii.

Tyle, że o tym, co dzieje się w Libii wiemy więcej, niż o tamtych wydarzeniach w Gdyni. Jakby trwała jeszcze omerta narzucona wtedy. Nie wiemy, kto dał rozkaz strzelania i film nam na to pytanie nie odpowie.

Ale pokazuje naradę u Gomułki (świetna rola Wojciecha Pszoniaka) i intrygi różnych sekretarzy, którzy w przebiegu wydarzeń wietrzą okazję końca kariery dla jednych, awansu dla innych.

Każdy z nas widział setki filmów. Ale ten film jest inny. "Czarnego czwartku" łatwo nie zapomnimy. Długo w uszach wibruje: "Świat się dowiedział, nic nie powiedział"...

Może ten znakomity film jest późnym zadośćuczynieniem za milczenie świata? Może należy pójść do kina nie tylko dla walorów artystycznych obrazu?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski