Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawdziwy przyjaciel ludzi

Redakcja
W środę 5 kwietnia w wieku 91 lat zmarła w Nowym Sączu Zofia Flisówna, miłośniczka i znawczyni kultury oraz historii miasta, jedna z założycielek Klubu Inteligencji Katolickiej, Honorowy Prezes Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół". Uroczystości żałobne odbędą się jutro. O godz. 9.30 w kościele św. Kazimierza odprawiona zostanie msza święta. Ceremonia pogrzebowa na cmentarzu komunalnym przy ul. Śniadeckich rozpocznie się o godz. 12.

Zofia Flisówna urodziła się 25 marca 1915 roku w Wiedniu. Pochodziła z zasłużonej dla Nowego Sącza rodziny. Jej ojciec Stanisław, adwokat, legionista, prekursor skautingu, przez wiele lat był w mieście prezesem Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół". Pani Zofia (podobnie jak jej siostry i bracia) wyrastała w atmosferze miłości do Boga i Ojczyzny, szacunku dla kultury narodowej i regionalnej. Tak została ukształtowana przez najbliższych i taka pozostała do ostatnich swoich dni.
W nekrologu rodzina napisała: "Żyła po to, aby sprawiać radość. Nigdy nikomu nie odmówiła pomocy. Prawdziwy przyjaciel ludzi". Doprawdy te trzy zdania w sposób niezwykle lapidarny, ale jakże celny, charakteryzują postać Zofii Flisówny.
Była absolwentką Prywatnego Żeńskiego Gimnazjum. Studiowała matematykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez długi czas pracowała jako nauczycielka m. in. w Szkole Gospodarczej i Technikum Samochodowym. W roku 1970 przeszła na emeryturę.
Angażowała się w życie kulturalne Sądecczyzny. Zawsze można Ją było spotkać na koncertach Starosądeckich Festiwali Muzyki Dawnej, Dni Sztuki Wokalnej im. Ady Sari, Sądeckiego Festiwalu "Jubilaei Cantus". Przygotowywała przepiękne stroiki, kompozycje z kwiatów, traw i słomy, którymi w Jej imieniu obdarowywały wielkich artystów dziewczęta ubrane w lachowskie stroje. Dbała o wystrój kościoła św. Kazimierza, układała bukiety na ołtarzach, wykonywała wielkanocne palmy. Robiła to z poczucia obowiązku i potrzeby serca.
Kilka lat temu spotkaliśmy Pani Zofię w Starym Sączu. Oto fragment rozmowy, którą opublikowaliśmy w "Dzienniku".
- Trudno sobie wyobrazić Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej bez Pani i ślicznych kwiatuszków wręczanych artystom...
- Na pierwszym festiwalu niespodziewanie poznałam pana Janusza Cegiełłę, który przez kilka lat prowadził koncerty. Wcześniej z nim korespondowałam, nie miałam się jednak zamiaru ujawnić. Ale tak się złożyło. Cegiełła dostał kwiaty, wykonawcy nie. Zapytała mnie starosądeczanka Aniela Czubrytowa, jak mi się podobały występy. Mówię, że muzyka bardzo, ale Stary Sącz - nie. Bo nie wręczała kwiatów młoda dziewczyna, ale starsza pani, nawet elegancka, ale to nie to. A ponadto - mówię pan Cegiełła dostał 48 kwiatów, a brakowało dla solistów. - A skąd pani wie ile? -słyszę pytanie. Bo wszystkie dostałam od pana Janusza... Już na drugim festiwalu postarałam się o świeże bławatki i rumianki, które dawała młodzież. A dla chóru zespołu "Capella Cracovensis" znalazła się nawet śliwowica. Butelkę z firmową etykietką wręczyłam osobiście. Od trzeciej imprezy zaczęłam robić sama kwiatki i właśnie festiwalowi zawdzięczam, że się tego nauczyłam. To jest bardzo misterne wyplatanie. Pomagała mi najstarsza siostra Maria, która zmarła rok temu. Później prowadziłam kursy dla dzieci. A zwyczaj obdarowywania takimi małymi upomineczkami muzyków przeniósł się na inne koncerty, m. in. na Dni Sztuki Wokalnej im. Ady Sari.
- Ile Pani takich kwiatków zrobiła?
- To jest nie do wyliczenia. Dziś (rozmawiamy w czwartek, w przerwie wieczornego koncertu) przygotowałam 47.
- Który festiwal najbardziej utkwił w pamięci?
- Trudno powiedzieć. Tyle koncertów, artystów i wydarzeń. Raz dziewczęta kwiatki wręczały wykonawcom ubranym w barwne stroje wędrownych grajków. Dobrały kwiaty według kolorów każdemu z muzyków. To były uczennice z jednej z wiosek. We wrześniu miały napisać wypracowanie o wakacjach. I one przedstawiły przeżycia ze Starego Sącza. Dostały burę od polonistki, że nie dość, że bujają, to jeszcze się umówiły i napisały brednie o festiwalu. Ale one miały pamiętniki, kwiatki, płytę od dyrektora Stanisława Gałońskiego. Nauczycielka je potem przeprosiła.
- Trzy siostry Flisówny jeździły na koncerty do Starego Sącza?
- Dwie. Najstarsza - Maria nie mogła ze względu na stan zdrowia. Ja jeździłam i starsza ode mnie Stanisława Kalczyńska. Miałyśmy też dwóch braci. Teraz tylko ja jeżdżę.
Zofię Flisówną tak wspomina Irena Styczyńska: - Znałyśmy się wiele lat. To była osoba, o której nie można powiedzieć, żeby wszystkich dopuszczała blisko do siebie. To wynikało z tradycji jej rodziny, z poczucia rodowej dumy. Jej dziadkiem był burmistrz Włodzimierz Olszewski, ojcem - Stanisław Flis, wielcy patrioci, znamienici obywatele. Kiedykolwiek pytałam ją o cokolwiek z historii Nowego Sącza, a znała ją wyśmienicie, w domu miała przecież świetnie wyposażoną bibliotekę, gromadziła najróżniejsze dokumenty, nigdy nie odmówiła pomocy. Wielokrotnie pomagała mi rozszerzyć moją wiedzę. Posiadała szczególnie wiele wiadomości na temat sądeckiego mieszczaństwa. Spotykałyśmy się też w ramach Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", które po latach niebytu zostało reaktywowane. Była skarbnicą cennych informacji na ten temat. Cieszyła się z rozbudowy i modernizacji "Sokoła", bo przecież żyła w aurze sokolstwa. Bardzo była przywiązana do kościoła św. Kazimierza. Jej ojciec był jednym z pomysłodawcą budowy tej kiedyś kaplicy szkolnej. Troszczyła się tam m. in. o to, żeby kwiaty były pięknie ułożone, palmy odpowiednio przystrojone. Była mistrzynią w sztuce zdobnictwa. Zofia mówiła mi niegdyś, że ona nie mogła pokonywać wielkich przestrzeni, ale za to zawsze starała się w domu coś pożytecznego dla kogoś zrobić. Coś dla Kogoś - to była dewiza Jej długiego życia.
Na stronie internetowej "www. nsi.pl/ almanach" można znaleźć wspomnienie Zofii Śniegowskiej, którego duża część poświęcona została rodzinie Flisów.
"Dom pp. Flisów stał na rogu ul. Jagiellońskiej i ul. Kościuszki. Na parterze były sklepy, a z parterowego korytarza wychodziło się do cukierni nazwanej "Słodka Dziurka" oraz szło się na piętro do kancelarii adwokackiej jednej z sióstr p. Stanisławy Flisówny - zwanej Sianką. Całe piętro zajmowały dwa wielopokojowe mieszkania. W tych mieszkaniach odbywały się komplety tajnego nauczania. W moim zespole były cztery dziewczyny i chłopiec: Irka Zarzycka, Nina Przełęcka, Kazia Frankowiczówna, ja i Kazik Gacek. Przychodziliśmy na polecenie, albo z ulicy Kościuszki, albo Jagiellońskiej zmierzając ni to do cukierni, ni to do kancelarii bez żadnych książek, z jednym zeszycikiem, nie bez dreszczu emocji, ukrytym w torebce. Wchodziliśmy do kamienicy na oczach sądeckich gestapowców, którzy naprzeciw pod restauracją często przestawali. Na wszelki wypadek mieliśmy wyznaczony sposób "rozpływania się" w mieszkaniu i przyjmowania różnych ról. Rodzice nasi uiszczali jakieś dobrowolne kwoty za nasze nauczanie - przecież z czegoś musiały żyć zwolnione z zamkniętych szkół średnich nauczycielki - ale nie było to dla nich najważniejsze, o czym wkrótce mieliśmy się przekonać (...).
Dwa mieszkania pp. Flisów na piętrze zwane były "północ" i "południe". Na "północy" zasiadaliśmy przy okrągłym stole z p. Dziną i tu opanowywaliśmy nauki matematyczno-fizyczno-chemiczne, a także religię tj. historię Kościoła. Ćwiczenia z fizyki czy chemii opisywała nam p. Dzina, a my jej wierzyliśmy na słowo. Na "południu" uczyliśmy się geografii i języka niemieckiego z p. Wandą Flisową, a p. Zosia Flisówna uczyła nas łaciny i biologii. Na historię i język polski chodziliśmy na przedmieście zwane Piekłem, do pań Gryglewskiej i Zathey'owej.
Kochaliśmy dom pp. Flisów. Tam, oprócz lekcji przeprowadzaliśmy rozmowy na interesujące nas tematy, tam przychodziliśmy ze swoimi wielkimi troskami i bardzo małymi sprawami, tam układaliśmy trasy przyszłych wycieczek (...). Dojrzewaliśmy pięknie (...). Oprócz naszej grupy po naukę do domu pp. Flisów przychodziły też inne grupy. Była tam prawdziwa kuźnia wiedzy. Wszystkie panie były fachowo przygotowane do udzielania jej młodzieży. Podziw musiał wzbudzać zmysł organizacyjny i przemyślność kierowniczki tych tajnych kompletów p. Dziny, która zapewniała nam razem z siostrami i bratowymi mimo wszystko bezpieczeństwo i komfort uczenia się w czasie tak nieprzychylnym nauce polskiej młodzieży".
8 listopada AD 2004, w 712. urodziny Nowego Sącza, otwarty został po rozbudowie gmach Małopolskiego Centrum Kultury "Sokół". Jednym z gości honorowych uroczystości była Zofia Flisówna, która ze wzruszeniem przemawiała do zebranych:
- Wszyscy tutaj obecni jesteśmy bardzo radośni, kiedy widzimy, że piękne dzieło zostało wykończone nakładem pracy chętnych ludzi. Chcielibyśmy podziękować tym, którzy tę inicjatywę poddali, tym, którzy pracowali, którzy włożyli serce, żeby ten budynek został odnowiony. A niektórzy również złożyli gotówkę na ten cel. Ja jestem dodatkowo związana z "Sokołem". Podczas wojny pracowałam w tym budynku, który był ruderą. Współpracowałam z różnymi instytucjami. Zawsze mi było przykro, że on się rozlatuje, że jest zaniedbany. To jest budynek, który - jako prezes "Sokoła" - budował m. in. mój ojciec Stanisław Flis. Dlatego chcę od siebie podziękować za ten remont, za to, że ten gmach będzie służył sądeczanom przez następne sto lat.
Zofia Flisówna w roku 1980 znalazła się w grupie założycieli Klubu Inteligencji Katolickiej. Na początku pełniła funkcję skarbnika.
- Przez ćwierć wieku była zawsze z nami - mówi prezes KIK Bożena Jawor. - Pamiętam, jak wykonywała duże ilości wspaniałych stroików i kwiatów. Potem organizowaliśmy aukcje, które prowadził Krzysztof Pawłowski. Dochody ze sprzedaży tych wyrobów przeznaczaliśmy na paczki dla pensjonariuszy Domu Pomocy Społecznej przy ul. Piotra Skargi i na działalność naszego stowarzyszenia. Uczestniczyła w organizowanych przez KIK spotkaniach, odczytach, wykładach i rekolekcjach. Dla każdego z rekolekcjonistów przygotowywała specjalnie zdobione palmy wielkanocne. Jesienią roku 1999 wykonała wieniec kasztelański, który w dniu imienin Karola wręczyliśmy w Watykanie Janowi Pawłowi II. Z okazji 20-lecia KIK niemal o każdym z nas napisała wiersz. Pani Zofia to była postać! Jak coś miała komuś powiedzieć, mówiła prosto w oczy. Nie owijała w bawełnę. A przy tym - wielka kultura, dowcip, cięty język, ogromna wiedza o Nowym Sączu i jego dziejach. Znakomicie opowiadała anegdoty o znanych sądeczanach. Wraz z Nią odchodzi w przeszłość spora część historii naszego miasta.
Piotr Gryźlak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski