Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proboszcz z Sidziny i jego „apostołki”

Andrzej Kozioł
Ksiądz Wojciech Blaszyński
Ksiądz Wojciech Blaszyński Fot. archiwum
Religia. Hyr o niezwykłym spowiedniku przetoczył się przez Podhale, dotarł nawet do pobliskich Węgier.

Przed stu sześćdziesięciu laty, w strasznym roku 1846, nie tylko szybko umarło naiwne powstanie krakowskie, nie tylko od austriackich kul zginął Czerwony Kasztelanic Edward Dembowski, który ruszył do podkrakowskich chłopów, aby nieść ogień rewolucji, nie tylko galicyjscy chłopi mordowali szlachtę.

Nie tylko wybuchło chochołowskie poruseństwo, czyli powstanie chłopów z Chochołowa, Dzianisza i Witowa. Mniej więcej w tym samym czasie w Sidzinie, wsi pod Babią Górą, narodziła się sekta, a może grupa religijna, zwana „sidziniarzami”, na czele której stał ksiądz Wojciech Blaszyński, nota bene góral z Chochołowa. Przeciętny współczesny Polak wie o nim niewiele, o wiele mniej niż o księdzu Józefie Stolarczyku, też góralu, ale rodem z Jordanowa, który ma w Zakopanem ulicę swojego imienia, pozostawił po sobie mnóstwo anegdot i uchodzi za tego, który schrystanizował górali.

O Blaszyńskim, owszem, można przeczytać to i owo w internecie, w książeczce księdza Górki wydanej na początku ubiegłego stulecia, można też sięgnąć po „Mroki średniowiecza” Józefa Putka, znanego działacza ruchu ludowego, książkę niegdyś sławną, może nawet osławioną. Poza nią brak popularnych lektur, a Putek, zdecydowany antyklerykał, pisał o Blaszyńskim w zgoła innym tonie niż jego internetowi apologeci, nazywający księdza „apostołem Podhala, Spisza i Orawy”.

Ksiądz Blaszyński twierdził, iż całe zło świata ma swoje zło w... spowiedziach. Oczywiście nie w samym akcie spowiedzi, ale w spowiedziach powierzchownych, bezbożnych, wręcz świętokradczych, i w lekkomyślnych rozgrzeszeniach udzielanych przez księży. Dlatego jedynie spowiedź generalna mogła zapewnić rzeczywiste odpuszczenie grzechów, a odpowiednim spowiednikiem jest on sam, sidziński proboszcz.

Spowiedź u księdza Blaszyńskiego była długa, nawet bardzo długa, i solenna, połączona z wbijaniem do głowy penitenta podstawowych prawd wiary, Bożych i kościelnych przykazań.

Hyr o niezwykłym spowiedniku przetoczył się przez Podhale, dotarł do pobliskich wówczas Węgier. Przybywało chętnych do zrzucenia grzechów, było ich tak wielu, że pielgrzymki całymi tygodniami czekały na miejsce przed konfesjonałem. I wtedy pojawiły się „sidziniarki”, zwane też „apostołkami”. Wiejskie kobiety, prawdopodobnie głęboko wierzące, ale zapewne też dumne z wyróżnienia, jakie je spotkało, przeprowadzały spowiedź „na sucho”. Najpierw edukowały przyszłych penitentów, później poddawały ich egzaminowi; siedząc za płotem, podobno nawet w głębokiej beczce, wysłuchiwały „spowiedzi”...

Przybywało pątników, przybywało pieniędzy, które ksiądz Blaszyńki wydał między innymi na kościół w rodzinnym Chochołowie (projektował go Feliks Księżarski, ten od Collegium Novum). Jednocześnie rósł niepokój władz. W Sidzinie pojawił się oddział żandarmów, wkrótce zakwaterowano tam następny.

Wieczorem, po wyjściu wiernych z kościoła, żandarmii wyłapywali ich, aby odszupasować (czyli odstawić) do rodzinnych miejscowości, często nawet na Węgry. Zareagowały także władze kościelne: „apostołkom” zabroniono chodzenia po jarmarkach i odpustach. Jednocześnie odezwały się stare zbójnickie tradycje - górale napadli na chochołowski dom bratanka księdza i zrabowali ponad 4 tysiące złotych reńskich.

Marzeniem Blaszynskiego było proboszczowanie w Chochoło-wie. Nic z tego - miano mu za złe antysemityzm, doprowadzanie ludzi do szaleństwa i odradzanie się zbójnictwa. Trafiały się także zarzuty obyczajowe. No i niepokoiły Kościół samozwańcze występy takich „apostołek” jak „Kasia” z Grzechyni, odprawiajaca dziwne obrzędy. Aresztowano ją w Kalwarii za oszustawa i kradzieże.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy „sidziniarzy”, gdyby nie nagła śmierć Blaszyńskiego. 11 lipca 1866 roku zabiła go belka spadająca z rusztowania kościoła w Chochołowie.

Pogrzeb był ogromną manifestacją. Rozdawano fotografie księdza, dotykano zwłok obrazkami i różańcami. Sutannę, w której zginął, jego czcicielki rozszarpały na tysiące kawałków. Jednocześnie trzy dni przed pogrzebem lał deszcz, po Podhalu krążyły dziwne legendy. W 1869 roku, gdy otwarto trumnę, okazało się, że ciało księdza Blaszyńskiego nie uległo rozkładowi. Zanim zwłoki przeniesiono do nowej metalowej tumny, znów rozszarpano na strzępy ornat i albę. Pamiątki te podobno jeszcze niedawno były przechowywane w chochołowskich domach. A modlitwa w intencji beatyfikacji proboszcza z Sidziny ciągle jest odmawiana...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski