MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Proces o szperę

Redakcja
Temat na sezon ogórkowy, czyli...

   Znakomita większość budynków mieszkalnych, kamienic, osiedlowych bloków wyposażona jest w domofon. By dostać się do wnętrza, musimy uprzednio opowiedzieć się, kim jesteśmy albo jaki jest cel naszej wizyty. To proste, elektryczne urządzenie nie zapobiega wprawdzie wszystkim niepożądanym wizytom, ale skutecznie ogranicza ich liczbę; przede wszystkim na klatce schodowej i w sieni domu, które są miejscami szczególnymi.
   Schody, a zwłaszcza bramy budynków nie zaliczają się do terytoriów ściśle prywatnych, jak mieszkania, do których dostęp - poza nielicznymi wyjątkami - zależny jest od arbitralnej decyzji lokatora. Z drugiej jednak strony nie przynależą, jak ulice, do przestrzeni publicznej, dostępnej każdemu, o każdej porze. Drzwi wejściowe i przedsionki stanowią więc rodzaj śluzy pomiędzy bezpiecznym, znajomym, uporządkowanym światem naszej prywatności a niepewnym i nieznanym żywiołem poza jej granicami. Przekraczamy tę granicę codziennie; wychodzenie i wchodzenie - oto skrót życia człowieczego.
   Nad bezpieczeństwem tej śluzy, nad przewidywalnością zachodzących w jej strefie zdarzeń czuwa dziś, jako się rzekło, domofon. Jednakowoż czynszowe kamienice, zamieszkane przez większą liczbę lokatorów, często ludzi obcych sobie i nieutrzymujących ze sobą bliższych kontaktów, są instytucją znacznie starszą od wynalazku domofonu. Czy i jak zatem strzeżone były dawniej sienie, klatki schodowe, podwórza, praktycznie niczyje przedpole ścisłej prywatności miejskich mieszkań?
   Zadanie to zostało powierzone, tak w interesie właściciela, jak i lokatorów, stróżom kamienicznym, jak nazywano u początków tej szczególnej profesji ludzi zatrudnianych do dbania o schludność i bezpieczeństwo posesji. Z czasem zaczęto określać ich krótko mianem dozorcy lub pogardliwie - ciecia. Pojawili się w połowie XIX stulecia z rozwojem budownictwa czynszowego, przede wszystkim w budynkach drugiej kategorii, przeznaczonych dla ludzi o umiarkowanych dochodach. Osoby bardzo zamożne, o wysokiej pozycji społecznej wynajmowały luksusowe rezydencje wyłącznie dla siebie i zatrudniały własną służbę. Kamienice kilkupiętrowe zamieszkiwała liczna publika, dość zróżnicowana, a sytuowana na poszczególnych kondygnacjach w zależności od zasobności kieszeni. Pierwsze czy drugie piętro zajmowali najzamożniejsi, przeważnie przedstawiciele wolnych zawodów, na poddaszach, mansardach i w suterenach gnieździła się biedota. Lokatorzy z właścicielem kamienicy kontaktu w zasadzie nie mieli i mieć nie musieli; wszystko, co dotyczyło najmu i jego warunków, wszelkie bieżące sprawy związane z zamieszkiwaniem w zasadzie załatwiało się ze stróżem. Zazwyczaj właściciel nie mieszkał w domu, dozorca wyręczał go więc w zbieraniu komornego, zajmował się wynajmem wolnych pomieszczeń, utrzymywał ład w pomieszczeniach wspólnych i pełnił funkcję wewnętrznego stróża porządku. Był więc osobą znaczącą.
   Bardzo szybko zadomowił się w miejskim krajobrazie, stał się elementem tak trwałym, iż wcześniej czy później musiał zakotwiczyć także w kulturze. Cieć trafił zarówno na karty wielkiej XIX-wiecznej literatury, jak i do bulwarowych komedyjek. Jego charakterystyczna postać inspirowała grafików i karykaturzystów. Nawet dziś instytucja dozorcy, choć to gatunek praktycznie wymarły, może posłużyć jako osnowa fabuły zabawnych opowieści, o czym świadczy popularność telewizyjnego serialu "Alternatywy 4". Gospodarz Anioł wychowujący mieszkańców "swego" bloku jest dalekim potomkiem paryskiego "monsieura Pipeleta", bohatera XIX-wiecznej powieści Eugeniusza Sue. Podobnie jak Anioł z ul. Alternatywy Pipelet terroryzował swych lokatorów; dzięki talentowi Sue stał się synonimem paryskiego ciecia.
   Status stróża, tak społeczny, jak i prawny, był dość zagmatwany. Długo uczeni w piśmie wiedli spór, czy zatargi pomiędzy cieciem a kamienicznikiem rozstrzygać ma kodeks cywilny czy regulaminy dla sług domowych. W Polsce dopiero w roku 1924 ostatecznie rozstrzygnął tę kwestię Sąd Najwyższy, ustalając, iż stróż jest pracownikiem, a nie fagasem, którego można było dyscyplinować nawet kijaszkiem, choć pracownikiem osobliwym, bo okrągłą dobę, przez calutki rok.
   Różnie też stróż bywał postrzegany w miejskim mikrokosmosie. Opłacany przez właściciela, jako jego oko i ucho, nie cieszył się specjalną życzliwością lokatorów, zwłaszcza że gorliwość w dbaniu o interesy pryncypała przekładała się wprost na jego profity. Lojalność wynagradzano zarówno finansowo, jak i w naturze, w pierwszym rzędzie prawem zajmowania dozorcówki - służbowego mieszkania, gdzie jednak nawet w chwili spoczynku nie cieszył się całkowitą prywatnością. Dozorcówka także była uważana za miejsce sui generis publiczne, czemu dał wyraz jeszcze w roku 1948 francuski Sąd Kasacyjny rozpatrujący sprawę o zniesławienie lokatorów przez konsjerżkę. Dozorczyni rozpuściła jęzor na swoich "podopiecznych", ci poczuli się urażeni i wnieśli sprawę do sądu. Oskarżona była pewna uniewinnienia, bo pomstowała na lokatorów przed kumoszkami w czterech ścianach dozorcówki. Sąd uznał jednak, iż "choć mieszkanie jest w istocie swej i stosownie do przeznaczenia lokalem ściśle prywatnym, wypadkowo i chwilowo jest też miejscem publicznym". Jednak jaskółka jednego wyroku nie czyni wiosny i w zasadzie oddany bez reszty chlebodawcy cieć mógł zaniedbywać się w swych powinnościach wobec lokatorów i okazywać im lekceważenie. Dowodem na to niech będzie krótka, ale wymowna notatka z krakowskiego dziennika "Nowiny" z sierpnia 1905 roku: "W niedzielę o godzinie 11 wieczorem zgłosił się na stacyę ratunkową Jan Maś, lat 35 liczący stróż, z raną na czole i dwoma guzami. Maś pobity został przez lokatora, wracającego wieczorem do domu, a czującego do stróża urazę, że miał się przyczynić do wypowiedzenia mu mieszkania. Fakt ten notujemy dlatego, że zwykle ma się rzecz przeciwnie, bo nie stróż, a lokator bywa ofiarą" (podkreślenie - J.R.).

   Posada nie obfitowała jednak wyłącznie w miody. Dozorca miał również do spełnienia obowiązki, niekiedy uciążliwe posługi związane z utrzymaniem czystości posesji. Prócz zamiatania i odgarniania śniegu - co oczywiste - np. na stróżów kamienic krakowskich nałożono bezpłatny obowiązek wywożenia daleko za miasto, w wózkach i paczkach, popiołu i wszelkiego rodzaju odpadków. Jak czytamy w lokalnej prasie: "już od roku 1900 wysyłają stróże za pośrednictwem Katolickiego Stowarzyszenia Stróżów rok rocznie prośby do magistratu krakowskiego, żeby wywóz śmieci odbywał się przez wozy miejskie - ale jak dotąd nieskutecznie". Dopiero w roku 1906 prezydent Leo przychylił się do tego postulatu i na ulicach Krakowa pojawiły się pierwsze śmieciarki.
   Najczęściej do zatargów pomiędzy lokatorami a dozorcami dochodziło nocną porą, na wspomnianej granicy pomiędzy życiem prywatnym a publicznym - w bramie. W ciągu dnia była otwarta, każdy mógł wejść. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ich mroczne, źle lub w ogóle nieoświetlone zakamarki były czymś pośrednim pomiędzy sekretnością własnych czterech ścian a całkowitą jawnością trotuaru, miejscem dyskretnych transakcji i konfidencjonalnych konfrontacji. W bramie można było natknąć się na funkcjonariuszy legitymujących podejrzane osobistości, w bramie sprzedawano i kupowano trefne towary, walutę, złoto, przeglądali i dzielili łupy kieszonkowcy; czasem służyły za przebieralnię, a nagminnie pełniły rolę szaletów. Nielicznym już wtedy dozorcom nie chciało się pędzić tych intruzów lub po prostu się ich obawiali. Lecz z nadejściem nocy nawet ci ostatni cieciowi Mohikanie, jak za dawnych czasów, przywracali na tym terytorium rytualnie, zbrojni w wielki klucz, swe ostatnie władcze uprawnienia; bowiem w myśl administracyjnych rozporządzeń obowiązujących w większości miast bramy domów zamykano na noc na cztery spusty. Dozorca stawał się Cerberem, lokatorzy więźniami.
   Naturalnie można było wejść i wyjść także w nocnej porze, wiązało się to jednak z kłopotliwym przywoływaniem dozorcy, który zazwyczaj przy takiej okazji dawał dosadnymi słowy upust swemu niezadowoleniu. Potok inwektyw pod adresem spóźnialskich lokatorów łagodziło honorarium za fatygę zwane w Krakowie i w przyległej doń c.k. monarchii "szperą". Oficjalna nazwa tej rekompensaty za sen przerywany stróża brzmiał "Sperrsechserl". Die Sperre to w języku niemieckim - blokada, zapora; sechserl - zdawkowa moneta wartości 6 centów. Tyle właśnie, 6 centów, otrzymywał cieć. Nie było to wiele, ale niektórzy co oszczędniejsi przed godziną zamykania bram zrywali się od kawiarnianego stolika, umykali chyłkiem z teatru przed końcem przedstawienia.
   Z kolei zadzwonić na stróża, a potem mu nie zapłacić - to było wręcz nie do pomyślenia. Chociaż czasem zdarzali się tacy odważni. Jaki bywał finał? Oddajmy głos Kornelowi Makuszyńskiemu. Tak pisał w powieści "Perły i wieprze": "Najpierw w ciszy nocnej rozlegał się srogi wrzask na schodach, gdzie się stróż darł na całe gardło, życząc tym najmilszym lokatorom połamania wszystkich rąk i nóg; w naszym zdemokratyzowaniu bowiem zaszliśmy tak daleko, że nie chcąc czcigodnego tego człowieka obrażać dawaniem napiwków za otwarcie bramy - podawaliśmy mu z godnością rękę. Co to znaczy jednak proletariusz z lokajską w piersi duszą! Nie tylko że przez cofnięcie swojej ręki odmawiał nam prawa do tego szlachetnego sposobu nagradzania jego pracy, ale po otwarciu bramy otwierał szerzej jeszcze plugawą swoją paszczę i rzygał przekleństwami aż na szóste piętro".
   Płacono więc bez protestów, co najmniej zwyczajową "szóstkę". Zdarzyła się jednak pewnego letniego dnia, a ściślej nocy, roku 1905 - rzecz niesłychana. Pewien wiedeńczyk wracający do domu po zamknięciu bramy, gdy został wpuszczony przez dozorcę nie tylko nie uiścił stosownej opłaty, ale zapowiedział, iż także w przyszłości nie da już ani centa za otwarcie bramy. Nie przetrwało w pamięci pokoleń nazwisko tego dzielnego lokatora. Zachowała się natomiast na łamach prasy wiadomość o finale tego incydentu. Dozorca pozwał "buntownika" do sądu, domagając się swojej "szóstki", a przy okazji - urzędowego potwierdzenia prawa do jej pobierania.
   Ale ku zdumieniu powoda, jak i wiedeńczyków sąd pozew oddalił, orzekając, iż dozorcy nie tylko nie przysługuje prawo skarżenia o "szperę", ale nawet prawo upominania się o nią. Bowiem otwieranie bramy leży w obowiązkach stróża, opłacanych z czynszów. Proces odbył się w sierpniu, w sezonie ogórkowym, z braku lepszych temat podchwyciła wiedeńska prasa, wywołując burzliwą ogólnonarodową dyskusję o zasadności płacenia "szpery", a także innych zwyczajowych napiwków. Okazało się, że posada dozorcy to świetny interes i ubiega się o nią wielu chętnych. Wielu wiedeńskich stróżów zarabiało na szperze co noc 10 koron i stać ich było na utrzymywanie wcale dobrze opłacanych zastępców. Niektórzy wyliczyli, iż spośród 1 600 tysięcy mieszkańców ówczesnego Wiednia 100 tysięcy wraca do domu po godzinie 10, płacąc dozorcom rocznie haracz w wysokości ponad trzech i pół miliona koron. Wielkość tej daniny, swoją drogą imponująca, nie miała nic w tym sporze do rzeczy, ale wiadomość została przyjęta ze zrozumieniem jako ważki argument, nic tak bowiem nie oburza ludzi jak czyjeś wysokie zarobki. Echa tej burzy dotarły też pod Wawel. Również krakowianie okupywali się "szperą", z zainteresowaniem więc śledzili wieści z Wiednia.
   Mimo iż prawo stało po stronie lokatorów, sytuacja była patowa. Można było cieciowi nie zapłacić, ale oszczędnością kilku halerzy czyniło się z niego śmiertelnego wroga. Z radością więc powitano wynalazek pewnego wiedeńskiego inżyniera, który zdawał się dawać szansę wyjścia z twarzą obu stronom konfliktu. Inżynier skonstruował automat, który, jak czytamy: "za wrzuceniem 10 lub 20 halerzy otwierać będzie bramę; stróż nie będzie musiał wychodzić, a lokator nie będzie wystawał w nieskończoność pod bramą. Automat zainstalowany zostanie po wewnętrznej stronie bramy; na zewnątrz będzie otwór na monetę i metalowa klapa przykrywająca dziurkę od klucza, tzw. sztechera, jakimi otwiera się kasy wertheimowskie, a który otrzyma każdy lokator. Po wrzuceniu monety odsunie klapkę, wbije sztecher, a automat otworzy drzwi wyręczając dozorcę, któremu pozostanie tylko przyjemność wygarnięcia nazajutrz monet".
   Nie doczytałem, czy automaty zainstalowano w Wiedniu. W Krakowie najprawdopodobniej poniechano eksperymentu. Nie trzeba było specjalnego wysiłku wyobraźni, by zdyskredytować urządzenie. Już po tygodniu felietonista "Nowin" dworował sobie z wiedeńskiego patentu, ubierając krytyczne wypowiedzi w formę rzekomego wywiadu z zainteresowanymi osobami. Doskonała myśl! - _powiada kamienicznik - dbam zarówno o wygodę lokatorów, jak i stróża, więc w tej chwili własnym kosztem urządzam automat. Nie potrącę stróżowi z pensji, nie podniosę lokatorom. Ale pieniążki - należą do mnie.
   _Juchy szwaby, czego to nie wymyślą! - _komentuje stróż.
- Juści, ja się zgadzam, boć nie rwę się do wstawania w nocy. Aby jeno lokatory nie wrzucały do automatu blaszek i guzików.
   W opinii lokatora z I piętra automat to dobry pomysł, bo
przynajmniej nie trzeba będzie godzinami sterczeć pod bramą; ma tylko tę niedogodność, że trzeba będzie zawsze przygotować drobne, bo inaczej będzie bieda.
   _Cała rzecz w tym - _zastanawia się lokator z II piętra - _jak automat działa. Czy za wrzuceniem jednej monety puści więcej osób czy tylko jedną. Jeśli jedną, to na próżno by czekać na takiego sąsiada, co na pewno płaci "szperę".

   Zdaniem kawalera wynajmującego pokój na najwyższej kondygnacji to głupi pomysł; dawniej jak się "szóstki" nie miało, to stróż puścił na kredyt albo ułagodziło się go papierosem i dobrym słowem. A teraz co? Trzeba będzie wychodząc z domu pożyczyć od stróża "szóstkę", by potem mu ją wrzucić do automatu.
   Zostało więc po dawnemu. Płacono "szperę" po pierwszej wojnie, płacono po drugiej. Wiele wody upłynęło w Wiśle, nim wreszcie ktoś wpadł na prosty, ale genialny pomysł - by każdemu z lokatorów za zryczałtowaną miesięczną opłatę wręczyć klucz do osobistego użytku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski